Magdalena M. Baran
Błazna mojego powiesili…
Tragedia od wielkiego dzwonu
…a Ten lepiej wiedział, czuł mocniej, mądrością zbytnią grzeszył. Król Lear niepokojem napawa, gdy trup kładzie się gęsto – na scenie, za sceną, bywa, że tuż u naszych stóp. Taki to bowiem teatr, gdzie życie gwałtownie w śmierć przechodzi, ta zaś dziwi, choć spodziewana. W podróż za nią wyruszy i ten, któremu Shakespeare inne dał zdanie, ale… „zły to sługa, który zbytnio zwleka”.
W postaci Kenta Dariusz Gnatowski odkłamuje swój serialowy wizerunek. Gęba bezmyślnego wesołka znika jednak nie w kostiumie „z epoki”, ale w prostocie, wierności lepiej słowa ważącego „błazna”. Na granicy groteski i gorzkiego śmiechu, gdy trzeba, ciężkie łzy odrzucenia królewskiego łyka odważnie, by w sługi błazeńskiej szacie powrócić. Trwać u boku władcy, gdy zawodzić zdają się już wszyscy – cel oto? Prawdziwa wierność słów gorzkich nie słucha, odpędzić się nie da ni gniewem, ni przekleństwem, ni siłą. Trwa, by zrozumienia szukać, oparcie dawać, strzec, gdy trzeba, obrazy inne podsuwać przed oczy. I tak krok za krokiem za Królem postępuje, stając się samotności jego świadkiem i strażnikiem obłędu.
Mariusz Saniternik, Lear niemal doskonały, dograny w scenie każdej, na granicy balansujący obłędu, co strachem napawać ma, a nie śmiechem. W świetle i dźwięku śmieszność nie znosi powagi, burleskowe śpiewki treści niosą więcej niż mądrości spisanych stronice, pragnienia najgłębsze rozpacz niosą. Niespełnione. Zawiedzione. Brakło Learowi rozsądku salomonowego wyroku, brakło mu serca, co rozpoznać umie… szczerość. Ułuda miłości jak bajka naiwna opowiadana zmieniła, a może raczej los odczytała, jak czytać go należy. „Król Lear” zmienia się wraz z aktorem, podąża za wiekiem, doświadczeniem, zdrowiem, dając, ale i odbierając wiele. Lear Saniternika na dwóch wsparty ramionach – Kenta i córki, co kłamać nie umiała; w szaleństwo popadający z mozołem, gdy zmysły bronią dostępu do świata upadku. Ten zaś… w przepaść bezdenną, w niepokój wieczny, nawet gdy ziemia jeszcze pod stopami. W ramiona córki, co Losem wiedziona zginąć musi, by dopełniły się wyroki. Kordelia (Agata Myśliwiec) – na złe i dobre w szczerość zanurzona, z Błaznem młodym w postać jedną spięta. I ona kroku dotrzymuje ojcu, prawdy sobie tylko znane siejąc. Trójki tej dialogi, śpiewy, lamenty, słowa ich przeciw innym słowom rzucane w Shakespearowskie strofy tchną życie. Reszta tłem tylko, popisami „aktorek” wątpliwych przeplatana.
Siostry nawet w drapieżności swej nieszczere, kłamstwu wystudiowanemu uwierzyć trudno. Burze zbierze, kto wiatr sieje – nie słychać jednak gromkich braw, gdy za ręce się chwytając czekają owacji. Tło. Siostry, co oś wiązać winny dramatu w adaptacji Jasińskiego barw pozbawione, płaskie, płytkie. Jakby bez ducha. Słowa, zdania, dramat na jednej się toczy linii melodycznej, głos Regany (pożałowania godna Agnieszka Marek) jakby o studiach, monologach, dialogach, intonacji i wyrazie zapomniał. Jakby bez szkół siostra. Ani kusi, ani wabi, ani pragnieniem władzy dyszy, ani o mężczyzny śni ramionach. I tak umiera coś z Shakespeare’a bez kobiet. Tych silnych, wyniosłych, zdolnych zrozumieć słowa, ponieść „ciężar” roli. Delikatności, odwadze i szczerości serca Kordelii brak bowiem przeciwwagi. Brak równorzędnych partnerek, brak sióstr, co władzy, męża, kochanka, państwa, zguby czyjejś szczerze pragnąć by miały.
Zdawać się może, iż pomysł na „Króla Leara” musi mieć nie tylko reżyser, ale i aktor, gotów dać sobą pokierować, gotów Leara odnaleźć na nowo. Gotów dać Learowi ubezwłasnowolnić się i wyjść z tego cało. Przeżyć do słów ostatnich, a „nie udawać, że żyje”. Bo Lear pochłania, bo po Learze gra, a może i żyje się inaczej. „Więc jakieś życie świta przede mną! Dalej! Łapmy je, pędźmy za nim! Biegiem, biegiem!”. „Lear” wymaga teatru – może właśnie jak STU – co dźwiękiem, światłem, echem, szumem głośniejszym niż spodziewany, za słowa odwdzięczyć się zdolny. Gdzie technika w służbie sceny, a widz kołem zasiada, by zmysłem każdym chłonąć enigmę tragedii. „Lear” potrzebuje też publiczności, a nie publiki, skupienia większego niźli sztuki pospiesznie wertowane w szkole. Podobnie Shakespeare… rzucany dziś na pożarcie bez słowa wyjaśnienia. Bo chłopcom popijającym cosik w ostatnim rzędzie, Shakespeare’a, choć nieprzemijalnie aktualny, wyjaśniać wcześniej trzeba.
Spektakl:
William Shakespeare, „Król Lear” (reż. Krzysztof Jasiński), premiera 15 października 2010, Teatr STU, Kraków.
* Magdalena M. Baran, koordynator Instytutu Obywatelskiego, stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”. Przygotowuje pracę doktorską z filozofii polityki.
„Kultura Liberalna” nr 96 (46/2010) z 9 listopada 2010 r.