0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > SPISS: Panienka z...

SPISS: Panienka z Saskiej Kępy

Maria Spiss

Panienka z Saskiej Kępy

Był taki dzień. Szłam Mostem Poniatowskiego w stronę Pragi. Po prawej widziałam kominy elektrociepłowni, dziki i opuszczony brzeg Wisły, bloki z lat 70., otwartą, biegnącą przestrzeń miasta. Wtedy właśnie poczułam bezwarunkowe szczęście. Poczucie pełni, które odczuwa się wtedy, kiedy wiadomo, że wszystkie elementy teraźniejszego doświadczenia zostały skorelowane w doskonały sposób. Wędrowałam więc mostem, nie zatrzymując się, chłonąc pejzaż, który znaczył dla mnie w tamtej chwili wszystko. Może nawet świeciło nawet słońce, nie pamiętam. Na pewno wiał bardzo silny wiatr, jak zwykle na warszawskich mostach. Przeciwstawiałam się jego sile, nie trudno zostać zmiecionym na jezdnię, pod rozpędzone samochody. Jazgot silników, oszalali kierowcy – też piękne. Długo i uciążliwie idzie się mostem, kiedy walczy się z wiatrem. Zwłaszcza, kiedy chodzi się nim codziennie. Nigdy jednak nie wsiadłam do tramwaju. Każdego przedpołudnia, idąc do Śródmieścia, robiłam z mostu dwa zdjęcia – Pałacowi Kultury i Starówce obstawionej dźwigami budowlanymi. Różnic nie może być wiele. Inny kształt chmur, pogodny albo pochmurny dzień. Na Pałacu Kultury pewnego dnia zawieszono flagę Unii Europejskiej. Później flagę zdjęto. Fotografie są moim codziennym patrzeniem na miasto, zapisem trasy. Dążą do tego, żeby być nierozróżnialne.

Wchodzę we Francuską. Ulica, którą z przykrością się opuszcza. Znowu samochody, wszystkie jadą szybko, zagłuszają rozmowy. W kawiarni Rue de Paris ludzie siedzą na zewnątrz, jedząc naleśniki z mąki gryczanej, przyglądają się tym samochodom własnym i obcym jak pięknym, nieszkodliwym zwierzętom. Ponieważ wszystko na Saskiej Kępie jest nieszkodliwe, nieingerujące, ciągle zabawne. Mieszkając tam kilka tygodni, miałam poczucie, że przebywam nieustannie na letnisku. Nieustające wakacje. Wszystko było lekkie, smaczne i kruche. Przechodnie w sandałach w kolejce po kebab, sklepiki, kawiarnie, rozmowy ciepłe, krótkie. W okno mojego pokoju zaglądał kościół przy Nobla. O szóstej rano i wieczorem bicie w dzwony, agresywne i długie. Polubiliśmy też i ten jazgot. W niedzielę od rana nabożeństwa dla dzieci. Przewlekłe śpiewy, pootwierane okna. Ludzie uśmiechnięci, nieśmiali wynurzają się z drzew, zieleń, dużo zieleni. Nie chcę wracać do domu. Piję kawę u senegalskich czarnoskórych panów. Podają w białych filiżankach, imitujących zgnieciony plastikowy kubek. Rozpoznajemy ten projekt, jest nam jeszcze wygodniej. Idę jeszcze do księgarni, drogerii, piekarni, warzywniaka, do banku. Nie wracać jeszcze do domu, jeszcze pobujać się wśród ulic.

I nie chcę ciągle uwierzyć, że ja, krakowianka z krwi i kości, i jeszcze raz krwi, zapisuję takie doświadczenie. Nie przyłapałam się na podobnym afekcie, odkąd jako szesnastolatka sama przyjechałam pewnego sierpniowego popołudnia do Warszawy. A przecież przyjeżdżałam od tamtej pory wielokrotnie, do rodziny, na spotkanie, na próby. Zawsze jednak była mi przyjemnie obojętna, wracałam z ulgą do domu, do siebie. Zarejestrowałam jednak zmianę. Kiedy 17 maja po miesięcznym pobycie w Warszawie weszłam do mojego krakowskiego mieszkania, nie odczułam radości, ulgi, zadowolenia. Niczego nie odczułam, a kiedy wyszłam na Rynek, odczułam irytację. Chodzę po Krakowie, moim mieście, gdzie w wielu miejscach zapisana jest pamięć o mojej rodzinie, i czuję się jak gość, czuję, że jestem tu na chwilę. Zrobić pranie, przepakować walizkę i ponownie wyruszyć. Tak czuję.

Nie wiem, co w Warszawie daje mi takie poczucie harmonii. Może to, że wszystkie ulice, w które wchodzę, wydają mi się w porównaniu z krakowskimi szerokie. Może dlatego, że wiele budynków tworzy zestawienia całkowicie bez sensu, które mogą bronić się jedynie tym, że są. Palma Rajkowskiej jest właśnie znakiem takich nonsensownych zestawień. Chłonę je, ale niczego im nie ujmuję. Może dlatego, że niczego od tego miasta nie oczekuję, a ono mnie traktuje serdecznie, bo jest miastem przybyszów, których życzliwie przyjmuje, a później niektórych dyskretnie wypluwa. Może dlatego, że Warszawa nic dla mnie nie znaczy, poza tym, czym jest obecnie, czym staje się każdego dnia, który w niej przeżywam. Pewnie dlatego możemy sobie bezinteresownie uścisnąć dłonie, bo niczego po sobie się nie spodziewamy.

Zachwycam się warszawskimi parkami, które odwiedzam codziennie. Z Łazienek dzwonię do domu. Rzucam w słuchawkę, że jestem zachwycona Warszawą. W odpowiedzi słyszę tylko: „O kurde, niedobrze.” Dzwonię do znajomych warszawiaków, mówię to samo. Wierzą mi od razu, są również zachwyceni. Uniesiona tym obopólnym zachwytem gorączkowo planuję, kiedy znowu przyjadę, z kim się spotkam, gdzie wypiję kawę, gdzie znowu będę.

W Warszawie fotografuję, w Krakowie nigdy. Niemal wszystko jest obiektem, jest inspiracją, staje się elementem jakiegoś dopiero myślanego projektu. Mam wrażenie, że wszystkie działania, zdarzenia, których jestem świadkiem, są przetworzone, są poddającym się materiałem. To nie jest poczucie realności doświadczane w Krakowie. Chcę więc wracać do Warszawy, bo tam się lepiej udaje myśleć, pomysły nie wymykają się, ich przyswajalność jest większa.

To nie jest tęsknota, podsycana podejrzaną chęcią życiowej zmiany. To jest raczej projektowanie samej siebie w tym całkowicie nowym, giętkim otoczeniu. Projekt nie posiada wpisanego czasu realizacji, ma otwarte zakończenie, złożone z absurdalnych zestawień, które dzisiaj wydają mi się nie do pomyślenia. Jak kiedyś palma.

* Maria Spiss, reżyserka teatralna.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ
(22/2009)
15 czerwca 2009

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj