0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > ŁOPIŃSKI: Śpiące emocje...

ŁOPIŃSKI: Śpiące emocje – o „Jestem miłością” raz jeszcze

Radosław Łopiński

Śpiące emocje – o „Jestem miłością” raz jeszcze

Intrygujący afisz „Jestem miłością” w reżyserii Luki Guadagnina zapowiada film niebanalny, pełen intensywnych i skrywanych emocji prowadzących do oczyszczającej katastrofy. Taką zapowiedź dostrzegamy też w początkowych ujęciach. Te pierwsze naiwnie urzekające spostrzeżenia sprawiają, że prawie do ostatniej sceny chcemy wierzyć, że zamiar twórców się powiedzie i ujrzymy wielkie, artystyczne kino. Zarówno historia, scenografia, jak i poszczególne postacie mają wielki potencjał. Niestety, gdzieś została utracona autentyczność. Całość przypomina unikalną tkaninę o głębokiej barwie, która została wyprana w zbyt wysokiej temperaturze. Głębia znikła i pozostał jedynie jej niedoskonały cień.

Film rozpoczyna poetycka scena z pokrytego śniegiem Mediolanu, gdzie bogata rodzina Recchich zebrała się by świętować urodziny wiekowej już głowy rodu. Kolacja, podczas której dochodzi do przekazania rodzinnego interesu tekstylnego synowi i wnukowi, przepełniona jest konwenansami. Zachowania jej uczestników pozbawione są indywidualności. Widać jednak prawie niezauważalnie zaciśnięte wargi, czuć skrywaną zazdrość, rozczarowania i nadzieje. Rodzinne więzi oparte są bardziej na systemie feudalnym niż emocjach. W tym wszystkim dostrzegamy Emmę (Tilda Swinton) – wrażliwą emigrantkę z Rosji, żonę namaszczonego na następcę – oraz jej syna Edo (Flavio Parenti). Oboje nie mieszczą się w przypisanych im przez Recchich rolach. Nie godzą się na rezygnację z siebie. Niedojrzały emocjonalnie Edo stara się podążać za młodzieńczymi marzeniami, a Emma ulega fascynacji przyjacielem swojego syna, co nieuchronnie prowadzi do rodzinnego dramatu.

Pierwsze sceny – budujące zarówno nastrój, jak i całą osnowę późniejszej historii – zdają się nawiązywać w swej wymowie do „Lamparta” Viscontiego. Stosunkowo szybko te na wstępie świetnie naszkicowane emocje, uwikłane w skomplikowanych rodzinnych relacjach, zaczynają blaknąć. Postacie stają się drewniane, a nastrój się psuje. Zrzucanie winy za owe wrażenie wyłącznie na warsztat aktorski byłoby jednak niesprawiedliwe. Być może Edo jest zbyt teatralny, ale jedna postać nie powinna psuć odbioru całości. Jednak wkradające się chyłkiem zgrzyty i niedociągnięcia podstępnie i nieuchronnie psują autentyczność przekazu – prawie całkowicie pozbawiają go głębi emocjonalnej. Ujęcie po ujęciu poetycki dramat filmowy przepoczwarza się w twór zgoła operowy. Przy czym, w przeciwieństwie do opery, emocje są senne i trudno zauważalne.

Gdy ekranowe uczucia zaczynają powoli docierać do widza, raptowny i często niezamierzenie groteskowy zwrot niweczy wszystko, pozostawiając go co najmniej w niemym zdziwieniu. Przykładem jest jedna z kluczowych scen filmu, gdy z trudem budowane napięcie sięga zenitu, a postać grana przez nietuzinkową Tildę Swinton zaczyna nagle rozmawiać ze swoim synem po rosyjsku. Sam cel takiego zabiegu, czyli odwołanie do dzieciństwa i więzi łączących matkę z synem, jest całkiem zrozumiały. Jednakże odbiór tej sceny zakłóca silny angielski akcent w z trudem wypowiadanych rosyjskich słowach. Wielkiej wyrozumiałości wymaga także scena erotyczna, będąca wyrazem emocjonalnej przemiany bohaterki. Poprzez zestawienie jej z symfonicznym, burzliwym i pompatycznym muzycznym tłem, a także gwałtownymi zmianami planu na zbliżenia kwiatów, staje się bardziej śmieszna niż przejmująca.

Nie sposób jednak zaprzeczyć, że film został przepięknie namalowany. Oczy widzów może cieszyć estetyka najwyższej próby, pozbawiona przy tym sztuczności. Tym, co wydaje się być autentyczne w dziele Luki Guadagnino, jest właśnie tło dramatu: przedmioty, smaki i zapachy, które są wręcz fizycznie odczuwalne. „Jestem miłością” jest więc zdecydowanie miły dla oczu, a także uszu, dzięki znakomitej muzyce. Oglądane przez nas obrazy oferują więcej wrażeń niż scenariusz, pełen uproszczeń i niedoskonałości. W efekcie otrzymujemy dość płaską, choć plastycznie i muzycznie piękną, historię operową z niejasnym wątkiem miłosnym. Do tego pozbawioną żywych emocji.

Film:

„Jestem miłością” („Io sono l’amore”)
Reż. Luca Guadagnino.
Włochy 2009.
Dystrubutor: Gutek Film.

„Kultura Liberalna” nr 92 (42/2010) z 12 października 2010 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 92

(42/2010)
12 października 2010

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj