Ten, kto bywał w latach 70. w warszawskiej kawiarni przy placu Na Rozdrożu, łatwo mógł spotkać wszystkich trzech. Gospodarzem był Stefan Kisielewski, który mieszkał niedaleko i dość nowoczesny jak na ówczesne warunki lokal (duże przeszklone okna) wybrał na miejsce towarzyskich rautów z przyczyn czysto praktycznych. Dwaj pozostali to Henryk Krzeczkowski i Paweł Hertz, którzy należeli do stałych bywalców Kisielowego stolika.
Z tej trójki Kisiel jest najstarszy i najbardziej rozpoznawalny. Często tylko dla jego felietonów wierni czytelnicy kupują „Tygodnik Powszechny”. Najwięcej też pisze i wydaje. Jest duszą towarzystwa i nawet pomimo swoich ostrych wypowiedzi ma grono stałych wielbicieli. „Błyskotliwy, przykuwający, kuszący do nieustannych utarczek”, jak pisał o nim Tyrmand. Krzeczkowski i Hertz pozostają nieco w cieniu swojego starszego kolegi. Hertz przed wojną i tuż po niej znany jako poeta, w latach 70. głównie przekłada i redaguje. Stale współpracuje z PIW-em. Pod koniec dekady kończy układać monumentalną, siedmiotomową antologię „Zbiór poetów polskich XIX wieku”. Krzeczkowski pisze recenzje do „Tygodnika Powszechnego” i tłumaczy literaturę anglosaską. Wszystkich trzech, oprócz przyjaźni, łączy jedno – stoją z boku, krytycznie patrząc na główny, z ducha lewicowy nurt opozycji demokratycznej. Szczególnie Krzeczkowski i Hertz są zdystansowani. Czują się konserwatystami. Nie boją się słowa „naród” i ludowego katolicyzmu, a jednocześnie swobodnie poruszają się po ścieżkach europejskiej kultury wysokiej. Dante, Proust, Auden to ich chleb powszedni.
Kiedy u progu lat dwutysięcznych rozpoczynałem studia w Warszawie, obraz tej trójki wciąż miał moc przyciągania. Przynajmniej dla tych, którzy rozpoznawali w sobie pewien konserwatywny rys. Kisiel – z uwielbieniem paradoksu i temperamentem polemisty idącego zawsze pod prąd i wbrew – był oczywiście osobną wyspą i trudno jego poglądy określić inaczej niż mianem kisielizmu, jednak Krzeczkowski i Hertz idealnie pasowali na patronów tych, którzy zawsze podążają raczej drogą ewolucji niż rewolucji. Każdy mógł sobie zresztą wybrać taką ich konserwatywną twarz, jaką chciał. Esteci i stróże skarbów europejskiej tradycji czytali ich teksty z „Res Publiki” i „Zeszytów Literackich” (w tych ostatnich Pawła Hertza). Konserwatywni katolicy doceniali rolę, jaką ci dwaj pisarze odegrali w kształtowaniu się prawicowego Ruchu Młodej Polski. Można było ich adorować wraz z Wojciechem Karpińskim i Marcinem Królem, ale można ich było również wymieniać jako swoich duchowych sojuszników razem z Tomaszem Wołkiem, a potem środowiskiem „Frondy”. W każdym wydaniu jawili się jako erudyci i dżentelmeni, subtelni znawcy polskiej i europejskiej kultury stale zatroskani o jej ciągłość.
Ten w dużej mierze zmitologizowany obraz dwóch przyjaciół (Kisiela, jak się rzekło, wypada potraktować osobno) warto dziś pogłębić i zniuansować. W 2016 roku doczekał się tego Krzeczkowski. Biograficzny szkic zawierający po raz pierwszy opublikowane prywatne zapiski „wróżbity z ulicy Czackiego”, jak Krzeczkowskiego nazywał Krzysztof Mętrak, wydał Wojciech Karpiński (por. moją recenzję tej książki w „Kulturze Liberalnej” nr 376). Na poważne studium postaci Pawła Hertza wypadło nam czekać nieco dłużej. Dopiero niedawno otrzymaliśmy obszerny esej Magdaleny Grochowskiej poświęcony autorowi „Miar i wag”, zamieszczony w opasłym tomie „W czasach szaleństwa” obok tekstów o Dymitrze Fiłosofowie, Jerzym Stempowskim oraz małżeństwie von Moltke. Autorka bierze w nim na warsztat autobiograficzną powieść poety „Sedan”, jego eseje i wiersze, analizuje listy od lub do przyjaciół i rodziny (np. Zygmunta Hertza, Iwaszkiewicza), czyta dzienniki (Mycielskiego, Kisiela), cytuje recenzje (m.in. Błońskiego), zagląda w archiwa IPN-u, wreszcie przepytuje osoby znające osobiście Hertza – Piotra Kłoczowskiego, Marka Zagańczyka, Wojciecha Karpińskiego, Tomasza Wołka, Adama Michnika, Barbarę Toruńczyk. Innymi słowy, stara się nam dać do ręki pierwszą w miarę pełną biografię intelektualną Pawła Hertza.
Co przynosi lektura tekstu Grochowskiej? Dla badaczy życia intelektualnego w Polsce w XX wieku jest to doskonały materiał do studiów nad pewnym konkretnym przypadkiem zaangażowania w komunizm i zerwania z nim oraz nad wyborem całkowicie osobnej strategii radzenia sobie z komunistyczną rzeczywistością. Hertz bowiem po tym, jak oddał legitymację partyjną w okresie odwilży, wcale nie rzuca się w wir walki z komuną. Oprócz złożenia podpisu pod słynnym listem 34 polskich intelektualistów przeciw cenzurze z 1964 roku, unika podpisywania wszelkich protestów i manifestów. Jest powściągliwy wobec wydarzeń w 1968 roku, milczy w roku 1970, a w czasie karnawału Solidarności zajmuje się przekładaniem literatury. Żywiołem Hertza, jak pisze Grochowska, jest kultura, a nie polityka, i to działanie na polu kultury stanowi dla poety i redaktora najważniejsze zadanie intelektualisty w PRL-u. Widać to zresztą w działaniach podejmowanych przez Hertza już w pierwszych latach po zerwaniu z komunizmem. Gdy w 1957 roku redaguje z Henrykiem Krzeczkowskim, Zygmuntem Mycielskim i Juliuszem Żuławskim miesięcznik literacki „Europa” (z powodów cenzuralnych nigdy nie dojdzie do jego wydania), myśli przede wszystkim w kategorii utrzymania kulturowej ciągłości, podtrzymania więzi z europejską tradycją. Ich główna zasada – pisze Marcin Król o redaktorach miesięcznika – brzmiała: „uratować dla przyszłości to, co godne jest przechowania z przeszłości”.
Myliłby się jednak ten, kto w sylwetce Hertza nakreślonej przez Grochowską widziałby tylko uładzony portret klasycznego konserwatysty – rozsądnego kustosza, który stara się uratować jak najwięcej skarbów kultury w momencie, w którym świat drży w posadach. W swoim tekście Grochowska bowiem pyta nie tylko o przejawy konserwatywnych poglądów Hertza, ale także o ich źródła. A te nie są już tak oczywiste i zdają się leżeć znacznie głębiej niż tylko w niezgodzie na zafałszowany świat komunizmu.
Gdzie zatem? Odpowiedzi są dwie. Obie równie intrygujące i dające do myślenia. Pierwsza wiąże się z pierwotnym poczuciem wykorzenienia Hertza, które było związane z jego pochodzeniem i otoczeniem, w którym wzrastał. Przedwojenny Hertz to członek zasymilowanej bogatej rodziny żydowskiej, młody rentier i dandys o homoseksualnych skłonnościach, wymieniający miłosne listy z Iwaszkiewiczem. Żyje wówczas literaturą, podróżami i marzeniami o pisarskiej sławie. Obserwuje z przerażeniem wszelkie przejawy antysemityzmu, ale nie protestuje głośno. „Jestem pochodzenia obcego”, napisze w latach 80., ale nigdy nie będzie go na siłę doprecyzowywał. Wybierze polskość, którą uwzniośli i powiąże z ludowym katolicyzmem w duchu Wyszyńskiego. „Staram się […] zabiegać o dobro swojaków – zanotuje później – bo tu przynależę”. I choć trudno podważyć autentyczność jego religijnego nawrócenia, jego arcypolski kostium wielu będzie wydawał się strojem, który ma zrekompensować co innego. Bez ceregieli ujmie to Kisiel. „Stworzyli sobie jakiś fantazyjny światopogląd – napisze o Krzeczkowskim i Hertzu w 1977 roku – oparty na marzeniach i erudycji – dziwne zestawienie – wyobrażają sobie, że są dawnymi krakowskimi konserwatystami, że są jakąś tradycyjna prawicą […] przybierają sobie najdziwniejsze duchowe «kokony» i ochronne barwy”.
W książce Grochowskiej jest jeszcze drugi trop. Konserwatyzm Hertza ma coś z uniku. Hasłem poety w czasach komunizmu mogłyby być słowa wypowiedziane do Dantego w piekle: Guarda e passa – spójrz i idź dalej. Nie angażuj się. Tak jak i w poprzednim przypadku, czuć tu psychologizowaniem, ale po lekturze tekstu Grochowskiej nie sposób nie pomyśleć, że konserwatywny odruch Hertza, jego przywiązanie do działań w ciszy bibliotecznego gabinetu, z dala od zgiełku politycznego zaangażowania, był spowodowany w dużej mierze zwykłym strachem. Kiedy w 1975 roku Bartoszewski mówi na Międzynarodowym Kongresie PEN o porozumieniach helsińskich, wolności wypowiedzi i sumienia, Hertz wychodzi z sali. Na pytanie Bartoszewskiego, czego się boi, odpowiada: „Ty tego nie zrozumiesz”. „Może i coś zrozumiem, w końcu siedziałem kilka lat”, protestuje Bartoszewski. „Ale tu, nie tam”, ucina Hertz. Od czasów uwięzienia w sowieckiej Rosji w czasie drugiej wojny światowej ten ostatni ma również „nieprzeparty lęk przed zimnem”. Ceni komfort i wygodę i rzadko kiedy podejmuje ryzyko ich utraty. Wśród różnych twarzy jego konserwatyzmu jest zatem również ta konformistyczna, o którą trudno mieć pretensje, ale która odbiera postawie Hertza nimb szlachetnej bezinteresowności.
Czy to umniejsza go w oczach czytelnika? Dla tych, którzy widzieli w jego konserwatyzmie wzór do naśladowania i którzy zaufają Magdalenie Grochowskiej, jego postać stanie się być może mniej wiarygodna. Ci, którym jego pryncypialna poza klasyka zawsze wydawała się sztuczna, paradoksalnie mogą go trochę bardziej polubić. Pod piórem Grochowskiej staje się bowiem nad wyraz ludzki.
Książka:
Magdalena Grochowska, „Paweł Hertz. Świadek koronny życia” [w:] tejże, „W czasach szaleństwa: Hertz, Fiłosofow, Stempowski, Moltke”, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2019.