Spójrzmy najpierw na to, co najbardziej widoczne. W szczycie pandemii koronawirusa, Donald Trump pokazuje, że to właśnie on – prezydent – jest najsłabszym ogniwem w amerykańskim systemie politycznym.

Zawodzi jako przywódca – dużo tweetuje, lecz nie podejmuje znaczących inicjatyw w odpowiedzi na kryzys zdrowotny i gospodarczy. Zamiast moderować i ułatwiać pracę, przez większość czasu rzucał kłody pod nogi innym instytucjom państwa, zwłaszcza władzom stanów, w których rządzą demokraci. Większość wysiłków związanych z pakietami ratunkowymi spadła na Kongres, a władze lokalne przez długi czas pozostawały bez wytycznych, które ustalać powinna administracja federalna. Tymczasem pandemia w Stanach Zjednoczonych pochłonęła już niemal 125 tysięcy ofiar oraz ponad 20 milionów miejsc pracy. Koronawirus opanowuje stany dotąd dotknięte nim w mniejszym stopniu i choć miejsca pracy powracają w wyniku otwierania gospodarki – trudno przyjąć, że nie odbędzie się to kosztem rosnącej liczby zachorowań. W dodatku kolejne wypowiedzi Trumpa, w których myli fakty, miesza je z przechwałkami oraz eskaluje nastroje, przyczyniają się raczej do wzrostu polaryzacji politycznej i ewidentnie obliczone są na walkę o wygraną w wyborach jesienią tego roku, nie zaś na rozwiązywanie problemów.

Donald Trump pokazuje, że to właśnie on jest najsłabszym ogniwem w amerykańskim systemie politycznym. | Ewa Nosarzewska

Sytuacji nie poprawiają kolejne publikacje i krytyczne wypowiedzi wysoko postawionych współpracowników administracji Trumpa. Opisują oni nie tylko przywary charakteru prezydenta, takie jak egotyzm oraz nieumiejętność skupienia uwagi na obowiązkach, ale i motywacje, którymi kieruje się on w pracy. Do krytycznych wobec prezydenta byłych wysokich urzędników – sekretarza stanu Rexa Tillersona, sekretarza obrony generała Jamesa Mattisa, szefa personelu oraz sekretarza bezpieczeństwa krajowego Johna Kelly’ego – dołączył ostatnio były doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego John Bolton. Ten ostatni w nowo wydanej książce stwierdził, że: „Trump pomieszał osobiste i państwowe [interesy] nie tylko w kwestiach handlu, lecz także w całej dziedzinie bezpieczeństwa narodowego. Trudno wskazać jakiekolwiek decyzje prezydenta, podejmowane w czasie mojej pracy w administracji, które nie byłyby warunkowane kalkulacjami dotyczącymi jego reelekcji”. Tego rodzaju wypowiedzi nie tylko mówią wiele na temat stanu amerykańskiej polityki, lecz także wpływają na postrzeganie Stanów Zjednoczonych przez opinię publiczną na świecie. Jednak bez przyjrzenia się działaniom administracji i realnej strategii, pozostają jedynie polityczną anegdotą.

Strategia bezpieczeństwa narodowego – Najpierw Ameryka

Opublikowana w 2017 roku strategia bezpieczeństwa narodowego [National Security Strategy, NSS] administracji Donalda Trumpa jest rozwinięciem wizji przedstawianej przez niego w kampanii przed wyborami prezydenckimi w 2016 roku pod hasłem „America First”. Chociaż strategia wyrażona jest bardziej bezpośrednim językiem, priorytety amerykańskiej polityki międzynarodowej pozostają te same: zabezpieczenie pozycji gospodarczej, granic i terytorium oraz umocnienie potęgi i wpływów USA poza granicami. Poważna zmiana dotyczy metody osiągania wspomnianych celów – centralne znaczenie zyskała wizja bezpośredniej rywalizacji państw oraz zagadnienia militarne. Wyraźne jest odejście od modelu harmonijnej współpracy międzynarodowej, która według poprzednich administracji, prócz niwelowania napięć, miała dostarczać skutecznej odpowiedzi na bieżące i przyszłe wyzwania. W szczególności administracja Baracka Obamy próbowała forsować model amerykańskiej obecności w świecie polegający przede wszystkim na współdzieleniu odpowiedzialności, kooperacji w ramach instytucji takich jak NATO czy ONZ oraz równoważeniu sił. Obama wolał koncentrować się na pilniejszych sprawach wewnętrznych, nie zaś na utrzymaniu bezwzględnej dominacji Stanów Zjednoczonych i wyłącznym ponoszeniu kosztów utrzymania ładu międzynarodowego.

Trump w polityce zewnętrznej postępuje inaczej, co nie znaczy, że konsekwentnie i rozsądnie. Nie chce ponosić kosztów, nie ma szacunku dla instytucji międzynarodowych, ale chce dominować i dbać o własne interesy. Dowodzi tego między innymi jednostronne zerwanie umowy nuklearnej z Iranem, wycofanie się z porozumienia paryskiego w sprawie klimatu, a także zapowiedziane w czasie pandemii wyjście z Światowej Organizacji Zdrowia [WHO] czy de facto przyjęcie kursu na zimną wojnę z Chinami. (Być może przy jednoczesnym umizgiwaniu się prezydenta USA do lidera ChRL oraz chwaleniu go za ludobójczą politykę wobec Ujgurów, o czym również sensacyjnie pisze w swojej książce John Bolton). Jednocześnie wśród wskazywanych w NSS wyzwań zupełnie pomijane są tak ważne globalne wyzwania, jak zmiany klimatu i walka z ich konsekwencjami, choć temat ten w poprzednich strategiach słusznie zajmował ważne miejsce.

Być może to z powodu tych zmian polski rząd w relacji ze Stanami Zjednoczonymi próbuje ograniczyć się do stosunków dwustronnych – z pominięciem Unii Europejskiej czy struktur NATO – oraz wpisać się w strategię bezpieczeństwa USA.

Długie trwanie

Pomysłów administracji Trumpa w polityce zagranicznej można by było bronić, gdyby nie kilka kwestii.

Po pierwsze, Stany Zjednoczone miały już swój „moment jednobiegunowy” [ang. unipolar moment] w stosunkach międzynarodowych, kiedy stały się jedynym, bezkonkurencyjnym mocarstwem. Było to na przełomie lat 80. i 90., po rozpadzie ZSRR. Wtedy jednak Amerykanie, wyczerpani walką o hegemonię, nie byli skłonni w dalszym ciągu ponosić kosztów utrzymania powojennego ładu światowego. Bardziej zaprzątały ich problemy wewnętrzne. W 1998 roku komentator spraw międzynarodowych Fareed Zakaria pisał, że „apatia wobec świata przenika dziś każdy aspekt amerykańskiego społeczeństwa” oraz że „być może nie jest to takie złe. Być może chęć zmiany świata od początku była absurdalna, a wyrzeczenie się jej, wyjdzie Ameryce na dobre”. Później oczywiście była „zaangażowana w sprawy świata” administracja George’a W. Busha, ataki terrorystyczne z 11 września oraz dwie „niekończące się wojny” w Afganistanie oraz Iraku, które znów wyczerpały chęci społeczeństwa amerykańskiego do zajmowania się sprawami zagranicznymi.

Co także istotne, Zakaria snuł swoje refleksje w czasie kryzysu finansowego końcówki lat 90., który to wstrząs – jak pisał – po raz pierwszy w historii stawiał pod znakiem zapytania kształt globalizacji. Dziś znajdujemy się w podobnych, choć dużo poważniejszych okolicznościach, które łączą w sobie już nie jeden, a kilka kryzysów. Konfrontujemy się ze związaną z pandemią koronawirusa zapaścią zdrowotną i gospodarczą recesją, skutkami zmian klimatu, falą populizmu oraz pytaniami o konsekwencje rosnącej pozycji Chin. Na dodatek Ameryka boryka się z wieloma systemowymi problemami i niepokojami wewnętrznymi, które pandemia uwidoczniła bardzo wyraźnie. Wedle badań z 2016 roku dotyczących zaangażowania w sprawy światowe, amerykańska opinia publiczna chce, aby jej kraj zajął się własnymi problemami, a inne kraje powinny radzić sobie same (tak deklaruje 57 procent ankietowanych), a 41 procent mówi, że Ameryka „robi zbyt wiele” w kwestii rozwiązywania problemów globalnych. Być może i tutaj Donald Trump dobrze odczytał nastroje społeczne.

Wobec globalnych wyzwań siła przetargowa nawet najsilniejszych, ale pojedynczych państw będzie niewystarczająca. | Ewa Nosarzewska

Kolejną kwestią, która podważałaby część założeń strategii bezpieczeństwa i polityki zagranicznej obecnej administracji, jest interpretacja momentu, w którym się znajdujemy. W obliczu kryzysu związanego z pandemią, słusznie mówi się o konieczności dopisania kolejnego rozdziału do powojennego ładu światowego, który powstał po 1945 roku, a który nie wytrzymuje już wyzwań cyfrowej i hiperzglobalizowanej rzeczywistości. Ale by ten rozdział dopisać, należy – moim zdaniem – skupić się na wzmocnieniu współpracy międzynarodowej. I to nie tylko w formule dwustronnej czy wielostronnej, w regionalnych podgrupach, z pominięciem instytucji międzynarodowych, jak chciałby polski czy amerykański rząd, ale w szerszym gronie. Ponieważ – szczególnie w przypadku Warszawy – wobec globalnych wyzwań siła przetargowa nawet najmocniejszych, ale samotnych państw będzie niewystarczająca.

 

Fot. Jakub Szymczuk, KPRP.