W stosunkach państwo-Kościół na ogół jest tak, że w demokracjach to Kościół próbuje się wtrącać w sprawy państwowe, zaś w dyktaturach – odwrotnie. Weźmy Stany Zjednoczone. Jedne Kościoły w USA udzielają schronienia migrantom, których władze państwowe uznają za nielegalnych, a inne żądają wprowadzenia zakazu aborcji.
Z kolei w Chinach – to władze państwowe decydują, kto może zostać katolickim biskupem lub nowym wcieleniem Dalajlamy, jak również o tym, co imamowie prześladowanej muzułmańskiej mniejszości mogą mówić podczas kazań w meczecie. To ostatnie mniej zresztą dziwi, gdy wspomnimy, że w muzułmańskiej przecież Turcji o treści kazań decyduje co tydzień stosowny departament rządowy. Wszystkie te kraje mają zresztą konstytucyjny rozdział religii i państwa, który teoretycznie powinien zapobiegać tego rodzaju sytuacjom – ale często nie zapobiega.
Nowy synod przeciwko staremu
Pod koniec stycznia w Etiopii doszło do próby obalenia patriarchy tamtejszego Kościoła prawosławnego przez święty synod. Stało za tym trzech arcybiskupów, którzy, po niepowodzeniu swej intrygi, założyli własny synod i jęli wyświęcać biskupów. Nowy synod został za to przez stary synod ekskomunikowany i odpowiedział staremu tym samym.
W reakcji na te wydarzenia federalny premier Ahmed Abiy zaapelował do obu stron o porozumienie. „Obie mają prawdę, obie są naszymi ojcami”, napisał, zastrzegając zarazem, że polecił członkom gabinetu, „by się nie mieszali” w ten spór.
Patriarcha Matthias odpowiedział mu niezwykle ostrym listem, w którym, skądinąd zasadnie, nazwał jego apel wtrącaniem się do wewnętrznych spraw Kościoła, wbrew konstytucyjnemu rozdziałowi Kościoła i państwa. Zarazem jednak patriarcha zażądał, by premier przywrócił staremu synodowi jego „instytucjonalną supremację” i „stosownie ukarał nielegalne działania” nowego synodu. Takie żądanie trudno jednak z rozdziałem Kościoła od państwa pogodzić. Najwyraźniej, sformułowana wyżej praktyczna zasada, odróżniająca demokracje od dyktatur, też czasem zawodzi.
„Zjednoczony” Kościół
Etiopski Kościół nosi nazwę Tewahedo, co w świętym języku geez oznacza „zjednoczony”. Odnosi się ona do dogmatu o naturze Chrystusa, jednoczącej aspekty boskie i ludzkie (monofizytyzm), a nie, jak w katolicyzmie czy wschodnim prawosławiu, podwójnej.
Jednak, gdyby rozumieć ją w odniesieniu do historii tegoż Kościoła, byłaby to jednak nazwa niezwykle myląca. W imperialnej Etiopii Kościół był, jak w Rosji, fundamentem tronu. To na skutek cesarskiej presji w 1959 roku zyskał on autonomię od egipskiego Kościoła koptyjskiego.
Kiedy cesarza obaliła komunistyczna dyktatura, mianowała własnego patriarchę Merkoriosa, którego, z kolei po jej obaleniu w 1991 roku, synod zastąpił go patriarchą Paulosem. Patriarcha Merkorios uciekł jednak za granicę, oznajmiając przy tym, że jego usunięcie było bezprawne. Podążyło za nim kilku biskupów, a w konsekwencji doszło do schizmy zakończonej dopiero po śmierci Paulosa, ponownym zjednoczeniem obu Kościołów w 2018 roku.
Na drodze salomonowej decyzji uznano za prawomocnych i Merkoriosa, i następcę Paulosa, Matthiasa. W międzyczasie Kościół etiopski uznał w 1993 roku autokefalię Kościoła w nowo niepodległej byłej prowincji Erytrei – co część kleru uznała za zdradę wspólnej etiopskiej spuścizny duchowej. Merkorios zmarł rok temu, ale Matthias, jak widzimy, niedługo cieszył się pełnią władzy.
Oromo dochodzą swoich praw
Rzecz w tym, że w obecnym konflikcie chodzi tyleż o Kościół, co o państwo. Trzej zbuntowani arcybiskupi pochodzą z Oromii, zamieszkałej przez najliczniejszą, stanowiącą jedną trzecią ludności kraju grupę etniczną. Oromo, od wieków prześladowani przez wywodzące się z Amharów i Tigrajczyków etiopskie elity, dochodzą dziś swoich praw.
To ich bunt doprowadził pięć lat temu do obalenia władzy Tigrajczyków w Addis Abebie. Kiedy jednak okazało się, że nie poprawiło to losu Oromo, stanęli oni po stronie swoich dawnych prześladowców w nadziei na osłabienie rządu federalnego. Wojna, w której za cenę sześciuset tysięcy zabitych obecny premier federalny Abiy stłumił bunt Tigraju, zakończyła się dopiero pod koniec ubiegłego roku.
Dziś Abiy’emu grozi bunt Oromo. Dlatego nie poprze schizmatyków, nie poprze jednak też starego synodu, by nie wzmacniać poczucia Oromo, że władze są przeciwko nim. Chociaż jednak jego centralistyczne zapędy spójne są z linią starego synodu, to Kościół mógłby się stać, we wciąż bardzo religijnej Etiopii, groźnym rywalem etiopskiego dyktatora o rząd dusz.
Wzór nowego Etiopczyka
Inaczej bowiem niż poprzedni władcy Etiopii, Abiy nie jest prawosławnym Amharą ani Tigrajczykiem. Jego ojciec był muzułmaninem Oromo, a ich obecny bunt wynika właśnie z zawiedzionych oczekiwań, jakie pokładali w Abiym. Pochodzenie narodowe i wyznanie matki są sporne, a sam premier, jak kilkanaście procent Etiopczyków, jest zielonoświątkowcem. Ta mieszanina tożsamości mogłaby uczynić zeń wzór nowego Etiopczyka, odzwierciedlając pluralizm etniczny i polityczny państwa.
Uniemożliwia to bunt Tigraju, a teraz Oromii, pchający władzę w stronę centralizacji, której przez wieki w zamian za ochronę patronował Kościół. Tego też oczekuje dziś od Abiy’ego patriarcha Mattias – tak jakby zielonoświątkowiec Oromo mógł, jak jego poprzednicy, być wiernym, a choćby i zbuntowanym, jak komuniści, synem Kościoła. Licząc na kontynuację tego układu, obecny patriarcha oczekiwał, że Abiy wtrąci się w kościelny spór tak jak trzeba – po jego stronie.
Bezstronność bowiem jest wtrąceniem się po stronie jego przeciwników. W schizmach Kościoła Tewahedo zawsze chodziło o władzę, nie o wiarę. Nikt zaś nie uwierzy, że władze mogą być wobec tych schizm bezstronne.