Skończmy z wycieczkową polityką wobec Chin
Z Bogdanem Góralczykiem rozmawia Paweł Marczewski
Paweł Marczewski: Dlaczego Polska powinna się dziś interesować Chinami?
Bogdan Góralczyk: Chinami zawsze warto było się interesować – to samoistna, stara cywilizacja, która myśli swoimi kategoriami i pozostaje do pewnego stopnia odrębna nawet w dobie globalizacji. O ile jednak wcześniej przedmiotem zainteresowania mogły być chińska kultura, cywilizacja, religijność, zróżnicowanie etniczne, to od pewnego czasu, na pewno od początku XXI wieku, nie sposób pominąć aspektu gospodarczego. Chiny, gdy rozpoczynały przed trzema dekadami transformację, były krajem biednym, zacofanym, autarkicznym, a na dodatek totalitarnym. Od 2009 roku są największym eksporterem na świecie, a od 2010 drugą największą gospodarką na globie po amerykańskiej (i niewykluczone, że w ciągu 10–15 lat staną się numerem jeden). Mają największe na świecie rezerwy walutowe (ok. 3,5 bilionów dolarów, dla porównania roczny PKB Polski to ok. 600 miliardów). Dzięki reformom wydobyły z biedy i zacofania około 400 milionów swoich obywateli. Jeśli to wszystko pod uwagę, to Chin nie sposób dziś ignorować.
Niestety, Polska Chiny przespała. Nie rozumiała ich i nadal nie rozumie. Mieliśmy do Chin podejście ideologiczne, które symbolicznie określała data 4 czerwca 1989 roku. Kiedy u nas odbyły się pierwsze demokratyczne wybory, w Pekinie brutalnie rozpędzano demonstrantów na placu Tian’anmen. Wydawało się, że myśmy podążyli drogą demokratyzacji i postępu, a Chiny podążyły swoją ścieżką, która wówczas wydawała się krokiem wstecz. Okazało się jednak, że chiński model jest niesłychanie skuteczny i zmienił ich globalną pozycję.
W jaki sposób obudzić Polskę z chińskiej drzemki? Czy jako kraj średniej wielkości powinniśmy tworzyć jakąś samodzielną strategię działań wobec Chin, czy też powinniśmy raczej działać wspólnie z silniejszymi partnerami europejskimi czy amerykańskimi?
Polska jest zupełnie nieprzygotowana do stworzenia takiej strategii. To raczej strona chińska mówi o strategicznym partnerstwie. Polska znalazła się w grupie siedmiu czy ośmiu państw europejskich, z którymi Chiny chcą mieć strategiczne stosunki i podpisały z nimi odpowiednie porozumienia. Chinom zależy na Polsce z jednego, zasadniczego powodu – chodzi o nasze położenie między Niemcami a Rosją, które tak długo było naszym przekleństwem. Będąc w Polsce z jednej strony jest się w przedsionku Unii Europejskiej, z drugiej zyskuje się bazę do eskpansji na Wschód, którą z Polski, ze zrozumiałych względów, można prowadzić bezpieczniej i skuteczniej niż z Białorusi czy Ukrainy. Można zatem łatwo zrozumieć determinację Chińczyków, by zaistnieć w naszym kraju. Tyle, że nie bardzo wiemy, co począć z chińską obecnością. Ostatnie dwadzieścia–trzydzieści lat chińskiego rozwoju po prostu przespaliśmy, brakuje nam wiedzy i dobrze wykształconych ekspertów, których badania byłyby koordynowane przez jakiś ośrodek na wzór Ośrodka Studiów Wschodnich. Brak też koordynacji politycznej i ekonomicznej. Działa wprawdzie Polska Agencja Informacji i Inwestycji Zagranicznych, ale jak do tej pory odgrywa głównie rolę usługową wobec chińskich, a nie tylko polskich inwestorów. Jako kraj średniej wielkości bez strategii sobie nie poradzimy. Być może łatwiej by nam było podjąć współpracę nie z całymi Chinami, ale z wybranymi prowincjami, zbliżonymi rozmiarami do naszego kraju.
Czy Polska ma do zaoferowania Chinom coś więcej poza korzystnym położeniem?
Wizyty premiera Wena Jiabao – tegoroczna w Polsce czy rok wcześniej na Węgrzech – pokazały, że Chiny patrzą łakomym wzrokiem na region Europy Środkowej. Dostrzegają, że wciąż istnieją tu ogromne możliwości inwestycyjne. Wobec ogromnych rezerw kapitałowych Pekin szuka przede wszystkim dróg ekspansji dla chińskich firm (fiasko budowy autostrady w Polsce przez konsorcjum Covec traktowane jest jako drobny wypadek przy pracy) i usiłuje przejmować europejskie marki (udało się to choćby w przypadku Volvo, Saaba, w Polsce w przypadku Huty Stalowa Wola kupionej przez koncern LiuGong). Europa nie zorientowała się jeszcze w pełni, że chińska obecność będzie bankowa, kapitałowa, inwestycyjna, to już nie będą tanie tekstylia, podróbki, z którymi do niedawna kojarzyliśmy Chiny. Powinniśmy szybko porzucić te stereotypy. W Warszawie otworzyły swoje filie dwa największe chińskie banki. Są tu, by wspomagać chińskie inwestycje. Pomimo ogromnej dysproporcji w wymianie handlowej między Polską a Chinami (mniej więcej 1:12, dane chińskie i polskie są rozbieżne, choć wszystkie wskazują na ogromny brak równowagi) pocieszające jest jednak, że 80% polskiego eksportu do Chin wypracowują małe i średnie przedsiębiorstwa. Dla nich otwarcie bezpośredniego połączenia lotniczego z Pekinem było zniesieniem poważnej bariery. Powtórzę jednak, że jesteśmy do podjęcia tych wyzwań kompletnie nieprzygotowani – mentalnie, strukturalnie i instytucjonalnie.
Wspomniał Pan o zeszłorocznej wizycie premiera Chin na Węgrzech. Wydaje się, że Viktor Orban zabiegając o chiński kapitał jest gotów do gestów graniczących z serwilizmem. Polska prasa donosiła na przykład o usuwaniu z ulic Budapesztu demonstrantów protestujących przeciwko okupacji Tybetu. Możemy oburzać się na węgierskie podejście, ale gesty w rodzaju odrzucenia przez premiera Tuska zaproszenia na inaugurację olimpiady w Pekinie w 2008 roku wydają się dziś niemożliwe.
Orban, który rządzi dziś Węgrami właściwie jednoosobowo, zdecydował, że warto grać na Chiny, ponieważ jego zdaniem Unia Europejska jest w poważnym, a może nawet terminalnym kryzysie. Problem polega na tym, że Chiny nie palą się specjalnie, żeby stawiać na Orbana. Wolą postawić na większe kraje, Polskę czy Rumunię. Węgrzy jednak nie dają za wygraną. Powołano pełnomocnika ds. relacji z Chinami, jest członkiem gabinetu Orbana w randze ministra. Istnieje koordynacja działań, węgierscy przedstawiciele są obecni na wszystkich ważnych imprezach międzynarodowych organizowanych przez Chiny. Widać determinację na rzecz zbliżenia. Zupełnie nie widzę jej w Polsce. Co więcej, brak ośrodka czy partii politycznej, która postawiłaby na współpracę z Chinami. Wprawdzie niedawno pojechało tam kilku posłów, ale nie ma to większego znaczenia. Jeśli chodzi o relacje z Chinami, to najlepiej nam wychodzi organizowanie wycieczek. Najwyższa pora skończyć z tą „wycieczkową polityką”.
Orban zwraca się w kierunku Chin, gdyż coraz mniej wierzy w Europę, a i Europa patrzy na niego coraz mniej łaskawym okiem. A czy UE posiada jakąś wspólną strategię wobec Chin?
Nie, brak jakiejkolwiek spójnej strategii, co umożliwia Chinom działanie w Europie w oparciu o zasadę divide et impera. Jedynym państwem UE, które posiada taką strategię, są Niemcy i dlatego ich bilans handlowy z Chinami jest w miarę zrównoważony. Zarysy takiej strategii można jeszcze dostrzec w Wielkiej Brytanii i Francji. Na Węgrzech brak strategii, bo partnerzy są skrajnie nierówni, ale istnieje chociaż jakaś wola polityczna. Natomiast w Polsce brak woli, strategii i zaplecza instytucjonalnego. Nie ma nawet żadnego pomysłu. Najwyższa pora, by zwołać polityczny okrągły stół i zastanowić się, co chcemy zrobić w sprawie nowej chińskiej ekspansji. Po pierwsze, musimy zdać sobie sprawę, że Chiny myślą w kategoriach długoterminowych, a nie od jednych wyborów do drugich. Po drugie, najwyższa pora uświadomić sobie, że chińskie władze wytypowały do wspierania szereg przedsiębiorstw, na wzór koreańskich czeboli czy japońskich zaibatsu. Kiedy podpisujemy kontrakt z jakąś wielką, chińską korporacją, to tym samym podpisujemy umowę z państwem chińskim. Gdyby chińskie władze chciały uratować Covec, to by go uratowały, ale uznały, że obie strony popełniły za dużo błędów.
Mówił Pan, że jedynym krajem unijnym, który ma strategię i w miarę zbalansowaną wymianę z Chinami, są Niemcy. Czy Polska może aspirować to takiej pozycji nie mając niemieckich atutów, na przykład zaawansowanych technologii? Czy nie jesteśmy skazani w relacjach z Chinami na rolę podobną do tej, jaką odgrywają niektóre państwa afrykańskie, dostarczające Pekinowi surowców naturalnych w zamian za inwestycje?
Struktura naszej wymiany handlowej z Chinami już przypomina afrykańską. Do Chin wysyłamy głównie surowce, a importujemy nowe technologie. Dlatego moim zdaniem nie powinniśmy decydować się na pełną współpracę, tylko uderzać punktowo, starając się zaistnieć w wybranych prowincjach i branżach. Pamiętajmy, że wchodząc na niezwykle trudny chiński rynek jesteśmy już na nim spóźnieni. Widzę jedną dziedzinę, która rokuje dobrze. Mało się w Polsce wie, że Chiny podbija polska wódka. Chińska młodzież pije żubrówkę, tylko nie ma świadmości, że to polski produkt. Z prostej przyczyny – żubrówka trafia do Chin przez niemieckich pośredników, a wyborowa przez francuskich. Co więcej, największym sukcesem eksportowym Polski po wejściu do UE była produkcja rolna. Eksport polskich towarów rolnych i żywnościowych rósł nawet w przypadku najbardziej wymagających rynków. Chińska kuchnia, znana na całym świecie, oparta jest w dużej mierze na wołowinie i wieprzowinie. Wchodząc do Chin z żywnością najwyższej jakości Polska ma szansę na sukces co najmniej taki, jak w przypadku krajów UE. Niekoniecznie trzeba przy tym eksportować same produkty rolne, ale na przykład technologie produkcji żywności. Podobnych nisz jest więcej – ochrona środowiska, górnictwo.
Taka „punktowa” strategia ma pewne szanse powodzenia. Jeśli spróbujemy zmierzyć się z całymi Chinami, poniesiemy porażkę i staniemy się państwem zależnym. Po wizycie prezydenta Komorowskiego w grudniu 2011 roku widać zupełnie nową, przyjazną atmosferę w stosunkach z Chinami. Nie powinniśmy jednak przeskakiwać ze skrajności w skrajność, od ignorowania do bezrefleksyjnego entuzjazmu. Nasze strategiczne sojusze są na Zachodzie, w NATO i UE. Trzy czwarte naszej wymiany handlowej odbywa się z krajami Unii, z czego jedna trzecia z samymi Niemcami. Z polskiej perspektywy partnerstwo z Chinami jest dodatkiem – może to być dodatek istotny, ale jednak dodatek. Chiny zresztą nie wymagają od nas porzucenia naszych strategicznych sojuszy i całkowitego przeorientowania kierunku. Rozumieją, na całe szczęście, że jesteśmy strategicznie związani z Zachodem.
* Bogdan Góralczyk, politolog, sinolog. Profesor w Centrum Europejskim UW. Były ambasador RP w Królestwie Tajlandii, Republice Tajlandii i Związku Mjanmy (Birmie). Wydał m.in. „Chiński feniks. Paradoksy wschodzącego mocarstwa” oraz „Złota ziemia roni łzy. Esej birmański”. Redaktor naczelny rocznika naukowego „Azja-Pacyfik”.
* Paweł Marczewski, adiunkt w Instytuie Socjologii UW. Członek redakcji „Kultury Liberalnej” i „Przeglądu Politycznego”.
„Kultura Liberalna” nr 184 (29/2012) z 17 lipca 2012 r.