Komentatorzy i analitycy z krajów azjatyckich od dawna zastanawiali się, co będą oznaczały dla Azji wyniki wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. W jakim kierunku zmierzać będzie polityka amerykańska pod nowym przywództwem.
Politykę tę należy analizować w co najmniej dwóch sferach – gospodarczej oraz bezpieczeństwa. Obie te sfery są ze sobą, rzecz jasna, ściśle powiązane.
Wysokie cła
Co do jednego azjatyccy eksperci są zgodni. Punkt ciężkości zagranicznej polityki amerykańskiej zostanie przeniesiony na kontynent azjatycki, a chęć ograniczenia wpływów chińskich zarówno w Azji, jak i w Afryce oraz Ameryce Południowej pozostanie jednym z priorytetów nowej administracji.
Ważna będzie też polityka celna wobec Chin i w mniejszym stopniu wobec innych partnerów handlowych Stanów Zjednoczonych. Prezydentura Joe Bidena wyraźnie pokazała, że w kwestii polityki celnej wobec Chin był on w dużym stopniu kontynuatorem pomysłów Donalda Trumpa z jego pierwszej kadencji. Biden nie tylko kontynuował politykę wysokich ceł, ale w kilku sferach nawet te cła zwiększył.
Według zapowiedzi z okresu kampanii wyborczej Trump chce jeszcze bardziej zwiększyć presję celną w kontaktach z Chinami. Cła mają osiągnąć pułap nawet 60 procent. W stosunku do innych partnerów handlowych USA administracja pod przywództwem Trumpa miałaby wprowadzić cła rzędu 10–20 procent. W krajach azjatyckich, nie tylko w Chinach, budzi to zdecydowany niepokój. Trzeba pamiętać, że dla krajów ASEAN, czyli dla stowarzyszenia, w którego skład wchodzi większość państw Azji Południowo-Wschodniej, Stany Zjednoczone są największym odbiorcą ich produktów.
Wedle opinii azjatyckich ekspertów, ograniczenie eksportu z tych krajów do USA odbiłoby się na nich niekorzystnie. Gospodarki te, aby się rozwijać, muszą być obecne na rynkach zagranicznych, muszą eksportować swoje towary. Jak dotąd to właśnie USA były najistotniejszym rynkiem eksportowym dla krajów tego regionu. Po wprowadzeniu wysokich ceł eksport do Stanów Zjednoczonych spadłby według ekspertów o około 3 procent. Jednocześnie ograniczyłby się import o około 8 procent.
Wprowadzenie przez Trumpa zapowiadanych wysokich ceł dotknęłoby nie tylko kraje członkowskie ASEAN, ale także partnerów amerykańskich takich jak Indie i Japonia. W przypadku Indii wymiana handlowa z USA jest elementem wieloletnich prób zbliżenia do siebie obu krajów. Zagrożenie wysokimi cłami będzie też odczuwane w Korei Południowej i na Tajwanie. W przypadku tych dwóch krajów kwestie gospodarcze łączą się bardzo wyraźnie z polityką bezpieczeństwa regionalnego, którego jednym z filarów jest sojusz obu tych państw ze Stanami Zjednoczonymi.
Bronimy tych, którzy płacą
W retoryce wyborczej Donalda Trumpa pojawiało się bardzo często żądanie zwiększenia nakładów na siły zbrojne krajów, które pozostają w sojuszach wojskowych ze Stanami Zjednoczonymi. Żądanie to dotyczyło nie tylko partnerów Sojuszu Północnoatlantyckiego, ale również sojuszników amerykańskich w Azji. Groźba Trumpa: „nie płacą, to nie będziemy ich bronić”, odbija się w Azji silnym echem. Brakuje tam też przekonania, że Stany Zjednoczone pod wodzą Trumpa ruszą na pomoc Tajwanowi w przypadku chińskiego ataku. O ile w okresie prezydentury Trump obiecywał w takiej sytuacji interwencję, to po odejściu z Białego Domu jego wypowiedzi nie dawały takiej pewności. Co najwyżej zdecyduje się podnieść cła na chińskie produkty do poziomu 200 procent.
Wojna handlowa
Kontynuując kwestię polityki celnej, nie ulega wątpliwości, iż Chiny zareagują na ewentualne wprowadzenie 60-procentowych ceł na swoje towary eksportowane do Stanów Zjednoczonych. Nie wiadomo jednak – jak.
Chiny mogą oczywiście zagrać twardo i ograniczyć na przykład eksport surowców potrzebnych współczesnej elektronice. Trzeba pamiętać, że to w ogromnej mierze z Chin eksportowane są do krajów zachodnich metale ziem rzadkich, niezbędne dla nowoczesnych technologii. Ograniczenie, czy wręcz blokada tego eksportu z Kraju Środka wywołałaby trzęsienie ziemi w gospodarce światowej.
Ale Pekin w reakcji na wprowadzenie przez USA zapowiadanych przez Trumpa ceł może zagrać też inaczej. Może negocjować i starać się doprowadzić do jakiejś ugody w sferze wymiany handlowej. Na przykład może obiecać ograniczenie pomocy państwa kierowanej do chińskich eksporterów, czy też obniżenie kursu juana. Jaką odpowiedź przygotują Chiny na kolejny etap wojny handlowej Trumpa na razie nie wiemy.
W krajach Azji Południowo-Wschodniej pojawiają się obawy, iż w związku z trudnościami w handlu z USA Pekin może skierować subsydiowane przez państwo towary na rynki regionu. Dla tamtejszej produkcji oznaczałoby to nieuczciwą konkurencję i doprowadziłoby do zastoju gospodarek, a nawet krachu wielu przedsiębiorstw. Kraje tego regionu już teraz reagują na tanie chińskie towary. Indonezja wprowadziła cła w wysokości od 100 do 200 procent na niektóre towary i zakazała na swym terytorium działalności platformy Temu. Z kolei Malezja wprowadziła 10 procent cło na tanie towary z Chin. Podobnie działały już wcześniej władze indyjskie, które między innymi zakazały nawet importu wrażliwych technologii z Chin.
Mniej Ameryki na spornych wodach
Chiny od dawna z niepokojem patrzą na inicjatywy krajów Azji Południowo-Wschodniej oraz krajów Zachodu związane z architekturą bezpieczeństwa regionu indopacyficznego. Chodzi tu o nieformalne sojusze, także o charakterze wojskowym, których celem jest, zdaniem Pekinu, wywieranie presji na Chiny. Przykładem może być inicjatywa QUAD, czyli konsultacje w dziedzinie bezpieczeństwa pomiędzy Australią, Indiami, Japonią i Stanami Zjednoczonymi, które budzą gniew Pekinu. Innym przykładem jest współpraca w formacie AUKUS, czyli porozumienie między Australią, Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi w zakresie wymiany technologii obronnych, obejmujące między innymi. współpracę przy tworzeniu australijskiej floty okrętów podwodnych z napędem jądrowym. Pekin widzi w tym zagrożenie dla swoich aspiracji do dominacji na Pacyfiku oraz na wodach morza południowo-chińskiego i wschodniochińskiego.
Transakcyjnie podejście Trumpa do polityki może mieć wpływ na bezpieczeństwo regionu indopacyficznego. Co prawda trudno sobie wyobrazić, iż Stany Zjednoczone zrezygnują na rzecz Chin z dominacji na Pacyfiku, czy też zgodzą się na kontrolę przez Pekin szlaków morskich wiodących wodami Morza Południowochińskiego. Nie można jednak wykluczyć, iż w zamian za ustępstwa Chin w sferze handlowej, USA zmniejszą obecność militarną na spornych wodach i pozwolą Chinom na szachowanie państw regionu żądaniami kontrolowania akwenów ważnych z punktu widzenia gospodarki światowej. W myśl zasady – nie płacicie wystarczająco dużo, to brońcie się sami.
Dla krajów takich jak Wietnam, Filipiny, Singapur czy nawet Indonezja choćby częściowe wycofanie się USA z gry o dominację w regionie indopacyficznym byłoby niezwykle kłopotliwe. A mogłoby do tego dojść, gdyby administracja Trumpa uznała na przykład projekt QUAD za niewarty aktywnej kontynuacji. Podobnie z formatem AUKUS. Ograniczenie tych projektów otworzyłoby Pekinowi drogę do kolejnego etapu dominacji w regionie Azji Południowo-Wschodniej. A to już byłoby istotnym zagrożeniem dla suwerenności gospodarczej państw regionu. Przykłady krajów takich jak Laos czy Kambodża wyraźnie pokazują, iż Chiński Smok chętnie podporządkowuje sobie gospodarczo bliższych i dalszych sąsiadów.
Dążąc do dominacji, Pekin nie wyklucza także interwencji militarnych. Warto pamiętać, że to ChRL dysponuje w obecnie największą liczbą okrętów wojennych. Posiada w swej flocie w pełni operacyjne dwa lotniskowce, kilkadziesiąt okrętów podwodnych z napędem nuklearnym, a liczba okrętów wojennych tego kraju sięga w sumie 370 jednostek.
To nieproporcjonalnie dużo w stosunku do zasobów militarnych morskich sąsiadów Chin. Ograniczenie amerykańskiej obecności na wodach otaczających Chiny oznaczać będzie oddanie tego regionu we władanie Państwa Środka. Tylko bowiem USA są potęgą mogącą ograniczyć hegemonistyczne zakusy Chin w tej części Azji.
Izolacjonizm?
Eksperci w Azji często zwracali ostatnio uwagę na izolacjonistyczne akcenty w retoryce wyborczej Trumpa. Trudno jednak sądzić, iż nowa administracja w praktyce politycznej najbliższych lat odwróci się od krajów azjatyckich. Wiele będzie zależało od ekipy, która pojawi się u boku 47. prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Z drugiej wszakże strony, kraje takie jak Indie, czy też kraje Azji Południowo-Wschodniej nie wykluczają, że kolejna faza wojny handlowej pomiędzy USA i Chinami – o ile do niej rzeczywiście dojdzie – może przynieść pewne korzyści krajom, które patrzą sceptycznie i z niechęcią na ekspansjonistyczne zakusy Chin w Azji. Kraje te mogą skorzystać na grze, która toczyć się będzie pomiędzy dwoma mocarstwami, bowiem każde mocarstwo potrzebuje sojuszników.
Dopiero najbliższe lata pokażą, które z mocarstw – Chiny czy Stany Zjednoczone – będą miały większą siłę przyciągania do siebie krajów Azji.