Szanowni Państwo!

Pewna młoda czeska reporterka, odpowiadając na pytanie, dlaczego napisała reportaż o uchodźcach docierających na wyspę Lesbos w Grecji, skoro temat jest od dawna znany i opisany i nie wydarzyło się w nim nic nowego, wytłumaczyła: „Bo to wciąż trwa”. Chodziło jej o to, że opisanie między innymi pushbacków na Morzu Śródziemnym nie sprawia, że stają się one mniej ważne i nie należy się już tym tematem zajmować. Dopóki trwają, to ludzie wciąż giną.

Spotkanie, na którym opowiadała o swoim reportażu o uchodźcach docierających na Lesbos, odbyło się w ostatnią sobotę w Pradze jako jedno z wydarzeń na RefuFest – festiwalu uchodźców. Ten reporter slam, czyli show w wykonaniu reporterek, które w widowiskowy sposób opowiadały o swoich tekstach, zorganizował praski Instytut Goethego w ramach międzynarodowego projektu dziennikarskiego PERSPECTIVES, w którym bierze udział także „Kultura Liberalna”. Kolejna czeska reporterka, która występowała na scenie podczas tego reporter slamu, też opowiadała o kryzysie na granicy – tyle że polsko-białoruskiej. „Będę tam jeździć, dopóki to się nie skończy” – zadeklarowała. 

Obie dziennikarki mieszkają w kraju, którego granica nie jest jednocześnie granicą Unii Europejskiej, kryzysy humanitarne związane z migracją nie są więc bezpośrednim politycznym problemem ich rządu. Wydawałoby się, że mogłyby uznać ten temat za nieinteresujący dla swoich czytelników. Jednak migracje i uchodźcy są sprawą wspólną dla całej Unii, podobnie jak stan demokracji w jej poszczególnych krajach, korupcja czy polityka finansowa. A z migrantami, w tym uchodźcami, związane są ściśle procedury, których łamanie prowadzi do łamania praw człowieka. Stąd granica polsko-białoruska dotyczy tak samo Polaków, jak i obywateli innych krajów UE.

Obecne „czasy przedwojenne”, jak to nazwał premier Donald Tusk, chociaż można nazwać je już „wojennymi”, wymagają reakcji na nowe zagrożenie, a więc zmiany przyzwyczajeń, bo trzeba podejmować wysiłek w dziedzinach, które wcześniej tego nie wymagały. Trzeba na przykład zbroić się i chronić granicę, chociaż wcześniej nie było potrzeby wkładać w to tak wiele energii i pieniędzy. Jak się okazuje, trzeba też reagować na kryzys migracyjny na granicy polsko-białoruskiej. Przeciwnicy, czy też sceptycy niechętni stosowaniu na niej humanitarnych rozwiązań, argumentują, że wywołałyby one kolejne kryzysy, bo sprawdzenie każdej osoby, która deklaruje, że chce starać się o azyl, jest organizacyjnie bardzo wymagające. Można jednak na to odpowiedzieć, że zbrojenia i zabezpieczenie granic też są wymagające, a jednak państwo się tego trudu podejmuje. Specyfika czasów przedwojennych czy wojennych właśnie na tym polega. A to prowadzi do wniosku, że ewentualny chaos, a z pewnością trud polegający na przyjmowaniu i rozpatrywaniu wniosków o azyl, albo odsyłanie migrantów jest jednym z tych nowych wysiłków, na które trzeba być teraz gotowym. Specyfika czasów wojennych wymaga innego rodzaju priorytetów niż w czasach pokoju – i mobilizacji, ale nie zawieszania fundamentalnych praw. 

Na ważny problem – wykluczenia z demokracji – związany z tym tematem zwraca uwagę historyk idei Jan Tokarski w tekście, który publikujemy w nowym numerze „Kultury Liberalnej”. Porównuje on nowoczesną demokrację do dawnych – od tamtych różni ją to, że nie wprowadza ona cenzusów wykluczających jakieś grupy z udziału w niej. Dostęp do współczesnej demokracji z zasady jest więc powszechny, jednak w praktyce, jak pisze Tokarski, ogranicza się do osób przynależnych do terytorium państwa. 

„Moralną siłę nowoczesnej demokracji stanowi postulat równości. Zgodnie z jej własnymi deklaracjami, tam gdzie rządzi demokracja, wszyscy mają być traktowani jako równi, to znaczy mający jednakowy udział w człowieczeństwie. Wszystkie indywidualne lub zbiorowe charakterystyki, za pomocą których chcielibyśmy ludzi określać lub oddzielać od siebie (narodowość, rasa, płeć, wiek, orientacja seksualna etc.), milkną w obliczu ich tyleż powszechnej, co pierwotnej równości. Innymi słowy, demokracja ma w przestrzeni polityki zakreślać terytorium, wewnątrz którego nikomu nie odmawia się przynależnych mu praw – uniwersalnych praw ludzkich, mających swoje źródło w tym jednym, prostym i dającym się łatwo stwierdzić za sprawą cielesnej obecności fakcie: fakcie bycia człowiekiem. Nieprzypadkowo określam tu demokrację za pomocą przestrzennej metafory. Będąc ustrojem, którego naczelną obietnicą jest zapewnienie powszechnych, a więc dotyczących całej ludzkości uprawnień, nowoczesna demokracja niejako za sprawą przypadku […] przybiera terytorialnie ograniczoną postać państwa. Jednak na mocy rządzącej nią logiki ma charakter planetarny”.

Czy można więc uznać, że ludzie na granicy polsko-białoruskiej nie spełniają kryteriów człowieczeństwa i tak ich traktować? Albo czy „na polsko-białoruskiej granicy wyczerpane zostały wszystkie alternatywne względem przyjętego, mniej złe rozwiązania”?

Po odpowiedź zapraszamy Państwa do eseju z Tematu Tygodnia. A po inne pytania i odpowiedzi – do tekstów z innych działów. 

Redakcja „Kultury Liberalnej”