Szanowni Państwo,

z powodu ogłoszonego zagrożenia terrorystycznego londyńskie zawody są chronione jak chyba żadne do tej pory. Wioskę olimpijską otacza siedmiokilometrowy płot pod napięciem. Przed rozpoczęciem imprezy prześwietlono życiorysy tysięcy obsługujących ją wolontariuszy. Na dachach domów umieszczono wyrzutnie rakiet. Przy brzegach rzek zacumowano okręty wojenne. A do ochrony obiektów sportowych oddelegowano dodatkowo kilka tysięcy żołnierzy. Czy zastosowanie tych wszystkich środków zabezpieczających jest uzasadnione? Co taki model organizacji imprezy mówi nam o współczesnym państwie i jego stosunku do własnych obywateli?

Zdaniem Zygmunta Baumana ten pokaz siły brytyjskich władz to jedynie kamuflaż mający zamaskować ich słabości w innych dziedzinach. Kapitulujące wobec potęgi rynków finansowych państwo opiekuńcze przekształca się w rodzaj państwa policyjnego. „Na globalne finanse porywać się, to jak z motyką na słońce – pisze z gorzką ironią Bauman – ale z globalnymi terrorystami dzielnie damy sobie radę, i co więcej wszyscy nasi obywatele, wpatrzeni w olimpijskie transmisje na żywo, o tym się naocznie przekonają. […] Sęk w tym, by tęsknotę obywateli za egzystencjalnym bezpieczeństwem (po angielsku security) przewekslować na tory troski o bezpieczeństwo cielesne (po angielsku safety).”

Równie krytyczna wobec działań organizatorów jest Katarzyna Szymielewicz, prezeska Fundacji Panoptykon. Jej zdaniem polityka władz brytyjskich to dowód, że „w naszej globalnej wiosce nie ma miejsca na zaufanie; nie ma już wiary w to, że wystarczą oddolne mechanizmy kontroli społecznej. Bezwzględnie dominuje lęk przed obcym i myślenie w kategoriach zagrożeń, którym trzeba «jakoś przeciwdziałać»”. I nawet jeśli owo „jakoś” nie jest niczym więcej jak złudnym poczuciem kontroli, w zamian za nie, twierdzi autorka, poświęcamy „zupełnie realne prawa i wolności”. Diagnoza ta nie dotyczy zresztą wyłącznie Wielkiej Brytanii, o czym przypomina Józef Pinior we wtorkowym felietonie o przegłosowanej w Polsce prezydenckiej ustawie o zgromadzeniach publicznych.

Kontrowersje wokół igrzysk nie dotyczą wyłącznie kosztów zabezpieczeń, ale również pieniędzy wydawanych pośrednio na wszelkiego rodzaju ulgi podatkowe dla MKOl i związanych z nim sponsorów. Od lat każde państwo-organizator musi się na nie godzić. Jak pokazują prowadzone od lat wyliczenia, coraz trudniej uzasadnić taką zgodę wyłącznie przyczynami ekonomicznymi. Jakich innych wyjaśnień powinniśmy szukać? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć specjalizująca się w prawie podatkowym prawniczka Karolina Tetłak. W Komentarzu nadzwyczajnym brytyjski dziennikarz Edward Lucas choć krytyczny wobec ogromnych nakładów przeznaczonych na olimpiadę, usiłuje pokazać jej pozytywy. Podobny cel stawia sobie Łukasz Jasina w swoim piątkowym felietonie: pisze o roli, jaką w tym wyjątkowym roku igrzysk, ale i diamentowego jubileuszu odgrywa w oczach Brytyjczyków królowa Elżbieta II.

Zapraszamy do lektury!

Łukasz Pawłowski


1. ZYGMUNT BAUMAN: Zamiast egzystencjalnego bezpieczeństwa
2. KATARZYNA SZYMIELEWICZ: Nie ma miejsca na zaufanie
3. KAROLINA TETŁAK: Pan płaci, pani płaci, a państwo nie, czyli o olimpijskich zwolnieniach podatkowych


Zygmunt Bauman

Zamiast egzystencjalnego bezpieczeństwa

Jakby się pięknoduchy nad igrzyskami nie roztkliwiały, dopatrując się w nich smakowitego jadła dlaczystego i praktycznego rozumu i władzy sądzenia naraz, w olimpiadzie idzie, po pierwsze i po ostatnie, o medale – a głównie o te złote. I o bicie rekordów, ale głównie rywali do rekordów. (Nowoczesność nowoczesnych olimpiad w miłosnym ich spleceniu z duchem nowoczesnego sposobu życia, znakomicie uchwyconym w angielskim wyrażeniu oneupmanship – w niezgrabnym na nasze tłumaczeniu „jam o oczko od ciebie wyżej”). No i rzecz jasna o to też idzie, kto komu medale i rekordy sprzed nosa sprzątnie: o lokatę w ekstralidze narodów (i oczywiście ich rządów). Nie dziw, że jeden ze złotych medali brytyjscy organizatorzy igrzysk zapewnili sobie zapobiegliwie i skrzętnie jeszcze przed wyjściem zawodników na boiska, korty i baseny: pyszniąc się z dumy, prasa brytyjska oznajmiła, że ta olimpiada będzie największą security operation w dziejach. Z najdłuższym naelektryzowanym płotem. Z największą ilością szpiegowskich kamer i zbrojnych szpicli – w mundurach i bez. I z największą ilością mamony na nie i na nich wydanej.

No i co tu dużo mówić – rekord, o jakim tu mowa, pobito w najbardziej się liczącej z olimpijskich konkurencji.Takiej, co to nie zniknie ze szpalt gazet ani z telewizyjnych ekranów  długo potem, jak znicz olimpijski z Wielkiej Brytanii wywędruje. Konkurencji, jaka toczy się na co dzień, w piątek i świątek, na każdej ulicy i placu miejskim – i w jakiej wszystkie rządy świata uczestniczą lub palą się, by uczestniczyć. Od czasu, jak w wizerunkach walących się wież World Trade Center w kółko na ekranach telewizyjnych powtarzanych co chytrzejsi wśród polityków i co sprytniejsi z ich doradców dopatrzyli się kopalni najcenniejszego dla nich kruszcu, znanego pod nazwą „kapitału politycznego”.

Państwo nowoczesne wywalczyło sobie prawo do posłuszeństwa podwładnych obietnicą zastąpienia chaosu ładem, ryzyka pewnością, a losowej swawoli – bezpieczeństwem. Niepewności bytu nie trzeba było podwładnym dowodzić: doświadczali jej na co dzień i to w sposób niepozostawiający miejsca złudzeniom, walcząc o przetrwanie w świecie na ich losy brutalnie obojętnym, wbrew niekontrolowanym i nieprzewidywalnym kaprysom rynków pracy, wahaniom koniunktury, nieodstępności widma gospodarczych załamań. Nie musieli politycy zabiegać o wytwarzanie atmosfery niepewności – „rzeczywiście istniejąca niepewność” sama się o swe odtwarzanie znakomicie troszczyła. Politykom pozostawało przekonać podwładnych, że od nich, polityków, mądrości i dobrej woli zależy ochrona przed nękającą ich plagą. I od czasu Bismarcka i Lloyd-George’a coraz liczniejsi politycy, i z coraz większym powodzeniem, to właśnie czynili – opatrując nazwę instytucji, jaką zarządzali przydomkami: état providence, welfare state, państwo opiekuńcze oraz wprowadzając liczne formy wspólnotowego ubezpieczenia od osobistych (lub kategorialnych) potknięć, upadków i innych ciosów losu, które kojarzyły ich władzę z pojęciami opatrzności, dobrostanu, opieki.

Tego politycy dziś, po kilku dekadach „deregulacji” wszelakich rynków, a w tym rynku pracy, czynić nie mogą. Wara im od najobfitszego źródła egzystencjalnej niepewności, a i w to im graj, że wara, jako że utrzymywanie poddanych w stanie nieuleczalnej niepewności zastąpiło dziś ku ich wielkiej uldze przymus, nadzór i dozór w roli głównego sposobu na wdrażanie dyscypliny i krzesanie tego, co Étienne de La Boètie ochrzcił mianem „dobrowolnego zniewolenia”. Sęk w tym, by tęsknotę obywateli za egzystencjalnym bezpieczeństwem (po angielsku security) przewekslować na tory troski o bezpieczeństwo cielesne (po angielsku safety). Na globalne finanse porywać się, to jak z motyką na słońce – ale z globalnymi terrorystami dzielnie damy sobie radę, i co więcej wszyscy nasi obywatele, wpatrzeni w olimpijskie transmisje na żywo, o tym się naocznie przekonają. Przez całe dwa tygodnie ani jednego zamachu!!! Czy trzeba mocniejszego dowodu na to, ile kochani obywatele czujności i zaradności swoich ministrów i najętych przez nich stróży bezpieczeństwa zawdzięczacie?!

Te miliony funtów wydano na próbę kostiumową nowego wydania „państwa opiekuńczego”. Próbę, po jakiej politycy się spodziewają, że im nieprzeliczonych milionów, które trzeba by wydać na galwanizację państwa opiekuńczego starego typu, zaoszczędzi…

* Zygmunt Bauman, profesor socjologii.

Do góry

***

Katarzyna Szymielewicz

Nie ma miejsca na zaufanie

Czy kogoś jeszcze dziwi, że atmosfera wokół olimpiady w Londynie przypomina przygotowania do wojny połączonej z epidemią? Oby tak. Moment, w którym przestaniemy nie tylko reagować, ale nawet się dziwić, będzie końcem demokracji opartej na fundamentalnych prawach człowieka. 

Od tak dawna jesteśmy oswajani z myśleniem, iż każde wydarzenie angażujące masy ludzi (w wypadku Londynu mówi się o 2 milionach osób) jest równoznaczne ze stanem wyjątkowym, na który trzeba wyjątkowo reagować, że logika ta zyskała rangę dogmatu. Dogmatu, z którym dyskusja przestaje być możliwa, co samo przez się stanowi zagrożenie dla zasad, jakimi powinno się kierować otwarte i demokratyczne społeczeństwo. Każda polityka publiczna ograniczająca prawa człowieka musi podlegać debacie i rewizji ze względu na takie zasady, jak konieczność podejmowanych środków i ich proporcjonalność. Zamiast racjonalnej debaty mamy jednak logikę stanu wyjątkowego, zgodnie z którą pytanie o wszelką konieczność w najlepszym razie traktowane jest jako przejaw braku zdrowego rozsądku, w najgorszym – jako mocna przesłanka do zdobycia etykiety „terrorysty”.

Mechanizm wykluczenia nie tylko z debaty publicznej, ale wręcz z systemu ochrony prawnej doskonale opisał Giorgio Agamben na przykładzie globalnej wojny z terroryzmem. W wypadku Wielkiej Brytanii to zestawienie jest podwójnie uzasadnione, ponieważ mówimy właśnie o kraju, który na tle Unii Europejskiej jest w wojnę z terroryzmem zaangażowany najmocniej (przynajmniej od 2005 r., kiedy doszło do zamachów w Londynie). Kontekst daleko posuniętego bezpieczeństwa dla wszystkich obserwatorów jest na tyle oczywisty, że nieomal przysłania sportowy i rozrywkowy charakter wydarzenia, które organizuje Londyn. Z drugiej strony, od 1972 r. i tragicznego zamachu na izraelskich sportowców podczas olimpiady w Monachium wspomniane dwa sposoby myślenia o sportowych megawydarzeniach są nierozerwalnie związane. I bynajmniej nie chodzi o to, by w arbitralny i sztuczny sposób je rozdzielać, przekłamując rzeczywistość. Chodzi tylko o dopuszczenie rzeczowej, racjonalnej i niezdominowanej przez strach analizy, jakie kroki i ograniczenia praw obywatelskich rzeczywiście są uzasadnione.

O środkach bezpieczeństwa i ograniczeniach, jakie w imię „olimpijskiego spokoju” podejmuje Londyn, wiemy całkiem sporo. Najzwięźlej podsumował podstawowe fakty Michał P. Garapich w tekście dla „Polityki”: „13 tys. żołnierzy – więcej niż stacjonuje dziś w Afganistanie, lotniskowiec u ujścia Tamizy z helikopterami bojowymi na pokładzie, myśliwce Typhoon w stanie gotowości bojowej, wyrzutnie rakiet ziemia-powietrze na dachach prywatnych domów, drony z kamerami fruwające nad miastem, 25 tys. ochroniarzy, 60 psów tropiących materiały wybuchowe, tysiące tajniaków, specsłużby z całego świata, specjalne drogi dojazdowe dla vipów”.

Ile z tych ograniczeń dotknie pokojowo nastawionych obywateli i kibiców? W tym momencie jeszcze trudno ocenić: prawdziwy spektakl z użyciem najnowocześniejszych systemów elektronicznego nadzoru obejmujących lotniska, dworce, drogi dojazdowe, centrum miasta, wioskę olimpijską i wszelkie miejsca z klauzulą „podwyższonego ryzyka” dopiero się zaczyna. Już jednak wiemy, że strategia utrzymania (poczucia?) bezpieczeństwa w czasie olimpiady w dużej mierze jest oparta na profilowaniu i działaniach prewencyjnych. A te, z definicji, mogą dotyczyć każdego człowieka, którego profil osobowy lub zachowanie wyda się policji i służbom „potencjalnie niebezpieczne”. Ta logika stanowi kwintesencję społeczeństwa nadzorowanego i sama w sobie stanowi poważne nadwyrężenie standardów praw człowieka, wśród których jest także domniemanie niewinności.

O działaniach prewencyjnych i zarządzaniu społeczeństwem w brytyjskim wydaniu tak pisze cytowany już Michał P. Garapich: „Policja ma prawo aresztować osoby podejrzane o zakłócanie olimpijskiego święta – demonstrantów, bezdomnego, a nawet osobę uznaną za naruszającą spokój, np. przez publicznie wyrażane niezadowolenie. Specjalna ustawa olimpijska, uchwalona już w 2006 r., daje także prywatnym firmom bezprecedensowe uprawnienia w zakresie zarządzania tłumem – od zatrzymania po użycie siły. Od roku trwa akcja prześwietlania przeszłości ponad pół miliona osób, które będą miały dostęp do Parku – pracowników, ochroniarzy, wolontariuszy, sportowców i ekip towarzyszących. W newralgicznych miejscach miasta rozlokowano systemy monitoringu rejestracji samochodowych i rysów twarzy”.

Polityka bezpieczeństwa, jakiej modelowym wdrożeniem są brytyjskie przygotowania do olimpiady, to nie tylko poważne wyzwanie dla teorii i praktyki praw człowieka. Jest również bardzo niepokojącym sygnałem, że w naszej globalnej wiosce nie ma miejsca na zaufanie; nie ma już wiary w to, że wystarczą oddolne mechanizmy kontroli społecznej. Bezwzględnie dominuje lęk przed obcym i myślenie w kategoriach zagrożeń, którym trzeba „jakoś przeciwdziałać”. Nawet jeśli zapanowanie nad płynną rzeczywistością i wyeliminowanie ryzyka z definicji nie jest możliwe, nawet jeśli walczymy już tylko o złudne poczucie kontroli, a w zamian poświęcamy zupełnie realne prawa i wolności.

* Katarzyna Szymielewicz, prezeska Fundacji Panoptykon.

Do góry

***

Karolina Tetłak

Pan płaci, pani płaci, a państwo nie, czyli o olimpijskich zwolnieniach podatkowych

Trwające obecnie Igrzyska Olimpijskie w Londynie mają własny reżim podatkowy, stanowiący wyłom w ogólnych zasadach opodatkowania obowiązujących w Anglii. Szczególne kontrowersje wokół tego reżimu wiążą się z korzyściami fiskalnymi dla biznesu zaangażowanego w igrzyska. Pakiet olimpijskich regulacji podatkowych spotkał się z surową krytyką ze strony brytyjskiej opinii publicznej. W jej wyniku ze zwolnienia podatkowego dla dochodów związanych z igrzyskami zrezygnowali dwaj spośród głównych sponsorów olimpijskich – Coca-Cola i McDonald’s. Wydaje się, że ten protest pokazuje granice tolerancji dla przywilejów podatkowych dla sportu.

Wydane przez brytyjski Departament Skarbu specjalne rozporządzenie olimpijskie przewiduje zwolnienie od podatku dochodowego, korporacyjnego i podatku od zysków kapitałowych z tytułu zarobków uzyskanych z działalności wykonywanej w związku z igrzyskami w Londynie. Ze zwolnienia korzystają Międzynarodowy Komitet Olimpijski i lokalny komitet organizacyjny oraz ich partnerzy komercyjni (sponsorzy i nabywcy praw telewizyjnych lub marketingowych związanych z igrzyskami), zagraniczni sportowcy oraz liczne kategorie osób zaangażowanych w działalność podejmowaną w związku z igrzyskami.

Udzielanie zwolnień podatkowych organizatorom igrzysk motywowane jest złożonymi względami o charakterze historycznym, ekonomicznym, społecznym i politycznym, a także realiami funkcjonowania współczesnego świata sportu, w którym prym wiodą międzynarodowe organizacje sportowe i wielkie interesy. Bezpośrednią i zasadniczą przyczyną wprowadzania prawodawstwa olimpijskiego przez państwo goszczące jest żądanie określonego traktowania podatkowego, przedstawione przez organizację sportową. MKOl, jako właściciel igrzysk, oczekuje od gospodarza ustanowienia preferencyjnego reżimu prawnego oraz dokonania stosownych zmian legislacyjnych, koniecznych do zgodnego z oczekiwaniami MKOl przeprowadzenia igrzysk. Spełnienie oczekiwań organizacji sportowej oraz udzielenie odpowiednich gwarancji finansowych i prawnych jest warunkiem uzyskania prawa do goszczenia imprezy. Zgoda na takie warunki wyrażana jest na etapie składania ofert przez miasta kandydujące, a przystąpienie do umowy w sprawie organizacji imprezy w kształcie narzuconym przez MKOl jest możliwe dzięki gwarancjom rządowym składanym w procesie kandydowania. Rezygnacja z opodatkowania dochodów związanych z igrzyskami jest zatem zasadniczo motywowana chęcią dostosowania się do wymagań decydentów, a po zawarciu umowy w sprawie organizacji imprezy sportowej staje się obowiązkiem kontraktowym gospodarza. Jego niedopełnienie lub złamanie grozi odebraniem prawa do przeprowadzenia mistrzostw. Stąd zamiast pytać o przyczyny wprowadzenia specjalnego prawodawstwa olimpijskiego, powinniśmy zapytać, dlaczego dany kraj w ogóle chce igrzyska organizować.

Zwolennicy finansowania igrzysk olimpijskich ze środków publicznych upatrują w nich korzyści gospodarczych, jednak coraz więcej wyników badań wskazuje, że międzynarodowe imprezy sportowe są raczej ciężarem ekonomicznym dla państw goszczących i powodują znaczny deficyt budżetowy. Co więcej, państwo nie jest organizacją nastawioną na zysk, dla której korzyści netto z tytułu organizacji imprezy byłyby wystarczającym powodem inwestowania publicznych pieniędzy. Dla uzasadnienia finansowania sportu z państwowych funduszy konieczne jest również wykazanie jego korzyści społecznych. Decyzja o tym, czy impreza sportowa zasługuje na publiczne subsydia, powinna być oparta na wynikach pomiaru rzeczywistej użyteczności społecznej.

Z punktu widzenia rządzących wielka impreza sportowa jest doskonałym instrumentem zarządzania kapitałem ludzkim, łagodzenia napięć i uciszania konfliktów społecznych, poznania panujących w społeczeństwie nastrojów. Jest również szansą na zdobycie popularności i poparcia potrzebnych w działalności politycznej oraz możliwości wpływania na opinię publiczną. Świadome wykorzystanie potencjału wielkich imprez sportowych i ich wpływu na nastroje i morale obywateli stanowi obecnie ważne narzędzie socjotechniki i zarządzania społeczeństwem.

W wypadku Londynu argumenty za publicznymi subsydiami dla olimpiady oparto w dużej mierze właśnie na korzyściach pozaekonomicznych. Igrzyska mają być wykorzystane między innymi jako czynnik zmiany wizerunku miasta i regionu, katalizator projektów urbanistycznych na wielką skalę oraz jako narzędzie inżynierii społecznej, służące walce z wykluczeniem różnych grup społecznych i poprawiające społeczną spójność regionu goszczącego imprezę poprzez wzmocnienie lokalnej tożsamości wokół wspólnego przedsięwzięcia, tworzenie więzi społecznych oraz redukcję pewnych form dyskryminacji. To właśnie te korzyści, składające się na tzw. psychiczny dochód, a także wartość promocyjna igrzysk na skalę globalną są kluczem do uzasadnienia ich publicznego subsydiowania. Takie ujęcie potencjału igrzysk olimpijskich powoduje, że zamiast traktować je jako inwestycje przynoszące zwrot, należy je klasyfikować jako formę publicznej konsumpcji.

Czy jednak podatnicy chcą przeznaczać swoje podatki na taki cel? To pytanie otwarte. Ewentualne głosy opinii publicznej, żądającej „chleba, a nie igrzysk”, nie powinny w każdym razie specjalnie zaskakiwać.

* Karolina Tetłak, doktor nauk prawnych, wykładowca w Katedrze Prawa Finansowego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego.

** Tytuł pochodzi od redakcji

Do góry

***

* Autor koncepcji numeru: Łukasz Pawłowski.

** Współpraca: Jakub Stańczyk, Anna Piekarska.

*** Autor ilustracji: Antek Sieczkowski.

„Kultura Liberalna” nr 186 (31/2012) z 31 lipca 2012 r.