Niedostrzeżenie roli Afryki w tworzeniu mapy dochodzenia do porozumienia klimatycznego może okazać się głównym błędem organizatorów szczytu.
Manowce ekorozwoju
Afryka. Sama nazwa kontynentu wywołuje skojarzenia z pięknem krajobrazu nieskalanego działalnością człowieka – ciągnących się setkami kilometrów sawann czy lasów tropikalnych. Obraz ten powoli przechodzi do lamusa historii. Dzieje się tak za sprawą dynamicznie rozwijających się gospodarek Czarnego Lądu oraz neokolonialnej polityki mocarstw światowych.
Nietrudno dostrzec, że racja stanu państw afrykańskich zależy od eksploatacji surowców, a nie od poziomu świadomości ekologicznej mieszkańców tego kontynentu. Racjonalność ekologiczna ustępuje pola racjonalności polityczno-gospodarczej. Skutkiem tego jeremiady ekologiczne z rzadka pochodzą od samych Afrykanów, a częściej są podejmowane przez Europejczyków i Amerykanów. Ciężko orzec, czy stoją za nimi rzeczywiste pobudki prospołeczne i proekologiczne, czy paternalizm, hipokryzja, a nawet strach przed „chińskim smokiem”, który wygrał batalię o bogactwa Afryki.
Fakty mówią same za siebie. Połowa z najdynamiczniej rozwijających się gospodarek świata ulokowana jest na południe od Sahary. Tempo przyrostu naturalnego w Afryce jest ogromne, ale nieskorumpowanych instytucji publicznych mogących efektywnie powiązać ten proces z rozwojem oświaty i gospodarki – brak. Wzrost PKB nie jest zatem równomierny, a rozwarstwienie ekonomiczne i klęski żywiołowe jedynie wzmagają konflikty społeczne. Za wcześnie zatem na ugruntowanie u mieszkańców Afryki wrażliwości ekologicznej (przynajmniej wyrażanej na sposób, do którego przywykli mieszkańcy globalnej Północy) – zdominować ona może dyskurs publiczny dopiero po zaspokojeniu podstawowych potrzeb Afrykanów.
W kontekście tym warto pamiętać o paradoksie debat ekologów: zmiany klimatu zawsze najsilniej dotykać będą najuboższe rejony świata – a zatem państwa w najmniejszym stopniu odpowiedzialne za emisję CO2. Deforestacja, pustynnienie, susze i powodzie niszczą bogactwo przyrodnicze Afryki, rujnując zarazem ekosystemy społeczno-kulturowe. Ostoje dzikich zwierząt plądrowane są przez kłusowników i oddziały rebeliantów. Nieopodal parków narodowych wyrastają miasta-molochy, nieumiejętnie zarządzane przez planistycznie nastawionych technokratów. Koncerny międzynarodowe uczyniły z Afryki śmietnik, do którego trafiają produkty niepotrzebne globalnej Północy.
Zapewnienie stanu równowagi ekologicznej środowiska, będące jednym z Milenijnych Celów Rozwoju, stało się poprawnym politycznie, ale nie operacjonalizowanym hasłem populistów i idealistów. Politycy sceptyczni wobec idei rozwoju zrównoważonego sądzą z kolei, że rolą ekologii nie może być jedynie równoważenie efektów utrzymywania prowzrostowego modelu gospodarczego. Zwracają także uwagę, że ekorozwój może oznaczać dla Afryki osłabienie tempa wzrostu gospodarczego. Ich zdaniem realizacja zasad zrównoważonego rozwoju na Czarnym Lądzie to kolejny dowód na europocentryzm, postkolonialne kompleksy i indolencję elit afrykańskich, które potrafią jedynie kopiować rozwiązania modernizacyjne narzucane przez globalną Północ. Grupa ta sprzeciwia się także rozszerzeniu ustaleń z Kioto i objęcia krajów rozwijających się imperatywem redukcji gazów cieplarnianych. Zwolennicy teorii spiskowych stwierdzić także mogą, że polityka klimatyczna stała się instrumentem działania wielkich korporacji, dążących do likwidacji zarodków przemysłu w Afryce, utrzymania logiki eksportu produktów niskoprzetworzonych i utrudnienia emancypacji ekonomicznej Czarnego Lądu.
Trudny los ekologów w Afryce
Wina za dewastację ekologiczną Afryki nie spoczywa tylko na państwach neokolonialnych i potęgach BRICS. Na Czarnym Lądzie brak instytucji, które mogłyby pełnić funkcję rzeczniczą w obszarze ekorozwoju, kształtujących zdolność kulturową ludów Afryki do proekologicznej transformacji.
Partie ekologiczne na trwałe wpisały się w krajobraz polityczny Europy. Ich instytucjonalizacja rozpoczęła się jeszcze przed opisaną przez Samuela Huntingtona „trzecią falą demokratyzacji”, zmieniającą oblicze ustrojów tak w Europie, jak i w Afryce. Na Czarnym Lądzie podmiotowość ugrupowań enwironmentalistycznych jest jednak znacznie ograniczona. Na poziomie Unii Afrykańskiej, czy unii regionalnych (np. Wspólnoty Gospodarczej Państw Afryki Zachodniej), hasła ekorozwoju pojawiają się jedynie w poszczególnych komisjach. Włodarze Afryki doskonale rozumieją, że wypracowanie konsensusu ekologicznego na płaszczyźnie kontynentu, czy nawet jego części, jest mrzonką. Łatwiej jest utrzymywać z globalną Północą relację typu donor-beneficjent, opartą na zasadzie: „my dajemy wam surowce naturalne – wy zadbacie o stan naszego środowiska przyrodniczego”.
Owszem, w składzie World Ecological Parties, międzynarodowej organizacji zrzeszającej ugrupowania ekologiczne, znajdują się dwie partie kongijskie (Debout pour le Congo oraz Sauvons le Congo). Na Czarnym Lądzie działa także Federation of Green Parties of Africa mająca – w założeniu – koordynować współpracę między partiami zielonych. W skład federacji wchodzi kilkanaście ugrupowań, w większości subsaharyjskich. Rola tych partii na lokalnych scenach politycznych jest jednak znikoma. W Afryce o wiele większą rolę odgrywają postkolonialne partie o mandacie etnicznym, których dyskurs polityczny w minimalnym stopniu zawiera postulaty ekologiczne. W świadomości ekologicznej większości polityków afrykańskich polityka surowcowa nadal odgrywa rolę priorytetową. Ich zdaniem przyroda to bogactwo narodowe, które buduje dobrobyt państwowy. Eksploatacja zasobów naturalnych jako remedium na rozpad państw i kryzysy gospodarcze od dekad stanowi główną strategię modernizacyjną państw subsaharyjskich i nie można założyć, by kongresy ekologiczne na dalekiej Północy (w tym warszawski) cokolwiek w tej kwestii zmieniły.
Efemeryczność ruchów ekologicznych w Afryce wiąże się nie tylko ze słabością partii zielonych. Trudności z kształtowaniem postaw ekologicznych społeczeństw wynikają także z charakteru działania organizacji pozarządowych na Czarnym Lądzie, jeszcze silniej niż w przypadku Europy uwikłanych w spory polityczne i chwiejne koalicje. W Afryce – kontynencie, gdzie dynamicznie rozwija się klasa średnia – trzeci sektor nadal pozostaje w stadium embrionalnym. Stowarzyszenia ekologiczne często przeistaczają się w organizacje etnicznie. Przykładów tego rodzaju praktyk dostarcza choćby historia nigeryjskich ruchów ekologicznych z terenów bogatej w złoża ropy Biafry. Postulaty zrównoważonego rozwoju zostały zawłaszczone przez wspólnoty plemienne, próbujące w ten sposób zwiększać swoją podmiotowość w przestrzeni federacyjnego państwa. Część ich żądań miała uzasadnienie historyczne – region Biafry przez dekady był marginalizowany przez władze federacyjne. Dziedzictwo Kena Saro-Wiwy, lidera Movement for the Survival of the Ogoni People, działacza ekologicznego straconego za „działalność wywrotową”, zostaje brutalnie zmarnotrawione. Dyskurs ekologiczny mieszkańców Biafry odbierany jest przez władze z Abudży sceptyczne, jako jeden z głosów antyrządowych radykałów, a nawet separatystów państwowych. Dystynkcja między działaczem ekologicznym a terrorystą-piratem kradnącym ropę z tankowców Shella została zatarta przez władze centralne.
Kryzys pozarządowych organizacji ekologicznych w Afryce wynika także ze zjawiska nazwanego przez Naomi Klein „punktem widzenia astronauty” (astronautʼs eye worldview) – paternalistycznej tendencji do wspierania przez kraje rozwinięte jedynie tych tematów, które uznano za „globalne”, i jednoczesnego marginalizowania zagadnień de facto priorytetowych. Kanadyjska socjolożka krytykuje neoliberalną „strategię modernizacji kryzysowej” prowadzącą do powstania „kapitalizmu katastroficznego” (disaster-capitalism). Jej zdaniem kryzys – także ekologiczny – powinien być szansą na zmianę, a nie narzędziem do utrwalania zależności geopolitycznych na drodze wcielania w życie radykalnych rozwiązań neoliberalnych. W tej perspektywie debata nad klęskami żywiołowymi w Afryce toczona na szczytach takich jak COP19 musi uwzględniać potrzebę właściwej interwencji na poziomie lokalnym, a nie skupiać się na legitymizacji instytucji reprezentujących interesy globalnej Północy.
Kiedy zagrożenia stają się potencjałem
Boom demograficzno-ekonomiczny stał się wyzwaniem dla samych Afrykanów. Kluczowe problemy, na których powinna się ogniskować debata nad ekorozwojem Czarnego Lądu, prawie całkowicie pomiętego podczas warszawskiego szczytu klimatycznego, dotyczyć powinny: 1) stworzenia systemu monitorującego poziom bezpieczeństwa i przeciwdziałania klęskom żywiołowym; 2) zwiększenia efektywności w produkowaniu żywności, a zatem wzrostu wydajności ekosystemów agrarnych; 3) budowy lokalnych instytucji odpowiedzialnych za edukację ekologiczną; 4) kontroli transferu wiedzy i technologii środowiskowych. Realizacja tych postulatów nie może jednak opierać się jedynie na decyzjach zapadających w gabinetach, na odgórnym zarządzaniu transformacją. Z drugiej strony, wysuwane przez delegatów z Afryki postulaty przekształcenia tzw. Zielonego Funduszu Klimatycznego w kolejną instytucję pomocową świadczą o utrwaleniu postaw roszczeniowości u znacznej części polityków afrykańskich.
Ekorozwój w Afryce nigdy nie stanie się trwałym elementem dyskursu transformacyjnego w sytuacji, gdy modernizacja społeczna dokonywana jest w oderwaniu od kontekstu lokalnego. Transformacja to skomplikowany i długotrwały proces, związany z koniecznością zmiany języka opisu ekorozwoju w Afryce – zastąpienia perspektywy globalnej pojęciem lokalności i traktowaniem przyrody jako dobra wspólnego, a nie surowca budującego PKB. Procesy demograficzne, zwłaszcza wspomniany rozwój klasy średniej, są wyzwaniem, ale także szansą na zmianę nawyków konsumenckich i budowę świadomości ekologicznej wolnej od naleciałości etnicznych. Zwracała na to uwagę wielokroć Wangari Maathai – laureatka Pokojowej Nagrody Nobla w 2004 roku, kenijska aktywistka, założycielka Partii Mazingira (suah. Środowisko). Budowa ekoobywatelstwa (environmental citizenship) – zintegrowanego modelu aktywności społecznej opartego na ekorozwoju – mogłaby stać się alternatywą dla resentymentów etnicznych, niszczących do dzisiaj Afrykę.
* Autor dziękuje Michałowi Szostkowi z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego za cenne sugestie i inspiracje teoretyczne do badań nad ruchami ekologicznymi w Afryce.