Nataliya Parshchyk: Uczysz języka polskiego od dwudziestu lat. Co skłoniło cię do pójścia tą drogą?
Dagmara Sobiecka: W 2001 roku ukończyłam polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. W latach dziewięćdziesiątych program tych studiów był bardzo bogaty zarówno pod kątem językowym, jak i kulturowym. W tym czasie uruchomiono również kilka europejskich programów kulturalnych, w tym pierwsze programy wymian studenckich, takich jak na przykład Erasmus. Mimo że Polska nie była jeszcze w Unii Europejskiej, byłam jedną z kilku osób, którym udało się wyjechać na stypendium do Francji.
Po powrocie zaczęłam współpracę z moją nauczycielką francuskiego, która potrzebowała pomocy w szlifowaniu polskiej gramatyki. Nie miałam wtedy żadnego doświadczenia w nauczaniu, ale bardzo spodobała mi się ta praca. Postanowiłam zgłosić się do szkoły języka polskiego i zostałam przyjęta.
Wcześniej miałam pomysł, żeby zajmować się organizacją wydarzeń kulturalnych. Jednak po kilku stażach stwierdziłam, że to nie moja bajka. Nauczanie polskiego spodobało mi się przede wszystkim dlatego, że dawało możliwość spotykania ludzi z różnych stron świata. Jedno zagadnienie wywołuje zupełnie inną dyskusję z każdym z moich uczniów, w zależności od ich doświadczeń i pochodzenia. W nauczaniu, jak u Szymborskiej, nic dwa razy się nie zdarza. I właśnie to mnie urzekło.
Kim na początku byli twoi uczniowie?
Kiedy zaczynałam, był to głównie biznes i dyplomacja. Od początku uczyłam w Warszawie. W związku z tym miałam do czynienia z prezesami międzynarodowych korporacji, kadrami kierowniczymi organizacji otwierających oddziały w Polsce.
Uczyli się polskiego, żeby robić tu interesy?
Tak, chociaż znajomość języka bardzo przydawała się im też w życiu codziennym. Dwadzieścia lat temu zamówienie czegoś w warszawskiej kawiarni po angielsku było marzeniem ściętej głowy. Panowie w garniturach, a także ich rodziny, musieli uczyć się polskiego, żeby normalnie tu funkcjonować.
Rozkład narodowości wśród moich uczniów odzwierciedlał proporcje, w jakich obcokrajowcy przyjeżdżali wówczas do Polski. Uczyłam Amerykanów, Francuzów i Niemców, których firmy przygotowywały się do wejścia Polski do Unii Europejskiej. Stosunkowo niewiele osób, z którymi pracowałam, było natomiast pochodzenia słowiańskiego.
Kiedy ta liczba zaczęła rosnąć?
Wiele zmieniło się po przystąpieniu Polski do Unii. To właśnie wtedy zaczęło się tu osiedlać wielu ciekawych ludzi – specjalistów, dziennikarzy, artystów – między innymi dlatego, że Polacy coraz częściej podróżowali i nawiązywali relacje poza granicami kraju. W 2012 roku wróciłam do nauczania po kilkuletniej przerwie w pracy, spowodowanej urlopami wychowawczymi. Sytuacja, jaką zastałam, bardzo różniła się od tej, z którą miałam do czynienia zaledwie kilka lat wcześniej. To wtedy w Polsce pojawiła się duża grupa migrantów zarobkowych, w tym Ukraińców, głównie mężczyzn. Pojawiło się też sporo osób z krajów azjatyckich.
Migranci zarobkowi wykonujący dorywcze i niskopłatne prace stanowią specyficzną grupę. Liczy się dla nich każdy grosz i każda przepracowana godzina.
Mimo to chcieli się uczyć języka?
Wśród moich uczniów było niewiele takich osób. Dla ludzi wysyłających pieniądze na utrzymanie rodziny lub budowę domu w kraju pochodzenia, wydawanie pieniędzy na kurs językowy po prostu nie wchodziło w grę.
Jednak w latach 2015–2016 widać było, że potrzeby się zmieniają. Obcokrajowcy bez problemu komunikowali się w Warszawie w języku angielskim, więc nie było już pilnej potrzeby nauki języka polskiego. Ci, którzy to robili, uczyli się języka jako hobby w swoim wolnym czasie. Jednocześnie nauka języka polskiego stała się koniecznością dla grupy osób, które właściwie nie mogły sobie na to pozwolić czasowo, finansowo, a czasem psychicznie. Zdarzało się, że na moje zajęcia w weekend przychodziły bardzo zmęczone osoby, które nie były w stanie uczyć się po całym tygodniu pracy.
Na kursach zaczęły się pojawiać osoby, których pracodawcy nie dopełniali formalności związanych z legalizacją pobytu. W rezultacie zdarzało się, że komuś nagle kończyła się wiza, zezwolenie na pobyt lub pracę. W tym czasie obserwowałam ludzi zmuszonych do pracy na czarno, którym płacono znacznie mniej niż obiecywano. Jednocześnie osoby te nie mogły wyjechać z Polski ze względu na procedury ponownej legalizacji pobytu, które potrafiły trwać nawet rok.
Jak wpłynęło to na twoją pracę?
Po pewnym czasie doszłam do wniosku, że chcę zaangażować się w pracę na rzecz społeczności, która tego potrzebuje. Wiedząc, że nie mogłabym sobie pozwolić na robienie tego na warunkach komercyjnych, w 2019 roku założyłam Fundację Cup of Polish. Zaczęłyśmy od małych projektów skierowanych do nauczycieli – szkoleń, wyjazdów służących budowaniu zespołu. Niestety, na początku 2020 roku wybuchła pandemia, a wraz z nią rozpoczęły się kolejne lockdowny.
W czasie pandemii nikt nie przyjeżdżał do Polski. Dla tych, którzy uczyli prywatnie lub w szkołach, był to moment wyczekiwania na to, co będzie dalej. Nasza praca zazwyczaj podlega cyklom. Ludzie podpisują kontrakty, przyjeżdżają, a po 2–3 latach wyjeżdżają. Tym razem jednak, po niezwykle długim okresie bezruchu, nastąpił nagły wzrost liczby osób przybywających do Polski. Ledwo skończyła się pandemia, w Ukrainie wybuchła pełnoskalowa wojna.
Co zmieniło się dla ciebie i fundacji 24 lutego 2022 roku?
Z dnia na dzień okazało się, że praca, która do tej pory była niszowa, nagle stała się potrzebna na bardzo dużą skalę. Natychmiast zaczęto szukać specjalistów, nauczycieli, którzy mogliby pomóc, wesprzeć, dać jakiekolwiek wskazówki. Jednocześnie wiadomo było, że po przyjeździe ludzie w pierwszej kolejności będą musieli zadbać o podstawowe potrzeby i urządzić sobie życie, a dopiero później mogą chcieć zacząć uczyć się języka.
Zaraz po wybuchu wojny rozdawałam kanapki na Dworcu Wschodnim. W szkole moich dzieci także przygotowywano posiłki dla ukraińskich uchodźców i uchodźczyń. Zastanawiałam się, co będzie potrzebne w dłuższej perspektywie, co możemy zrobić. Na wczesnym etapie stworzyłam listę materiałów dostępnych online, mającą pomóc w podstawowej komunikacji ludziom, którzy nie znali języka polskiego. Wiem, że dla wielu osób to było bardzo pomocne.
Krótko potem w szkołach pojawiło się bardzo dużo ukraińskich dzieci i powstało pytanie o to, jak nauczyć je polskiego. Mogą to robić to nauczyciele języków obcych – angielskiego, francuskiego, hiszpańskiego. Wystarczyłoby, żeby przełożyli swoje umiejętności nauczania języków obcych na język polski. To znacznie trudniejsze dla nauczyciela lub nauczycielki języka polskiego, przyzwyczajonych do uczenia polskich dzieci literatury i gramatyki.
Jakie widzisz różnice w uczeniu języka polskiego osób różnych narodowości?
Mamy 60 procent wspólnego słownictwa z ukraińskim czy białoruskim. Ty możesz mówić po ukraińsku, ja po polsku, a pomagając sobie gestami, mimiką, całą komunikacją niewerbalną, zrozumiemy ponad połowę tego, co mamy do przekazania. Jest to oczywiście pomocne. Z kolei, dla osób których językiem ojczystym nie jest język słowiański, nauka polskiego odbywa się zupełnie od podstaw.
Osoby mówiące po ukraińsku są w stanie przez rok przejść przez trzy kolejne poziomy. Wychodzą od nas na poziomie średniozaawansowanym, który pozwala im swobodnie radzić sobie w życiu codziennym. Niektórzy idą jeszcze o krok dalej, pomagając innym w tłumaczeniach. Tymczasem grupy początkujące osób pochodzenia niesłowiańskiego wymagają około roku pracy tylko na poziomie początkującym.
Ukraińcy szybciej dochodzą do poziomu średniozaawansowanego, ale tam często nauka się zatrzymuje.
Dla wszystkich poziom B1, czyli średnio zaawansowany, to moment swobodnej codziennej komunikacji, który może się okazać wystarczający. Jeśli ktoś nie planuje tutaj studiować, jego praca nie wymaga pisania po polsku ani nie ma ambicji czytania literatury pięknej w tym języku, może uznać, że więcej nie potrzebuje.
Jednak prawdą jest, że niektórzy Ukraińcy pozostają na poziomie średniozaawansowanym dłużej niż osoby posługujące się innymi językami. Wynika to z transferu językowego. Na wczesnych etapach może on mieć pozytywny wpływ. Jak wspomniałam wcześniej, podobieństwa w słownictwie przyspieszają proces uczenia się języka. Jednak w pewnym momencie ten transfer zaczyna mieć również negatywne skutki. Ktoś myśli, że mówi po polsku, a tak naprawdę używa ukraińskich końcówek, ukraińskich słów.
Ogólnie rzecz biorąc, istnieje zasada, że osoby posługujące się językami słowiańskimi nie powinny być łączone w grupach z osobami, których językiem ojczystym jest język niesłowiański, ze względu na różnice w szybkości uczenia się. Z drugiej strony, z mojego doświadczenia wynika, że działa to bardzo dobrze na poziomie społecznym. Ludzie z Ukrainy widzą imigrantów z innych krajów, którzy przyjechali tu niekoniecznie z powodu wojny, a którzy zmagają się z podobnymi wyzwaniami.
Eksperymentuję więc z tym, jak bardzo można łączyć te grupy bez uszczerbku dla procesu uczenia się. Myślę też, że czasami korzyści psychologiczne i społeczne przeważają nad stricte edukacyjnymi. To ważne, aby wspierać ludzi w wychodzeniu ze swoich baniek i uczestniczeniu w zróżnicowanym społeczeństwie.
W 2022 i 2023 roku fundacja realizowała działania edukacyjne skierowane do ukraińskich kobiet z doświadczeniem uchodźczym. Dzięki wsparciu finansowemu UNICEF i miasta stołecznego Warszawa oraz UE przeprowadziliście 2800 godzin zajęć dla blisko 900 osób.
Rekrutację otworzyłam już w marcu 2022 roku, chcąc zbadać grunt – sprawdzić, czy ludzie są gotowi na podjęcie się nauki polskiego. I owszem, byli. Wszystkie miejsca zapełniły się w ciągu kilku godzin. Od samego początku było jasne, że skala potrzeb będzie ogromna.
Mając do dyspozycji strukturę zbudowaną na potrzeby fundacji i salę, pierwsze dwa kursy przeprowadziłyśmy z koleżanką charytatywnie. Zaraz potem odezwała się do nas dziewczyna, która wcześniej uczyła polskiego w Ukrainie. Jej szkoła się zamknęła, a ona została bez pracy w Ukrainie. Przeprowadziła dla nas dwa kursy online.
W tym samym czasie rozpoczęłam zbiórkę publiczną, na którą moi uczniowie z całego świata bardzo chętnie wpłacali spore sumy. Zebrane pieniądze wystarczyły na opłacenie pensji dla nauczycielki z Ukrainy i materiałów potrzebnych do nauczania.
Ile osób przyjmowałyście do jednej grupy?
Nie miałam serca zamykać aplikacji, gdy liczba zgłoszeń osiągnęła ustalony wcześniej limit. Zdecydowałyśmy się przyjmować do grup po 17 osób. To może nie wydawać się dużo – i biorąc pod uwagę wielkość naszego lokalu, uwierz mi, że tak jest. Ale uznałyśmy, że jakoś sobie poradzimy – będziemy siedzieć na wszystkim, co uda nam się znaleźć.
Moja pierwsza grupa była niezwykle dynamiczna i zmotywowana. Osoby, które wyjechały w pierwszych dniach wojny, były mocno nastawione na naukę. Druga grupa wystartowała trzy tygodnie później. Osoby, które do niej trafiły, były już nieco inne. Część z nich zdążyła doświadczyć bombardowań, co znacząco wpłynęło na pogorszenie się ich stanu psychicznego.
Dla wielu osób przyjście na lekcje było jedynym momentem wytchnienia od sytuacji, w jakiej się znalazły. Ania – jedna z naszych nauczycielek – stała się dla nich opiekunką. Zdarzało się, że podczas lekcji na przemian śmiały się i płakały. Po zajęciach uczennice i uczniowie chodzili na spacery, zaczynali budować nowe relacje i nowe życie w Polsce. Te lekcje miały ogromny wpływ na budowanie ich pewności siebie.
Czy jako nauczycielka po raz pierwszy miałaś do czynienia z grupą w kryzysie uchodźczym?
Na fali protestów i prześladowań w 2020 roku Białorusini jako pierwsi zaczęli przybywać do Polski zaraz po pandemii. Byli pierwszą grupą uchodźców, z którą pracowałam. W tym samym czasie moje koleżanki pracowały z uchodźcami z Afganistanu.
Czy te doświadczenia były podobne?
Główną różnicą była skala – liczba osób i ogrom ich potrzeb. Po drugie, przytłaczającą większość uchodźców z Ukrainy stanowiły kobiety. Ale podstawowe zasady współpracy z uchodźcami są podobne, a my musiałyśmy się ich nauczyć.
W pracy z osobami dotkniętymi traumą niewinne tematy, teksty czy ćwiczenia w zasadzie nie istnieją. Coś, co dla nas jest neutralne, może nawet ciekawe czy miłe, dla osoby z doświadczeniem uchodźstwa, wojny, przemocy może okazać się bardzo trudne i wywołać u niej nieoczekiwaną reakcję.
Na przykład?
Wyobraź sobie zajęcia, których tematem jest miejsce zamieszkania. Pada pytanie: „Mieszkasz w Gdańsku, czy podoba ci się Gdańsk?” – „No wiesz, Gdańsk… Podoba mi się, ale tak naprawdę jestem przecież z Mińska, z Charkowa, ze Lwowa”.
Temat zwyczajów, jedzenia może wyzwolić tęsknotę wręcz na poziomie fizjologicznym. Wspomnienia zapachów, konkretnych produktów potrafią wywołać reakcję, nad którą dana osoba nie ma kontroli. Nigdy nie wiadomo, co może być czynnikiem wywołującym posttraumatyczne reakcje.
W jednej z naszych wcześniejszych rozmów wspominałaś, że któraś z twoich uczennic straciła na wojnie kogoś z rodziny.
Teraz widzę to rzadziej, ale na początku wszyscy mieli ustawione alarmy w telefonach, które informowały, gdy coś działo się w ich rodzinnych miastach. Wiele kobiet w czasie rzeczywistym śledziło sytuację w miejscu, gdzie znajdował na przykład ich mąż, ojciec czy brat. Najtrudniejsze sytuacje miały miejsce, gdy podczas lekcji w telefonie włączął się alarm. Jeśli ukochana osoba jest na froncie, a my na żywo obserwujemy, czy coś jej nie zagraża, oczywiste jest, że myślami jesteśmy gdzie indziej.
U niektórych osób ta reakcja była odroczona. Początkowo stres napędzał je do działania – uczyły się bardzo intensywnie. Ale po kilku miesiącach zarówno ciało, jak i głowa odmawiały posłuszeństwa. Wiele kobiet nie ukończyło kursów. Od początku starałyśmy się to monitorować, asystentki z Ukrainy pośredniczące między fundacją a uczennicami bardzo nam w tym pomogły. Ich zadaniem było monitorowanie, dzwonienie do uczestniczek kursu, zapraszanie na zajęcia i przekonywanie, że jesteśmy tu dla nich.
Czasami udawało się nam przekonać kogoś do powrotu na zajęcia. Innym razem się okazywało, że któraś z uczennic nie wróci, ponieważ wyjechała z powrotem do Ukrainy. Oczywiście nie jesteśmy psychiatrkami czy psycholożkami, ale nie sposób było nie zauważyć stanów depresyjnych przynajmniej u części uczestniczek naszych kursów.
Podczas jednej z codziennych rozmów, zapytałam jedną z uczennic o to, co słychać. Odpowiedziała, że jeśli jest tutaj, oznacza to, że czuje się wystarczająco dobrze – wychodziła z domu w zasadzie tylko, żeby uczestniczyć w lekcjach. Wszyscy byliśmy świadkami tego, jak ta kobieta powoli radziła sobie coraz lepiej dzięki kontaktom i relacjom zbudowanym podczas kursu.
Niektórym osobom łatwiej jest otworzyć się przed grupą ludzi o podobnych doświadczeniach. Ufają im bardziej niż terapeutom.
Od początku wiedziałam, że to jedna z ról, jakie może pełnić grupa. Pomijając aspekt nauki języka polskiego, taka kobieca sieć wsparcia jest niezwykle cenna. Wytworzyła się samoistnie jako efekt uboczny regularnych spotkań przebiegających w dobrej atmosferze.
Dodatkowo, środowisko, w którym kobiety nabywają nowych umiejętności, sprzyja poczuciu odzyskiwania sprawczości. Ucząc się polskiego, uchodźczynie mogą się uniezależnić – od dziecka, koleżanki czy kolegi, na których dotychczas musiały polegać, by cokolwiek załatwić.
Jednak zdarza się, że sama znajomość języka nie wystarczy. Cześć przyjeżdżających nie może wykonywać w Polsce zawodu, który wykonywali w Ukrainie. Z takim problemem zmagają się między innymi prawniczki, księgowe, osoby zajmujące się finansami. Tu w grę wchodzi nie tylko język, ale i znajomość polskiej specyfiki.
Trudne wejście do zawodu mają także lekarki, pielęgniarki czy farmaceutki. Wiąże się to z wymogami egzaminów zawodowych lub potrzebą uzupełnienia wykształcenia. To jednak grupa zawodowa przyzwyczajona do nauki. Wiele uczących się u nas lekarek po 2–3 kursach podchodziło do pierwszego egzaminu w Izbie Lekarskiej.
Może to lekarki powinny uczyć polskiego inne lekarki i to samo w innych zawodach?
Podchodzimy do wszystkich materiałów od strony językowej, a nie merytorycznej. Zatem nie muszę być lekarką, aby uczyć języka medycznego. Koleżanka zna egzaminy do Izby Lekarskiej właśnie dlatego, że ma duże doświadczenie w nauczaniu lekarzy. W rezultacie jest w stanie do nich odpowiednio przygotowywać.
Jednak to wciąż duża i niezagospodarowana nisza na rynku. To samo z językiem prawniczym, ekonomicznym, językiem potrzebnym na przykład w pracy kierowcy. Potrzeby rosną, więc poszerza się przestrzeń dla rozwoju specjalistycznych kursów językowych.
Niektóre osoby po naszych kursach językowych pokończyły kursy specjalistyczne w szkołach zawodowych, dzięki czemu mogą teraz pracować w swoim zawodzie. To wymagało od nich dwóch lat determinacji – najpierw w nauce języka, a później w ponownej nauki języka stricte zawodowego. Moment, w którym taka osoba uświadamiała sobie, że musi zaczynać dorosłe życie od nowa, jest bardzo trudny.
Również w tym przypadku grupa może się okazać dużym wsparciem. Uruchamia się mechanizm na zasadzie „jeśli koleżance się udało, to ja też spróbuję”. Każda osoba, której udało się pokonać jakąś przeszkodę, stawała się inspiracją dla reszty.
Część osób, które uczyłyście, wróciła do Ukrainy?
Był taki moment. Dla części osób nienośne stało się poczucie tymczasowości. W Ukrainie pomimo zagrożenia czuły, że są u siebie. Po około roku potrzeba stabilizacji stała się silna również wśród tych, którzy pozostali w Polsce.
Latem 2022 ruszyły nabory do wielu różnych projektów fundowanych przez UNICEF, Unię Europejską i wiele innych organizacji międzynarodowych. Działania te były szybką i bardzo dynamiczną reakcją na kryzys.
Panowała postawa „wszystkie ręce na pokład” i każdy robił to, na czym znał się najlepiej. Ludzie zaufali sobie nawzajem i zaczęli razem działać. Miało to niezwykle pozytywny wpływ na współpracę między polskimi organizacjami na różnych szczeblach.
Ale teraz, dwa lata po wybuchu wojny, te doraźne środki się wyczerpały. Przyszedł czas na przemyślaną strategię, merytoryczne programy i długofalowe projekty. Nie wiedziałyśmy co odpowiadać uczniom pytającym o przyszłość, o to, czy po jednym kursie mogą liczyć na kolejny.
Czy trudno jest uzyskać takie wsparcie dla takich projektów?
Przygotowanie programu, który zostałby zaakceptowany od samego początku, wymagało sporo czasu. Tu chodzi jednak przede wszystkim o spójną politykę ze strony władz centralnych i lokalnych. Poleganie wyłącznie na organizacjach pozarządowych i działalności charytatywnej nie przyniesie dobrych rozwiązań.
Pojechałaś do Włoch, aby zobaczyć, jak tam działają organizacje pomocowe zajmujące się integracją imigrantów.
Jesienią 2023 roku odwiedziłam szkołę dla dorosłych obcokrajowców w Rzymie. Tam miałam okazję podejrzeć rozwiązania stricte organizacyjne: zobaczyłam, czego uczą organizacje i w jakim wymiarze godzinowym. Obserwowałam też zasady, na jakich funkcjonują uczestnicy kursów. To bardzo pomogło nam zbudować program kolejnego planowanego projektu.
W rzymskiej szkole CPIA, oprócz regularnych kursów językowych, uczestnicy biorą również udział w zajęciach uzupełniających ich wykształcenie średnie. Uczą się matematyki, historii, geografii po włosku. W tym celu istnieją specjalnie zaprojektowane podręczniki dla obcokrajowców. Absolwenci takiego kursu otrzymują świadectwa ukończenia części szkoły średniej, co pomaga im dostać się do szkół zawodowych, z którymi szkoła ma podpisane umowy.
Wkrótce jedziemy do Grecji, aby odwiedzić „szkołę drugiej szansy”. Z pewnością struktura migracyjna we Włoszech czy w Grecji jest zupełnie inna niż w Polsce, inny jest też przekrój społeczny. To pytanie, na ile tamtejsze doświadczenia można przełożyć na kontekst polski. Być może wkrótce odwiedzimy też jakąś niemiecką organizację.
Czego nowego odkryłaś na temat Ukraińców lub dzięki nim?
Pokochałam wyszywanki po tym, jak otrzymałam jedną w prezencie! Bardzo piękna jest też wasza otwartość.
Jesteśmy otwarci?
Obecna sytuacja chyba nie pozostawiła wam wyboru. Trzeba być otwartym, aby znaleźć nową rodzinę, nowych przyjaciół, nowe miejsce dla siebie. Aby skorzystać z pomocy, również trzeba się otworzyć.
W naszych projektach jest wiele elementów wymiany kulturowej. Chcę, aby nasi uczniowie dowiedzieli się czegoś o polskiej kulturze, ale także przedstawiali elementy własnej. Dowiedziałam się wiele o Ukrainie – o waszych tradycjach, różnych regionach, literaturze, kulturze, filmie. Zobaczyłam też, jak wiele Ukraińcy dowiadują się o swoim kraju od siebie nawzajem. Odkrywali swoją historię, czerpali z niej dumę i poczucie przynależności do swojego kraju.
Dostrzeganie podobieństw i różnic między naszymi kulturami to również ważny element próby wzajemnego zrozumienia się. Na przykład wzajemne zrozumienie zasad grzeczności, stosunku do szkoły, nauki i pracy jest niezbędne do wspólnego funkcjonowania w społeczeństwie.
Mnie jest bliska koncepcja, że to pewnego rodzaju wymiana.
Mnie też. Wiele osób, które przyjechały do Polski po wybuchu wojny, po raz pierwszy opuściło swój kraj. To ludzie, którym zawalił się świat i którzy nie widzieli światełka w tunelu. Funkcjonując w grupie i ucząc się języka, odbudowują swoje umiejętności komunikacyjne i wspólnie poznają nową rzeczywistość. Widzę, jak ważne są dla nich przyjaźnie, które dzięki temu nawiązują. Widzę, że wiele osób zaczyna czuć się coraz lepiej.
This article was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVES: goethe.de/perspectives_eu.
Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.