0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Czytając > Jidysz to nie...

Jidysz to nie dziwoląg [ODPOWIEDŹ NA LIST]

Karolina Szymaniak

Problem odpowiedniego zapisu słów żydowskich nie jest bynajmniej sprawą tej lub innej zwariowanej jidyszystki. Wiążę się ze zjawiskiem głębiej zakorzenionym. Z jednej strony z panującym w Polsce lekceważącym stosunkiem do kultury jidysz, z drugiej – z nieprzemyślaną recepcją dorobku amerykańskich studiów żydowskich.

Bardzo mnie cieszy, że kwestia jidysz staje się przedmiotem debaty, bo żyjemy w kraju, w którym standardy redakcyjne dotyczące zapisu słów żydowskich wciąż nie są respektowane i wielu osobom wydaje się, że takowych nie ma. Cieszy tym bardziej, że rozmowy Mikołaja Grynberga potwierdzają, jak ważnym składnikiem żydowskiej pamięci w Europie Środkowo-Wschodniej jest jidysz. Bez niego nie sposób w pełni zrozumieć naszej przeszłości.

Mimo to list dr Patrycji Dołowy wymaga dłuższego komentarza.

Oczywiście, rację ma Autorka, gdy broni różnorodności języka mówionego i wskazuje, że wymowa używana przez Henryka Grynberga nie była jedyną. Trzeba też dodać, że mówimy tu – co Autorka słusznie podkreśla – o zapisywaniu pamięci, która kształt słów i fraz mogła zniekształcić, bo nie wszyscy bohaterowie książki, którzy wypowiadają się o jidysz, płynnie nim mówili. Tyle że nie da się odeprzeć wszystkich uwag recenzenta w ten sposób. Pewne sprawy są oczywiste, pewne natomiast można było – i należało! – wyjaśnić w przypisach.

Weźmy przykład pierwszy z brzegu. Skąd np. wzięło się u Mikołaja Grynberga kisz mi tuches, które należałoby zapisać kisz mir in tuches czy – w standardzie jidysz – kusz mir in toches? Mówimy przecież o języku słabo znanym polskiemu odbiorcy, a skoro wydawca zdecydował się dodać do książki objaśnienia, to wykpiwanie się uwagą, że nie jest „to potrzebne, a z pewnością nie jest konieczne” całkiem chybia celu. Szczególnie, że Henryk Grynberg mówi czasem po prostu o zwykłych pomyłkach, czego Autorka w swoich uwagach zdaje się nie dostrzegać. Co więcej, gdy polemizuje z pisarzem sama – nieświadomie, jak sądzę – powiela pewne stereotypy dotyczące języka jidysz. Spójrzmy jednak na tę sprawę szerzej, a list dr Dołowy potraktujmy jedynie jako punkt wyjścia.

Autorka twierdzi, że nie mamy możliwości zapisu mówionego języka jidysz (czy szerzej – w ogóle języka mówionego), bo nie ma słowników języka mówionego. Z przesłanki nie wynika jednak konkluzja. Filologowie język mówiony wszak opisują. Badania filologiczne nad językiem jidysz liczą sobie już dobre sto lat, jeśli za ich symboliczny początek przyjąć pracę „Zadania filologii jidysz” Bera Borochowa z 1913 r. Opisywano i opisuje się zarówno standardowy język jidysz (literacki), jak i dialekty i gwary. Warto wspomnieć tu chociażby – gdy mowa o dialektach i gwarach – takie prace jak „Language and Culture Atlas of Ashkenazic Jewry” lub redagowany przez Davida Katza „Dialects of the Yiddish Language”, czy też – jeśli chodzi o prace szczegółowe – książkę Ewy Geller „Warschauer Jiddisch” lub „Lubliner Jiddisch” Mogens Dyhr i Ingeborg Zint. Pokolenia badaczy wypracowały metody takiego zapisu i nie jest kwestią zachcianki redaktora bądź autora ustalanie tych zasad od nowa i tłumaczenie się całkowitą niemożnością. Tego, czy zapisujemy „h” czy „ch”, nie można tłumaczyć niemożliwym do ujęcia żywiołem mowy! Jakieś minimum zasad można tu wprowadzić. A jak to zrobić? Można wybrać naukową metodę zapisu – która w publikacji takiej jak książka Mikołaja Grynberga nie ma oczywiście zupełnie sensu – można też zastosować zapis uproszczony, przystępny dla czytelnika i objaśniający mu świat języka jidysz. Temu służyłyby przypisy, które tak łatwo Autorka postponuje.

Czy to ważne – mogą zapytać niektórzy? Zapewniam Państwa, że problem odpowiedniego zapisu słów żydowskich nie jest bynajmniej sprawą tej lub innej zwariowanej jidyszystki. Wiąże się ze zjawiskiem głębiej zakorzenionym. Z jednej strony z panującym w Polsce lekceważącym stosunkiem do kultury jidysz, z drugiej – z nieprzemyślaną recepcją dorobku amerykańskich studiów żydowskich i wynikającym stąd – niewygodnym dla polskiego odbiorcy i często rodzącym nieporozumienia – zapisem pewnych kluczowych terminów w transliteracji lub transkrypcji angielskiej.

Sprawa jest o tyle ważna, że, jak wspomniałam, w jakimś zależnościowym pędzie polskie wydawnictwa (i wielu polskich autorów) uznają, że zasady transkrypcji wyglądające bardziej obco są lepsze niż te, które łatwiej będzie zrozumieć czytelnikowi polskiemu. Stąd np. nieme „h” na końcu wyrazów lub „sh” zamiast „sz” itp. Słowo „Shoah” zamiast „Szoa” jest najlepszy tego dowodem. Zapamiętanie w bezmyślnym kopiowaniu obcych wzorów prowadzi zresztą do komicznych sformułowań. Jak poradzić sobie z odmianą błędnie zapisanych słów? Wtedy możemy z „Ha-cefiry” (tytuł gazety) otrzymać „Ha-cefirchę”. A gdy musimy odmienić „Shoah”, tak chętnie zapisywane u nas z angielska? Otrzymamy odpowiednio „Shoaha”, „Shoahu” itd. Jeszcze bardziej mylący jest zaś zapis hybrydowy, które znajdujemy zresztą w „Oskarżam Auschwitz” Mikołaja Grynberga. Mowa tam o Jom Ha-shoah zamiast po prostu Jom Haszoa. Ale to oczywiście wzięte z osobna drobiazgi, jako redaktorka sama wiem, że trudno uniknąć potknięć nawet przy największej staranności. Chodzi jednak o sprawy bardziej ogólne.

Patrycja Dołowy pisze o różnicach w transkrypcji jidysz. Tak, istnieją różne systemy transkrypcji jidysz, ale są one zwykle zależne od odbiorcy docelowego, któremu powinno być łatwo je odczytać – inny więc będzie on dla odbiorcy angielskiego, inny zaś dla niemieckiego. Najnowsze standardy transliteracji i transkrypcji omawiała i wielokrotnie przedstawiała w swoich pracach prof. Ewa Geller (odsyłam chociażby do tomu „Jidyszland – polskie przestrzenie”). W Polsce (i nie tylko) zdaje się jednak panować przekonanie, że w sprawie jidysz „każdy wie lepiej” albo raczej „wszystko wolno”, bo „nikt nic nie wie”, a jeśli wiedział, to było to… pewnie przed wojną. Wtedy przecież – jak pisze Patrycja Dołowy – wydano ostatni słownik polsko-jidyszowy! Tak jakby nie istniał w ogóle bogaty i zróżnicowany dorobek współczesnej jidyszystyki polskiej i nie funkcjonowało liczące sobie ponad sześćdziesięcioro członków Polskie Towarzystwo Studiów Jidyszystycznych.

Nie chodzi jednak o naukę, ta jakoś sobie radzi. Odpowiednich standardów powinno się pilnować przede wszystkim w publikacji nienaukowej, czyli docierającej do znacznie szerszego grona odbiorców. Inaczej kończy się to tak, jak w przypadku przekładu książki Dawida Grosmana „Patrz pod: Miłość”, której pierwsza część zamiast pobrzmiewać jidysz, sugeruje raczej, że chodzi o niemiecki. I tak zamiast „A szrek!” mamy „Schrecklich”, czy zamiast „wos” – „was”, by podać tylko najprostsze przykłady. W ten sposób – nie pierwszy raz już w historii – osobom mówiącym jidysz odmawia się głosu.

Nie bardzo też rozumiem, co ma na myśli dr Dołowy, gdy pisze: „Inaczej też zapisywano i zapisuje się te słowa w słownikach (jeśli chodzi o polski, to w ogóle ostatni słownik pochodzi z 1929 r. – niedawno został wznowiony)”. Spróbuję to jednak przełożyć. Po pierwsze, ostatni słownik polsko-jidysz nie został wydany w 1929 r., lecz w 2007 r. Jest to słownik jidysz-polski, polski-jidysz, który podaje słowa zarówno w alfabecie jidysz, jak i transkrypcji polskiej, choć ma on raczej charakter glosariusza niż słownika z prawdziwego zdarzenia. Rzecz w tym, że istnieją przecież inne rzetelne słowniki: jidysz-angielski, jidysz-francuski, jidysz-rosyjski, jidysz-białoruski, jidysz-hiszpański, jidysz-japoński i inne, tak więc gdyby ktoś chciał do nich sięgnąć, mógł to zrobić. Mamy też co najmniej dwa wiarygodne słowniki online. Po drugie, wzmiankowany słownik (zresztą tylko polsko-jidysz, a nie jidysz-polski) z 1929 r. podaje słowa jidysz alfabetem jidysz i nie podaje ani norm, ani transkrypcji, ani też wymowy! Po trzecie i najważniejsze, istnieje standardowy język jidysz, który opisuje się w słownikach. Ewentualne różnice mogą dotyczyć kwestii zmian ortografii, ale te nie mają nic wspólnego z tym, jak słowa transkrybujemy na inne alfabety i jak należałoby je zapisać! Owszem, większe słowniki odnotowują również formy oboczne i dialektalne, ale nie różnią się tu specjalnie od słowników innych języków.

I tu wracamy do clou naszej sprawy, bo w tej słownikowej uwadze wychodzą na jaw tak silnie w Polsce obecne przeświadczenia na temat języka jidysz jako języka „dziwnego” czy, by zacytować trochę soczystych historycznych określeń, będącego „zlepkiem wyrazów kaleczących ucho i Bóg wie skąd pozbieranych”, „mową ze szmat najrozmaitszych narzeczy sfastrygowaną”, „mową Guronów dzikich”, „osobliwą lingwistyczną miksturą”, „dziwolągiem językowym”. Dyskurs ten ma niestety długie i niechlubne tradycje, które sięgają oświecenia. Wynika z nich, że język jidysz jest jakoś szczególnie różny od innych języków, tak inny, że nie sposób ustalić jakichkolwiek zasad.

Nie twierdzę, że Patrycja Dołowy świadomie wpisuje się w tę tradycję. O tym, że tak nie jest, świadczy choćby to, jak dużo miejsca poświęca problemowi jidysz. Znam też i cenię jej pracę na polu propagowania kultury jidysz. Niestety przy okazji swojego szczerego zainteresowania ujawnia, jak trwałe są stare, dziedziczone przez nas przyzwyczajenia. Bo co nam mówi stwierdzenie, że słowniki jidysz są inne niż wszystkie, czy że „różnice były ogromne (i nadal są, tam, gdzie jeszcze są). Inaczej mówiono w jednym miasteczku, inaczej w innym, inaczej w jednej części kraju, inaczej w innej, inaczej w każdym z krajów, w którym w jidysz się mówiło”? Jeśli takie – summa summarum prawdziwe stwierdzenie – użyte zostaje w kontekście niemożności poradzenia sobie redakcyjnego z zapisem słów jidysz, to wychodzi z tego nic innego jak sugestia „dziwolągowatości” języka żydowskiego!

Owszem, jidysz – tak jak inne języki – ma swoje dialekty oraz odmiany regionalne i gwarowe. Ale czy polszczyzna Lwowa była taka sama jak polszczyzna Warszawy? Czy niemczyzna lub angielszczyzna są językami jednolitymi? Zdania takie jak to powyższe można by przecież napisać także o nich. A jednak ich nie piszemy. A przynajmniej nie piszemy, by wskazać na jakąś niemożność czy dziwaczność. Nie jest to zatem cecha wyróżniająca, jak zdaje się sugerować w liście Autorka.

Jeśli już zaś różnic szukamy, powiedzmy, że język jidysz tym się różni od wymienionych wyżej języków narodowych, że jest językiem diasporycznym ze wszelkimi tego konsekwencjami, o których nie będziemy tu szerzej mówić, ale nie oznacza to, że nie istniały w ogóle instancje regulujące jego rozwój, nie istniał standard, programy szkolne, a tym bardziej nie oznacza to, że nie wypracowano dotychczas żadnych spójnych narzędzi jego opisu. Także dzisiejszy mówiony jidysz jest na bieżąco opisywany i poddawany analizom.

Warto o tym pamiętać.

* Tytuł i lid do tekstu pochodzą od redakcji.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 320

(8/2015)
24 lutego 2015

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj