Czytaj wywiad: z Janem-Wernerem Müllerem rozmawia Tomasz Sawczuk
Wszystkim się wydaje, że demokracja jest w kryzysie – lecz ilu spośród nas ma pewność, czym właściwie jest demokracja? Powody wszechogarniającego poczucia kryzysu są oczywiste: stale rosnąca liczba reżimów autorytarnych; wzrastający poziom niezadowolenia z polityki w demokracjach; a także, wychodząc poza abstrakcje, podwójna trauma 2016 roku, czyli brexit i wybór gwiazdy reality TV na prezydenta najstarszej i (wciąż) najpotężniejszej demokracji świata.
Czy wyniesienie na najwyższy urząd w państwie kandydata, który ewidentnie nie nadawał się do tej roli, automatycznie dowodzi, że demokracja znalazła się w kryzysie? A może rozstrzygającym dowodem jest dopiero fakt, że owo dziecko w ciele mężczyzny w ostatnich dniach prezydentury podżegało swoich zwolenników do szturmu na parlament? A może amerykańska demokracja w ten sposób pokazała właśnie swoją odporność, amortyzując wstrząs w systemie politycznym? Nie każdy szok jest przecież oznaką kryzysu. W oryginalnym greckim znaczeniu krisis to moment decydującego wyboru: pacjent albo umrze, albo wyzdrowieje, oskarżony zostanie uznany za winnego albo niewinnego (w istocie „wyrok” był drugim znaczeniem tego terminu) [1]. A jeśli tak, to czy wybór Trumpa był może momentem, w którym to wyborcy zostali osądzeni – jako nienadający się do demokracji? Jak obecnie wiemy, problem w postaci prezydenta tweetującego fałszywe informacje lub wygłaszającego nieprawdziwe stwierdzenia w czasie transmitowanej na żywo konferencji prasowej może okazać się sprawą życia i śmierci – jeśli w czasie pandemii jego publiczność weźmie takie słowa poważnie i potraktuje dosłownie. Ale czy kłamstwo dotyczące leczniczego wpływu środka do dezynfekcji Lysol w terapii koronawirusa podważyło demokrację? Czy decyzja o opuszczeniu ponadnarodowej organizacji, podjęta w wyniku referendum zainicjowanego przez jedną z najstarszych partii politycznych świata, a mianowicie torysów w Wielkiej Brytanii, stanowi śmiertelny cios dla demokracji jako takiej? W demokratycznych społeczeństwach dzieje się wiele rzeczy, które można uznać za porażające – ale przyjmowanie niemal domyślnie, że doprowadzą one do upadku systemu, jest uprawianiem tego, co Saul Bellow określił niegdyś mianem „kryzysowej paplaniny”. A jednak muszą przecież chyba istnieć jakieś rozsądne kryteria pozwalające określić, że mamy do czynienia z granicą, po przekroczeniu której nie ma już demokracji. Jak przy tym sprawić, żeby takie kryteria nie wydawały się stronnicze?
Nie sposób odpowiedzieć na to pytanie, jeśli nie będziemy mieć wcześniej właściwego pojęcia demokracji. Owszem, wydaje się nam, że rozpoznajemy ją, gdy mamy z nią do czynienia. Jednak wielu przywódców dążących do obalenia demokracji bardzo dobrze radzi sobie z przekonywaniem nas, że coś wciąż jeszcze jest, podczas gdy w rzeczywistości nic już nie zostało. Co jest naprawdę niezbędne dla demokracji? Czy chodzi o jedną cechę, a może o więcej? Czy chodzi o wybory, zbiór podstawowych praw, takich jak wolność słowa, a może o bardziej ulotną kwestię zbiorowych postaw, na przykład skłonność obywateli do traktowania siebie nawzajem z szacunkiem? Odpowiedzi na te pytania nie będą wyczerpujące, jeśli najpierw nie wrócimy do podstaw. Taki ruch zalecał Machiavelli, gdy pisał, że przezwyciężenie kryzysu wymaga riduzione verso il principio, czyli „powrotu do pierwszych zasad”. Niniejsza książka jest próbą zaproponowania takiej właśnie drogi.
[…]
Jaki jest więc sens demokracji? Tradycyjna odpowiedź brzmi: demokrację można uzasadnić jedynie poprzez odwołanie się do zasad wolności i równości. Reguła w rodzaju „niech zdecyduje większość” nie jest dobra ze względu na to, że daje najlepsze rezultaty lub jest najbardziej efektywna – jest ona słuszna, ponieważ odzwierciedla poszanowanie dla równości obywateli i przybiera formę podliczania każdego pojedynczego głosu. Zasada ta jest przeciwieństwem aklamacji przez tłum, gdyż stanowi, że każdy ma znaczenie (i zakłada, że każdy jest zdolny do oceny politycznej) [2].
Demokracja nie wyczerpuje się w równej wolności głosowania. Istnieją również wolności słowa, zgromadzeń i – co nie mniej ważne – zrzeszania się. Organizacje potęgują wartość indywidualnego prawa do wyrażania poglądów politycznych, ale – co mniej oczywiste – osłabiają też równość: ci, którzy dysponują większymi zasobami lub – co również istotne – lepszymi i bardziej nośnymi argumentami, będą mieli większy wpływ na zbiorowe decyzje. Demokracja to nie tylko ireniczna równość; to tarcie wynikające z wykorzystania przez ludzi ich wolności. Jednak bez stowarzyszeń – przede wszystkim partii politycznych – nie ma też sposobu na korygowanie nierówności; niekiedy narzędzia, które zbudowały dom pana, mogą się przydać do przekształcenia go w dom dla ludzi równych sobie.
Czy się to komuś podoba, czy nie, konflikty demokratyczne wciąż są w przeważającej mierze kształtowane przez instytucje pośredniczące, w szczególności partie polityczne i profesjonalne media. Od XIX wieku uważa się je za kluczowe dla prawidłowego funkcjonowania demokracji przedstawicielskiej. Jak głosi potoczna mądrość, i jedne, i drugie znajdują się dziś w głębokim kryzysie, a mówiąc tutaj o kryzysie, naprawdę mam na myśli kryzys, ponieważ wiele mediów i partii zaprzestaje działania. Zanim jednak będziemy mogli zająć się tym podwójnym kryzysem, powinniśmy cofnąć się o krok i zapytać – riduzione verso il principio – w jaki dokładnie sposób instytucje te zapewniają (a przynajmniej kiedyś zapewniały) krytyczną dla demokracji infrastrukturę: sposób umożliwiający obywatelom dotarcie do innych, a następnie otrzymanie od nich odpowiedzi, porównywalny w pewnym sensie do usług pocztowych, które notabene Trump próbował zniszczyć, sądząc, że w wolnych i uczciwych wyborach, w których istnieje odpowiednia infrastruktura do głosowania korespondencyjnego, na pewno przegra (jak się okazało, była to słuszna ocena). Gdy dostrzeżemy zasady, na których opiera się ta infrastruktura, a w szerszym ujęciu instytucje demokratyczne w ogóle, przestaniemy się też obawiać możliwości zastąpienia niektórych z nich. Odbudowa demokracji po autorytarnym populizmie nie musi oznaczać więcej tego samego, ale może uwzględniać innowacyjną maszynerię, która w rzeczywistości może działać w większej zgodzie z zasadami leżącymi u podstaw demokracji [3].
[…]
Niniejsza książka nie jest podręcznikiem politycznym. Jednym z jej założeń jest to, że wciąż mamy czas – i powinniśmy znaleźć czas – na myślenie o podstawowych zasadach. Te ostatnie nie dyktują ściśle określonych instytucji ani szczegółowych reguł politycznych – demokracja nie jest unikatowa i istnieje więcej niż jeden sposób na jej praktykowanie (tak samo jak istnieje więcej niż jeden sposób na jej pozorowanie). Zgodnie z obserwacjami wielkiego francuskiego filozofa polityki Claude’a Leforta, niektóre z nich pewnie nawet nie przyszły nam jeszcze do głowy (choć, analogicznie, niektóre strategie podważania demokracji również nie przyszły nam jeszcze do głowy). Kolejne założenie jest takie, że demokracja wciąż jest ważna – w tym sensie, że wielu ludzi na całym świecie uważa ją za głęboko pożądaną. Nadal marzą o niej jako o systemie politycznym, który może mieć ogromne problemy, ale który jest w stanie najlepiej chronić przed dominacją i dawać ludziom szansę na wspólne, godne życie.
przeł. Tomasz Sawczuk
Przypisy:
[1] Reinhart Koselleck pisze, że „w greckiej starożytności kryzys miał jasno odróżnialne znaczenia w obszarach prawa, teologii i medycyny. Jego pojęcie domagało się określenia wyraźnych alternatyw: legalny albo nielegalny, zbawienie albo potępienie, życie albo śmierć”. Zob. Reinhart Koselleck, hasło „Krise” [w:] „Geschichtliche Grundbegriffe: Historisches Lexikon zur politisch-sozialen Sprache in Deutschland”, red. Otto Brunner i in., Klett-Cotta, Stuttgart 1982, s. 617.
[2] Melissa Schwartzberg, „Counting the Many: The Origins and Limits of Supermajority Rule”, Cambridge University Press, New York 2013.
[3] Jak pisał o tym Dewey: „Stare powiedzenie, że lekarstwem na bolączki demokracji jest więcej demokracji, nie jest trafne, jeśli oznacza, że złu można zaradzić, wprowadzając więcej mechanizmów tego samego rodzaju, co te, które już istnieją, lub usprawniając je i udoskonalając. Ale sformułowanie to może również wskazywać na potrzebę powrotu do samej idei […] i wykorzystania naszego poczucia jej znaczenia do krytyki i przekształcenia jej politycznych przejawów”. John Dewey, „The Public and Its Problems” [1927], Ohio University Press, Athens 1954, s. 144.