Magdalena M. Baran

Wracając do „Źródła”…

Eliksiru dającego nieśmiertelność ludzie szukali od zawsze. Od wieków też pielgrzymowali do świętych miejsc mających skrywać ową tajemnicę życia, zagłębiali się w księgach, układali magiczne formuły, specyfiki i zaklęcia pozwalające oddalić od siebie śmierć. Jakby tego było mało, co śmielsi wyruszali w długie wędrówki, przemierzali świat w poszukiwaniu choćby i okruchów tajemnicy, kiedy indziej zaś próbowali wyrwać już umarłych z ramion śmierci. Nielicznym się udawało.

Legendy tej uczyliśmy się od dzieciństwa. W czytanych przez zaśnięciem baśniach co rusz wybierał się ktoś po „wodę żywą”, zaklęcie albo na poszukiwania potężnego maga czy doktora gotowego śmierć poskromić, rany zamknąć, przywrócić zgasłą miłość. Mity dawały nadzieję na przywrócenie nawet tych, co już w zaświatach, choć tacy – sami wrócić już nie mogli. Jednym z najważniejszych symboli owej mitologii było jednak, znane z biblijnej Księgi Rodzaju, Drzewo Życia. Nie mówimy tu jednak o feralnym Drzewie Wiadomości Dobrego i Złego, a właśnie o drugim rosnącym w ogrodzie Eden drzewie, wedle opowieści dającym nie wiedzę, nie pewność, ale nieśmiertelność. Pierwszym rodzicom nie było jednak dane skosztować jego owoców. Wygnani, śmiertelni sami musieli dodawać sobie sił. Kolejnym, również powiązanym z chrześcijaństwem „dawcą wiecznego życia” miał być Święty Graal, mityczny kielich, z którego podczas ostatniej wieczerzy pić miał Chrystus, a do którego później zebrano krew przelaną na krzyżu. Graala szukało wielu, ale znalazł najczystszy z rycerzy Okrągłego Stołu, sir Galahad. W bardziej współczesnej opowieści kielich ów udało się odnaleźć także naczelnemu archeologowi kina, który bodaj jako jedyny uczynił zeń odpowiedni użytek.

Jednak to mit wspomnianego drzewa powraca w coraz to nowszych odsłonach. Jedną z ciekawszych proponuje, w swym filmie „Źródło”, Darren Aronofsky. Oto bowiem jeden mężczyzna, w trzech odsłonach, w trzech swych obliczach, przez wieczność kochając jedną tylko kobietę, dla niej na różnych drogach poszukuje owego źródła wiecznego życia. W niezwykle plastyczny sposób, w grze świateł, nakładających się na siebie zdjęć, powtórzonych sekwencji, które podprowadzają nas pod drzwi tajemnicy, w barwach pałacu, sterylności laboratorium, mroku ukrytej piramidy Majów czy wreszcie w unoszącej się w umierającej gwieździe kuli czasu poszukuje zasady ocalenia. Drzwi między odległymi od siebie czasami zdają się szeroko otwarte. Opowieść przepływa bowiem z jednej historii ku kolejnej, by w chwil kilka później powrócić, rozpocząć się na nowo w miejscu, gdzie już wszyscy byliśmy. Słowo zaklina, by historia została dokończona, dopisana, by życie odebrane powróciło w takiej czy może w innej postaci.

Szkatułka filmu otwiera się, a my po chwili widzimy, iż tkwi w niej kolejne pudełeczko, jeszcze jedna opowieść, która tylko na pozór rządzi się identycznymi prawami. Niezwykła muzyka, niczym kolejna magiczna formuła, przenosi nas z miejsca na miejsce, z czasu do czasu, z historii w teraźniejszość, by zakotwiczyć w najbliższej, a zarazem w najdalszej przyszłości. Ukryty na kartach powieści Konkwistador nie ratuje jednak kraju, a największą miłość. Dla niej ponosi ofiarę, dla niej ofiarowuje życie, dla niej brnie przez nieprzebytą dżunglę. Trwa w ciągłej drodze ku Drzewu Życia. Wybawieniem ono czy kaprysem może, niepotrzebnym chceniem Królowej jego serca. Drzewo, poszukiwane z przyczyn niewłaściwych, broni się, przywracając mit kolejny, o Ojcu Pierwszym, co ofiarowując życie swe, stał się owym drzewem. W szkatułce najmniejszej wieczny powrót do tego samego pytania, do komunii z kory drzewa branej, do okruszka, co umęczone podtrzymuje życie-nie życie, gdy do odrodzenia w ciele nowym wciąż o słów parę za daleko. Pamięć jakby nie ta, uparcie kaleczy się bólem, tatuując zagubiony niegdyś symbol połączenia w „aż do śmierci”. I w końcu historia największa, kanwa całości, gdzie poszukiwanie eliksiru życia zawładnąć człowiekiem potrafi tak dalece, że na samotność chwil ostatnich, umierania bez oczu czule zapatrzonych, bez dłoni do końca dłoń pieszczącej skazuje tą, dla której wybawienia się szukało. Ratunku bez ratunku, słyszenie wołania, na które odpowiedź płynie w innym, niezrozumiałym języku. I nawet jeśli poszukiwanie owo kończy się sukcesem, dla człowieka bywa za późno. Czy jednak nie nazbyt prosta ta historia, nie zbyt oczywiste czytanie mitu, gdzie rozumienie, spełnienie obietnic, a przez nie i siebie, pozwala chaos przemienić w kosmos. Czy nie nazbyt wypolerowany, choć przecież piękny tak, plastyczny, w oko kamery wpasowany perfekcyjnie porządek? Gdy, gdzieś daleko, źródło wciąż bije…

Film:

„Źródło” (The Fountain), reż. Darren Aronofsky, 2006

* Magdalena M. Baran, koordynator projektów Instytutu Obywatelskiego, stale współpracuje z „Kulturą Liberalna”. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.

„Kultura Liberalna” nr 104 (1/2011) z 4 stycznia 2011 r.