Joanna Klimczyk

Osaczona

Występowała w Carnegie Hall, koncertowała u boku Aznavoura, śpiewała w Szwecji i Wielkiej Brytanii, regularnie przyciągała fanów (głównie płci męskiej) do paryskiego hotelu Lutetia. Porzuciła męża, najbardziej oddanego jej mężczyznę i wybawcę (to on wyciągnął ją z getta, ratując jej życie), na rzecz swobody nawiązywania krótkotrwałych romansów. Używając współczesnych pojęć, nazwalibyśmy ją utalentowaną, lecz pechową piosenkarką. Biorąc pod uwagę urodę i burzliwe życie prywatne, być może miałaby zadatki na celebrytkę. Jej talent i pech rozwinął się w warszawskim getcie, z którego właściwie nigdy nie udało jej się wydostać. Z którego, jak uważali ci, których pomówienia zniszczyły jej życie, nigdy nie powinna była się wydostać.

A jednak Wiera Gran ocalała. Wiera Gran – intrygująca, piękna kobieta, obdarzona wspaniałym kontraltem wykonawczyni szlagierów w stworzonym przez nazistów piekle. Jak mogła przetrwać, skoro zginęli wszyscy inni? Przeżyła – znaczy kolaborowała. W końcu zaśpiewała dla żydowskich agentów gestapo (nikt nie roztrząsał okoliczności, w jakich się to stało) i znała artystki, które jawnie utrzymywały zażyłe stosunki z Niemcami. Czyż to nie wystarczy, by skazać? Jak mogła nie być na usługach Nazistów? To są pytania quod facti.

Są jeszcze pytania quod jure. Znacznie trudniejsze, choć o zasadniczym znaczeniu. Jak mogła być niewinna? Czy można być niewinnym, będąc mimowolnym świadkiem faszystowskiej rzezi? Czy można udowodnić niewinność tak, jak można udowodnić pochodzenie? Wreszcie, czy można podporządkować życie niewykonalnemu zadaniu i osiągnąć cel?

Wierze Gran się to nie udało, mimo wyjątkowej determinacji i wysokiej ceny, jaką przyszło jej zapłacić. Starania o sprawiedliwy osąd swojej wojennej przeszłości okupiła chorobą psychiczną. W cenę szaleństwa nie wliczono spokoju; za to gratis zyskała większą niechęć i odtrącenie. Starzała się w samotności, umarła pośród obcych. Harda i obojętna mizantropka. Można jej współczuć, ale czy to wystarcza, żeby ją polubić?

Czytając książkę Agaty Tuszyńskiej, miałam wrażenie, że pisarka, poruszona tragicznym losem swojej bohaterki, chciałaby pozyskać dla niej sympatię czytelnika. Przyznam, że nie za bardzo rozumiem, po co. Jak gdyby rekompensatą za krzywdę mogła być przychylność postronnych obserwatorów? Jednak im bardziej autorka się stara, tym bardziej sama uświadamia sobie daremność tych wysiłków, zważywszy na chłód, wściekłość i gorycz tej, której pragnie dać głos. Wiera Gran nie potrzebuje współczucia, lecz sprawiedliwości. Tego, co jej się należy.

Obsesyjna konsekwencja w przedstawianiu własnego świadectwa, wytrwałość przekraczająca nierzadko granice rozsądku i dobrego smaku, zapalczywość w dochodzeniu swojego i niechęć do litości – oto cechy, które budzą szacunek dla tej zaciętej staruszki. Pomimo jadu, jakim ociekają jej słowa, i oskarżeń rzucanych przez tę, którą skazano podwójnie: najpierw przed procesem, a potem wbrew werdyktowi. Paradoksalnie, to za tę właśnie odporność na bycie lubianą, wbrew potencjalnym zyskom, polubiłam Wierę Gran.

Książka:

Agata Tuszyńska, „Oskarżona: Wiera Gran”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010.

* Joanna Klimczyk, doktor filozofii.

„Kultura Liberalna” nr 100 (50/2010) z 7 grudnia 2010 r.