Karykatura Gustave’a Doré. Rys. Carlo Gripp, 1867, fragment (domena publiczna)

W zeszłym tygodniu pisałem o jednym z pierwszych francuskich komiksów autorstwa Gustave’a Doré z 1854 roku „Dzieje Świętej Rusi”, w którym artysta w satyryczny sposób krytykował rosyjskie samodzierżawie. Warto pochylić się jednak nie tylko nad samym tym dziełem, ale także nad osobą jego twórcy – niezwykle utalentowanym rysownikiem.

No właśnie, nie malarzem i nie rzeźbiarzem, jak chciał tego sam Doré (uparcie malował obrazy olejne i rzeźbił w glinie oraz robił odlewy z brązu), ale rysownikiem. Jest on bardzo dobrym przykładem tego, jak źle ulokowane ambicje mogą doprowadzić do nerwicy lub nawet depresji. Dzieła Doré chwalono, kupowano, zamawiano, sprzedawano z zyskiem. Cały problem w tym, że nie te, na których mu zależało. 

Ten utalentowany Alzatczyk sławę zdobył jako ilustrator. Już w wieku nastoletnim rysował do paryskich gazet. Około dwudziestki rozpoczął się jego triumfalny pochód przez świat francuskich wydawnictw. Zilustrował między innymi Biblię, a także dzieła Dantego, Szekspira, Rabelais’ego, Cervantesa, Ariosta, de La Fontaine’a, Miltona, Balzaka i Chateaubrianda. Ceniony był zwłaszcza w świecie anglosaskim. Do tego stopnia, że na usilne prośby swoich angielskich marszandów otworzył w Londynie Doré Gallery.

„Potop”, frontyspis Biblii ilustrowanej przez Gustave’a Doré, 1866. Źródło: Wikimedia Commons (domena publiczna)

Żył po pańsku. W 1850 roku zamieszkał ze swoją matką w rezydencji znajdującej się w arystokratycznej dzielnicy Faubourg Saint-Germain, byłej siedzibie księcia de Saint-Simon. Wyprawiał tam słynne podwieczorki, na których gościli tacy artyści, jak Dumas, Gautier, Taine, Rossini, Listz czy arystokraci, na przykład książę Walii. Sam Doré, choć pochodził z drobnego mieszczaństwa, nosił się jak bogacz. Z alkoholi pijał wyłącznie szampana, nigdy nie kończył napoczętego cygara. Elegancki, dbał zarówno o wygląd swojego otoczenia, jak i stroju.

Cóż z tego, skoro toczył go robak zwątpienia. Pragnął być podziwiany jako pełnowartościowy artysta. „Pełnowartościowy”, czyli tworzący nie ilustracje, ale obrazy olejne lub rzeźby. O tym, czym te pierwsze były w świecie dziewiętnastowiecznych francuskich odbiorców sztuki, najlepiej niech zaświadczy fakt, że określenia „illustrateur” (ilustrator) lub „illustrer” (ilustrować) były uważane za umniejszające artystę. Do francuszczyzny przywędrowały one z języka angielskiego i pojawiły się w czasie, gdy Doré zaczynał swoją karierę grafika, a więc na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych XIX wieku. Na początku były używane jak wyraz obcojęzyczny. „[…] [I]lustrator – pisał Théophile Gautier – jeśli czytelnicy pozwolą mi na ten neologizm, […] powinien widzieć tylko oczami drugiego, czyli autora”. Krytyk Jules Janin, pisząc o czynności ilustrowania, również robił odpowiednie zastrzeżenia: „skoro wszyscy śpiewali piosenki Bérangera, on postanowił je – wybaczcie to słowo – zilustrować”. W 1867 roku jeszcze inny krytyk porównał Doré do Grandville’a. Podczas gdy ten ostatni był dla niego „rysownikiem [dessinateur] specyficznie francuskim”, a więc zdolnym i wartościowym, drugi pozostawał „ilustratorem w duchu niemieckim” (czytaj: zwykłym wyrobnikiem). Negatywne skojarzenia ze słowem „ilustrator” pojawiały się jeszcze w drugiej połowie XIX stulecia.

Gustave Doré w obiektywie Félixa Nadara, 1859. Źródło: Wikimedia Commons (domena publiczna)

W oczach jego współczesnych Doré miał jeszcze inny mankament. Był samoukiem. Można powiedzieć, że zaczął sprzedawać swoje grafiki tak wcześnie, że nie zdążył skończyć żadnych studiów artystycznych, choć w grę tu wchodził raczej jego niespokojny duch. Nie terminował też w pracowni jakiegoś słynnego malarza. Na bycie artystą nie miał więc żadnych papierów. Mógł produkować bez liku wielkoformatowych obrazów olejnych, akwareli, a później nawet rzeźb, które uparcie wystawiał na Salonie, czyli najważniejszej corocznej imprezie oficjalnej sztuki, a i tak nigdy nie dostał za nie żadnego wyróżnienia.

Doré gorzkniał. Swoje niepowodzenia na niwie „sztuki wysokiej” składał na karb złośliwości losu. Ten wesoły i towarzyski za młodu człowiek, na stare lata miewał coraz częściej stany depresyjne. W 1880 roku Edmond de Goncourt opisuje go jeszcze jako wesołkowatą duszę towarzystwa, zabawiającą je akrobacjami i grą na instrumentach (był niesamowicie wygimnastykowany), ale wszystko to jest już podszyte dużą dawką goryczy:

„Dziwna figura ten Doré! Dziś wieczór, po obiedzie u Sichela, robił sztuczki jak Houdin, potem grał na skrzypcach, potem wyczyniał błazeństwa, a wszystko w jakimś idiotycznym roztargnieniu, wśród długich, mulistych zdań i niemiłosiernej krytyki malarzy i pisarzy. […] okropny z niego oszczerca i spośród wszystkich współczesnych, choćby nie wiem jak byli zdolni, talent przyznaje jedynie sobie”.

Gustave Doré, „Tajemnica”, olej na płótnie, 1871, Musée d’Orsay. Źródło: Wikimedia Commons (domena publiczna)

Pocieszeniem była dla Doré wyjątkowo bliska relacja z matką, z którą mieszkał w Paryżu. Ich pokoje stykały się. Żeby wejść do swojego, Doré musiał przejść przez sypialnię matki. Ta całowała go zawsze o poranku na powitanie i wieczorem, jak u młodego Prousta, na dobranoc. Pokój Doré przypominał jego pokój dziecinny w Strasbourgu – niewielkie łóżko, biurko takie jak to, przy którym odrabiał prace domowe. Prawdziwy pokoik gimnazjalisty. Biografka Doré, Blanche Roosevelt, cytuje też wymowne słowa służącej Franciszki (znów kłania się Proust), która wspominała, że artysta „nigdy nie dorósł do tego, by spać w miejscu, w którym nie słyszałby głosu swojej mamy”. To matce Doré zwierzał się jako pierwszej. Była jego najskuteczniejszą pocieszycielką i najbardziej zaufaną powierniczką.

Trudno jest uwierzyć w to obsesyjne poczucie porażki dojrzałego Doré, gdy patrzy się na jego dorobek ilustratora. Setki, a nawet tysiące wspaniałych litografii i grawiur. Godna pozazdroszczenia łatwość kompozycji i niewyczerpana fantazja. Czegóż chcieć więcej? A jednak trawa zawsze wydaje się bardziej zielona gdzie indziej, choć o wielu dziewiętnastowiecznych malarzach święcących triumfy na Salonie dziś pies z kulawą nogą nie pamięta.

Gustave Doré, „Wniebowstąpienie Jezusa”, olej na płótnie, 1879, Petit Palais. Źródło: Wikimedia Commons (domena publiczna)

A może Doré przeczuwał, że uznanie jego malarstwa przez oficjalne gremia i tak pozostałoby uznaniem dla niego właśnie jako ilustratora? Jego olejne obrazy to bowiem w istocie pokolorowane rysunki. Ich siłą nie jest – jak u Géricault lub Delacroix, by zatrzymać się tylko na francuskich romantycznych malarzach – kolor, faktura, kompozycja światła i cienia, ale hiperbolicznie potraktowana opowieść, narracja, przesadzony nastrój grozy i niesamowitości, a więc wartości pozamalarskie. 

Edmond de Goncourt widział w tym chęć popisania się, prestidigitatorską sztuczkę. Porównując twórczość Doré do obrazów Chardina, notował: „Jego [Doré – przyp. PK] ludzie, jego straszliwe sceny, jego wściekła muskulatura, jego pejzaże, sosny, czarne tła, jego gotyk i nowoczesność to blaga. Blaga go zabije”.

Nie należy tych zarzutów o blagę brać zbyt serio. Edmond de Goncourt był programowo wielkim przeciwnikiem gotyku oraz romantycznego malarstwa grozy i jednocześnie wielkim apologetą osiemnastowiecznego malarstwa francuskiego z Watteau, Fragonardem i Chardinem na czele. Do malarskiego piekła wysłałby samego Delacroix (czego nie omieszkał zrobić w „Dzienniku”). Doré nie miał szans stać się jego artystycznym idolem.

Miał za to szansę cieszyć się swoim rzeczywistym sukcesem ilustratora. To wymagałoby jednak odrobiny hardości, a przede wszystkim dystansu do siebie i innych. Tylko wtedy jesteśmy bowiem w stanie dostrzec historyczne uwarunkowania, w jakich żyjemy, i przekonać – przede wszystkim samych siebie – że sztuka uważana za niższą z czasem potrafi stać się wysoką.

 

Bibliografia:

Blanche Roosevelt, „La Vie et les œuvres de Gustave Doré, d’après les souvenirs de sa famille, de ses amis et de l’auteur”, traduit de l’anglais par M. du Seigneux, préface par Arsène Houssaye, Paris, Librairie illustrée, 1887 [wolny dostęp na stronie Bibliothèque de France: gallica.fr].

Philippe Kaenel, „Le métier d’illustrateur, 1830–1880: Rodolphe Töpffer, J.-J. Grandville, Gustave Doré”, Genève, Droz, coll. «Titre courant» (no 31), 2005.

Edmund i Juliusz de Goncourt, „Dziennik. Pamiętniki z życia literackiego”, wybór i przekład Joanna Guze, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1988.

Philippe Kaenel, „Le plus illustre des illustrateurs… le cas Gustave Doré (1832–1883)”, „Actes de la Recherche en Sciences Sociales”, Année 1987, 66–67, „Histoires d’art”, s. 35–46 [wolny dostęp na stronie: persee.fr].