Szanowni Państwo, w tym roku mija 40 lat od ukazania się książki legendy – „Rodowodów niepokornych” Bohdana Cywińskiego. W 1971 roku ukazały się dzięki politycznemu zamieszaniu związanym z upadkiem Gomułki i początkiem rządów Gierka. Łut szczęścia: książka pojawiła się w „Bibliotece Więzi” i… została zauważona – to za mało powiedzieć. „Rodowody…” uformowały całe pokolenie ówczesnych nonkonformistów. Sprowokowały powstanie kolejnych książek, dość wymienić najgłośniejsze: „Polski kształt dialogu” Józefa Tischnera czy „Kościół, lewica, dialog” Adama Michnika. Po latach wciąż można zastanawiać się, na ile dzieło Cywińskiego wspomagało krystalizowanie się poglądów członków antykomunistycznej opozycji, od KOR-u i ROPCiO, aż po pierwszą „Solidarność”. To są jednak dawne dzieje. Jak dziś czytać „Rodowody niepokornych”? Właśnie ukazało się uroczyste wznowienie, a my pytamy, czy książka ta może mieć równie duże znaczenie, jak w latach 70. i 80 XX wieku. Czy istnieje szansa, że kolejne pokolenie nonkonformistów będzie czytać „Rodowody” jako zestaw wskazówek dla samych siebie i jako zachętę do rozsądnego działania na rzecz innych? A może – w chwili, gdy Polacy mają swoje państwo, które na dodatek jest członkiem UE – książka Cywińskiego jest całkowicie passé?

Zapraszamy do lektury debaty redakcyjnej „Kultury Liberalnej” na temat książki Bohdana Cywińskiego! Rozmowę otworzyło wprowadzenie Karoliny Wigury, która przekonywała, że istnienie demokratycznej Polski czyni „Rodowody niepokornych” lekturą nieaktualną. To książka fundamentalnie ważna dla rozmowy o historii polskiej myśli, dziś jednak należy zadawać obywatelom zupełnie inne pytania niż w 1971 roku. Na przykład: jak stworzyć mądry, liberalny projekt edukacyjny? Jak umiejętnie, lecz w zdystansowany sposób, czerpać z tradycji? Jak budować polskość bogatszą, bardziej zniuansowaną, niż pojawiająca się w książce alternatywa pomiędzy „Polakiem-katolikiem” a „radykałem socjalistą”? Jak mobilizować ludzi do działalności obywatelskiej w warunkach nie permanentnego sprzeciwu wobec systemu, ale pokoju i niepodległości? „Demokracja nie potrzebuje niepokornych, ale obywateli” – stwierdziła Karolina Wigura na wstępnie. Następnie w dyskusji udział wzięli: Paweł Śpiewak, Jarosław Kuisz, Paweł Marczewski, Bartosz Soloch, Łukasz Kowalczyk, Daniel Kusiak, Grzegorz Brzozowski, Tomasz Sawczuk, Jerzy J. Kolarzowski, Marcin Barański, Michał Krasicki, Piotr Kieżun.

Jednak nie tylko „Kultura Liberalna” rozmawia o „Rodowodach niepokornych”. Gorąco zapraszamy także do lektury zakładki „Czytając”, gdzie publikujemy fragmenty debaty na temat książki, która odbyła się w Pracowni Badań i Innowacji Społecznych Stocznia (w ramach projektu „Miasto Społeczne Warszawa”). W debacie udział wzięli: Dariusz Gawin, Michał Sutowski, Karolina Wigura, Marek Zając.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja

Karolina Wigura: „Prowadząc cię do szkoły, chciałem ci powiedzieć, czego masz się tam trzymać. Przede wszystkim nie zapominaj nigdy, że szkoła jest narzędziem twego wroga, który chce cię zemleć na miałkie wapno i przerobić na coś innego niż to, czym jesteś. Od dziś będziesz mu opierał się sam, nie bardzo mogąc liczyć na kogokolwiek. Nie daj się przestraszyć groźbami ani zwieść pochwałami i wyróżnieniami. Bądź uważny i przytomny. Twoim zadaniem jest nie dać się schwytać”.

To jeden z fragmentów otwierających esej „Dzieci Warszawy w początkach XX stulecia” Jerzego Stempowskiego. Słowa te wypowiada ojciec prowadzący autora po raz pierwszy do szkoły. Ten fragment pomaga przenieść się wprost w rzeczywistość, którą opisuje Bohdan Cywiński w „Rodowodach niepokornych”. Rzeczywistość, którą – jak pisze – charakteryzowały trzy zasadnicze cechy. Po pierwsze, społeczna ocena istniejącej sytuacji. Używając sformułowania Cywińskiego, „społeczeństwo było przeciw” w najogólniejszym sensie. Po drugie, świadomość własnej bezsilności. Po trzecie, powszechne uczucie rozgoryczenia. Uzupełniłabym te uczucia o to, co wyłaniałoby się z filmu „Gorączka” Agnieszki Holland, a mianowicie poczucie krzywdy: społecznej i osobistej. Gdy powiążemy te wyznaczniki i – mając w pamięci jeszcze cytat ze Stempowskiego – porównamy je z rzeczywistością współczesnej Polski, siłą rzeczy powstaje pytanie, które wiele osób zadawało mi w ostatnich tygodniach, widząc mnie z książką Cywińskiego: czy „Rodowody niepokornych” da się jeszcze dzisiaj czytać? Innymi słowy, co osoba wychowana w przeważającej mierze w demokratycznej Polsce może tam dla siebie znaleźć? Czy istnieje szansa, że kolejne pokolenie będzie czytało „Rodowody” jako zestaw wskazówek dla samych siebie? Jako słownik niepokorności?

Na te pytania odpowiedziałabym, że nie. Książka Cywińskiego jest dobrze, elegancko i zajmująco napisana. To jednak nie wystarcza. Można ją czytać jako ważki wykład z polskiej historii intelektualnej. To jednak nie przesądza o jej aktualności. „Rodowody” dają, oczywiście, pojęcie nie tylko o stanie polskiego ducha na przełomie wieków XIX i XX, ale i o nastrojach, w jakich czytano tę książkę w latach 70. XX wieku, gdy po raz pierwszy opublikowano ją w „Więzi”. To z fascynacji tą książką – formującą dla tamtego pokolenia opozycji – tworzyły się po raz drugi „uniwersytety latające” i organizacje opozycyjne, budowała się ta szczególnie polska rozmowa między Kościołem a lewicą (o której Adam Michnik napisał później „Kościół, lewicę, dialog”, a Józef Tischner – „Polski kształt dialogu”).

„Rodowody” pozostawiają jednak dręczące poczucie niedosytu. Albo mówiąc inaczej: uczucie zasadniczej ambiwalencji. Podam kilka przykładów. Poczucie bliskości opisywanej przez Cywińskiego rzeczywistości może budować na przykład to, że dla jego bohaterów jedną z najważniejszych wartości była edukacja. Autor cytuje słowa Radlińskiej z „Listów o nauczaniu i pracy badawczej”: „w Studium [Pracy Społeczno-Oświatowej] uczestniczyli studenci rozmaitych poglądów – od takich, którzy przebyli karę więzienną za przynależność do tajnych organizacji komunistycznych, do księży i zakonnic. Wiesz, że wspólny język cechuje »studiowców« jeszcze dziś, pomimo różnic w poglądach politycznych”. Słowa Radlińskiej wydają się bliskie współczesnym wyobrażeniom o tym, jak powinny wyglądać efekty wdrażania projektów edukacji liberalnej. Jednak sposób traktowania – czy to przez uczniów kółek samokształceniowych, szczycących się kradzieżą pytań maturalnych, czy to rewolucjonistów, organizujących napady na pociągi – państwa i prawa jest już dla obywatela państwa liberalnej demokracji nie do przyjęcia. Fascynacja przemocą rewolucjonistów i ich bunt wobec narzuconego systemu mogą być przeciwstawione Tocqueville’owskim zwyczajom serca i etosowi pracy jako treści społeczeństwa obywatelskiego.

Dlatego uważam, że nie sposób dziś sięgać po „Rodowody”, tak jak to czyniły opozycyjne organizacje z lat 70. Przed nami stoi zupełnie nowa i nieznana podróż w stronę budowania społeczeństwa obywatelskiego. To ma być społeczeństwo po Walzerowsku „gęste”, czyli oparte na zróżnicowaniu, tolerancji innego i zrównoważonym, rozsądnym języku debaty publicznej. Pierwszy raz od dawna nie stoi przed nami zadanie reagowania na system narzucony, ale pracy nad systemem współtworzonym. To owocuje zupełnie innymi pytaniami. Na przykład: jak stworzyć mądry, liberalny projekt edukacyjny? Jak umiejętnie, ale w zdystansowany sposób, czerpać z tradycji? Jak budować polskość bogatszą niż alternatywa między „Polakiem-katolikiem” a „radykałem-socjalistą”? Jak mobilizować ludzi do działalności obywatelskiej w warunkach nie permanentnego sprzeciwu wobec systemu, ale pokoju i niepodległości? Myślę, że figura „niepokornych” nie zdaje w takich warunkach egzaminu. Demokracja nie potrzebuje niepokornych, ale obywateli.

Paweł Marczewski: Przede wszystkim, „Rodowody” Cywińskiego traktują o czymś innym niż „Gorączka” Agnieszki Holland. Cywiński nie opisuje tragicznych konsekwencji 1905 roku, przemiany ludzi hołdujących lewicowemu, inteligenckiemu etosowi w bandę nihilistów, lecz chwyta moment wcześniejszy, kiedy byli oni jeszcze pozytywistycznymi działaczami niepodległościowymi skłonnymi do samopoświęcenia. Przyświeca mu w tym istotny cel polityczny: próbuje zbudować płaszczyznę porozumienia między lewicą niepodległościową a tradycyjnie usposobionym Kościołem. Taka lekcja była niesłychanie istotna dla środowiska KOR-u, dla Solidarności, ale mam poważne wątpliwości, czy pozostaje w mocy dzisiaj.

Po stronie oponentów Kościoła nie mamy już do czynienia z pewną cichą wspólnotą ludzi z podziemia, którzy działali na rzecz dobra wspólnego i tworzyli struktury organizacyjne alternatywne do oficjalnych, ale z grupą indywidualistów, co moim zdaniem widać było bardzo dobrze przy okazji konfliktu o krzyż na Krakowskim Przedmieściu. Mieliśmy luźną zbieraninę indywidualistów, występujących przeciw stojącemu po drugiej stronie rodzajowi wspólnoty, który postrzegali jako anachroniczny i plemienny, a który stał w opozycji również do dużej części hierarchii kościelnej. Ona zaś usiłowała być (raczej nieudolnie) pośrednikiem między skonfliktowanymi stronami. Jedyna paralela z „Rodowodami niepokornych”, która przychodzi mi do głowy, to taka, że być może brakuje nowego biskupa Felińskiego. Cywiński opisuje rozpowszechnione w Warszawie opinie o biskupie jako kolaborancie i nagły zwrot, który dla samego Felińskiego zapewne wcale zwrotem nie był, gdyż pozostawał całkowicie zgodny z jego wizją niepodległości „umiarkowanej”, uporządkowanej przez tradycję. Feliński pisze listy protestacyjne do cara w sytuacji, kiedy już wie, że Powstanie Styczniowe jest przegrane, zdając sobie sprawę, że wyląduje za to na Syberii. To rodzaj samopoświęcenia, odcięcia się od uczestnictwa we władzy świeckiej, które Cywiński uznaje za symbol katolicyzmu juliańskiego.

Mam wrażenie, że dziś nie ma już ani takich rewolucjonistów, ani takiego katolicyzmu. Książka Cywińskiego jest w tym sensie kompletnie nieaktualna. Mogła być jeszcze ważna, gdy w 1996 roku ukazywało się jej wznowienie. Autor pisał wówczas w posłowiu, że główną intencją książki było odkłamanie pojęcia lewicy. Pokazanie, że lewica to nie postkomuniści, ale zupełnie inna tradycja, która została zerwana. Dziś natomiast nie widzę powodu, żeby sięgać po tę książkę, tak jak sięgano po nią w latach 70., jako podręcznik pojednania między lewicą a Kościołem, gdyż nie istnieje już postawa, która wówczas umożliwiała to pojednanie, czyli samopoświęcenie.

Karolina Wigura: To prawda, że ciekawie byłoby prześledzić wstępy, które Cywiński pisał do kolejnych wydań „Rodowodów”. W tym najnowszym, z 2010 roku, również powtarza argument, który przytoczyłeś. „Po 1989 roku dotychczasowi aparatczycy komunizmu i sowieccy kolaboranci próbują zatrzeć ślady swojej zdrady narodowej i w innym stroju wejść na forum polityki polskiej, przywłaszczywszy sobie nazwę lewicy”. Zaś parę akapitów dalej dodaje coś, co może wyjaśnia odrobinę lepiej, co ma na myśli, używając dzisiaj słowa „niepokorni”. „Polskie życie polityczne codziennie obraża nasze poczucie sprawiedliwości, zielone światło dla kapitalistycznej przedsiębiorczości obok wielu znakomitych skutków ogólnospołecznych, przyniosło wiele nieuniknionych społecznie upośledzeń dla drugich, wyzysk człowieka pracy przez człowieka interesu jest na nowo polskim problemem społecznym, a uzależniona od rynku i przez to sprowadzona wyłącznie do rozmiaru rozrywki kultura nie znajduje w sobie dostatecznej energii, aby pobudzić społeczne myślenie. W sumie polska codzienność gwałtownie potrzebuje ludzi gotowych do przyjęcia postawy służby, ludzi niepokornych i nieprzekupnych”.

Cywiński utożsamia zatem, jak rozumiem, postawę człowieka niepokornego z rodzajem obywatelskiej służby. Tymczasem ja mam wrażenie, że działalność obywatelska polega dziś na czymś zupełnie innym. To połączenie działania bardzo indywidualistycznego, na rzecz własnego rozwoju, z działaniem dla innych. A zatem nie służba, tylko rodzaj działalności „na plus”, wytwarzania nowych przestrzeni dialogu, rzec można, nowych centrów w życiu publicznym i społecznym. Taka działalność nie musi być niczym wielkim w codziennym życiu – może sprowadzać się do robienia kilku drobiazgów, raz w tygodniu przez kilkadziesiąt minut. Dopiero gdy zsumuje się działalność wielu takich osób, okazuje się, że razem tworzą one dobrze grającą „orkiestrę”. Mówiłabym o tym w kategoriach pełniejszego, radosnego korzystania ze swoich możliwości, tak jak pisze o tym Martha Nussbaum. Unikałabym natomiast sformułowań „służba”, „obowiązek”, bo kojarzą się z narzuconym systemem, na który mamy niewielki wpływ.

Bartosz Soloch: Nie do końca się zgadzam. Wydaje mi się, że Cywiński opisywał rodzaj braku pokory wobec społeczeństwa, a nie instytucji. Niepokorni z „Rodowodów” działali przecież w ramach instytucji, chociażby oddolnie organizowanych czytelni. Natomiast ich brak pokory polegał na tworzeniu alternatywnych wzorców. Ich działalność w innych warunkach nazwalibyśmy obywatelską, kształceniową.

Daniel Kusiak: A moim zdaniem wstępy do kolejnych wydań, a szczególnie do najnowszego z nich, są fałszywą, a zarazem wygodną interpretacją otaczającej nas rzeczywistości. Opisywana w nich sytuacja społeczno-polityczna ułatwia przekazywanie tez zawartych w książce w oparciu o działania opozycyjne względem systemu lub społeczeństwa. W tym miejscu zgadzam się z Karoliną, że nie ma potrzeby odwoływania się do pojęć służby, obowiązku i niepokorności, gdyż obecnie wynikają one z chęci działania, nie podyktowanej wyższymi przesłankami. Są po prostu formą aktywnego uczestnictwa w życiu społecznym. Zawsze jednak pozostaje możliwość określenia aktywnie społecznych osób jako niepokorne, szczególnie jeżeli ich działania są realizowane sprawniej w obszarach, za które odpowiedzialne są instytucje publiczne.

Łukasz Kowalczyk: Uważam, że aby odpowiedzieć na pytanie, czy potrzebni nam są niepokorni, musimy wpierw zastanowić się, jaki charakter ma system, w którym żyjemy, bo brak pokory dotyczy systemu, a dokładniej o niepokorność względem systemu w jego warstwie formacyjnej. Jeżeli system formacyjny jest opresyjny, wtedy bycie niepokornym oznacza proponowanie innej treści, niż jest narzucana przez ów system. Natomiast jeżeli – bo rozumiem, że taka jest teza Karoliny – obecnie należy patrzeć na system formacyjny, a w szczególności edukację, jako na pewne platformy dyskursu, to bycie niepokornym nie ma sensu. Znacznie rozsądniej jest brać udział w dyskursie jako obywatel: inne postępowanie, jak wysadzanie czegokolwiek czy protesty, wykluczają nas z dyskursu, sprowadzają do roli osób aspołecznych. Moim zdaniem, póki światopoglądowo nie opowiemy się po którejś z tych wizji systemu, nie odpowiemy na pytanie, czy należy być niepokornym, czy też nie.

Grzegorz Brzozowski: Poza tym wróćmy jeszcze do pytania o pogodzenie „Rodowodów” ze współczesnym indywidualizmem. Cywiński pisze o indywidualistach jako o właśnie tej masie społeczeństwa, która ogranicza swoje działanie do, nazwijmy to, własnego podwórka. To daje im bezpieczną anonimowość. Natomiast akt braku pokory polega u niego na czymś zupełnie innym: na przejściu na stronę nielegalności. Chodzi o radykalną, jednostkową decyzję o podjęciu pewnego ryzyka. Widać to w wypowiedziach „niepokornych” przed sądem, kiedy mówią, że chcą ponieść osobistą odpowiedzialność za to, co zrobili. Czytałbym zatem postępowanie niepokornych Cywińskiego jako akt totalnej indywidualizacji przeciw sferze oficjalnej. Dziś dla takiego rodzaju zachowania nie ma miejsca, bo po prostu nie ma takich warunków. Nie spotyka się też podobnie gorących, indywidualnych świadectw zaangażowania w jakikolwiek emancypacyjny projekt wobec niej.

Tomasz Sawczuk: Bo nie ma zsyłek na Syberię. Za działalność obywatelską nic nam nie grozi. Niepokorność wedle Cywińskiego można ująć dwojako: po pierwsze jako bycie niepokornym wobec systemu politycznego, który organizował zaborca. To jest wtedy realizowane choćby przez Polaków-katolików, przez pokazywanie swojej wiary, kultywowanie tradycji. Po drugie, jako krzewienie idei innych niż te oficjalnie obowiązujące w społeczeństwie. Moim zdaniem, ten pierwszy rodzaj niepokorności jest dziś nieaktualny, za to można znaleźć przykłady kształtowania ludzi w ciekawych, nonkonformistycznych środowiskach. To wciąż może być wartością.

Jerzy Kolarzowski: Czy to nie jest trochę tak, że mamy w tej chwili cały czas poczucie wielkiej studni, jeśli chodzi o społeczeństwo obywatelskie? Wyłoniły się elity polityczne, były mechanizmy tworzenia partii politycznych, jest zabetonowana scena polityczna. Te grupy jakoś tam funkcjonują, ewentualnie czasem ktoś do tych grup zostanie dokooptowany, czasem gdzieś się pojawia jakaś dobra inicjatywa oddolna – taka czy inna, społeczna, ekonomiczna, medialna, nawet nasza „Kultura Liberalna” – ale to jest na drugim brzegu. Przez cały czas męczymy się z niezagospodarowaniem całego społecznego środka. Chcielibyśmy wyciągnąć tę energię społeczną na jakieś wyżyny, co nie jest takie proste z racji różnych czynników obiektywnych. Dodajmy do tego kompletny brak tradycji. Stąd może to czytanie „Rodowodów niepokornych” teraz jako taki powrót do epoki, w której wydawać by się mogło, że z chwilą niepodległości wszystko będzie możliwe, a okazało się inaczej trudne i w wielu obszarach w sumie niemożliwe.

Marcin Barański: Muszę przyznać, że dla mnie osobiście „Rodowody niepokornych” dotyczą czegoś zupełnie innego, co pozostaje w dalszym stopniu aktualne Myślę głównie o tym fragmencie, gdzie Cywiński podsumowuje trzy postawy, właściwe dla Polski drugiej połowy XIX wieku. Mamy pozytywistę, łączącego się jakoś z późniejszą postawą socjalisty-radykała, mamy konserwatystów, także w sensie lojalistów, wreszcie mamy ujętego odrębnie i opisywanego najdłużej Polaka-katolika. Każdy z tych intelektualnych rodowodów miał swoje cechy szczególne i prowadził w polskiej historii do wytworzenia się określonych typów mentalności, jako czegoś głębszego i niedającego sprowadzić się do różnic ideologicznych czy światopoglądowych. Wydaje mi się, że typologia ta koresponduje przynajmniej w pewnym zakresie z sytuacją dzisiejszą. Czyż socjalista-radykał nie leży u podstaw różnych formacji Nowej Lewicy, na przykład feminizmu, mniejszości seksualnych, środowiska „Krytyki Politycznej”? Dalej konserwatyzm: czy ten rodowód nie wyewoluował w konserwatywnych liberałów, tych, którzy raczej wycofują się z ideologii, ale pilnują pewnego porządku i zajmują się dniem codziennym? To byłaby zatem Platforma Obywatelska, może w jakiejś części PiS. Wreszcie Polak-katolik: dziś to duża grupa w PiS, ale także prawica pozaparlamentarna czy chociażby pismo „Fronda”. Zderzenie aktualnych aktorów politycznych z opisywanymi przez Cywińskiego rodowodami stanowiłoby ciekawą metodę analizy politologicznej i być może przyczyniłoby się do głębszego zrozumienia istoty naszych narodowych sporów.

Jarosław Kuisz: Nie do końca zgadzam się z Jurkiem. Weźmy pod uwagę poważny odbiór „Rodowodów niepokornych” wśród dysydentów. Książka nie przypadkiem znalazła oddźwięk w latach 70. i 80. I nie przypadkiem w tych dwóch, opisanych przez Cywińskiego, typach idealnych: Polaka-katolika, a z drugiej strony świeckiego radykała i dziś do pewnego stopnia mogą się przeglądać czytelnicy. Już choćby z tego powodu na pewno nie lekceważyłbym tej książki. Z drugiej strony, książka może wydawać się przegadana, bo Cywiński asekuruje się barokowymi zdaniami niemal w każdym akapicie… Waży racje stron, czyni stosowne zastrzeżenia, łagodzi ostre sformułowania… a liczba znaków na stronę rośnie. Pamiętajmy jednak, że ta nadzwyczajna ostrożność w pisaniu może wiązać się po prostu z grą z cenzurą. Moim zdaniem, „Rodowody” jednak zachowały swoją siłę. Przede wszystkim jako zwierciadło, w którym mogą się przeglądać nurty współczesnej polskiej polityki. Cywiński skłania do zastanowienia nad krętymi ścieżkami myśli endeckiej, czy rzeczywistymi i wyobrażonymi rodowodami współczesnej lewicy. A przecież przedstawia nam opisy z okresu, które w świadomości przeciętnego Polaka nie istnieje. Kogo – poza historykami – obchodzą lata 80 – 90. XIX w., czy rewolucja 1905 roku? Nawet dzisiejsza młoda lewica raczej nie tam poszukuje swoich korzeni – bo zainteresowanie budzi pierwsza „Solidarność” czy nadawanie nowych znaczeń określonym wydarzeniom z początków III RP (jak plan Balcerowicza). Cóż, Cywiński poszukiwał takich sposobów opowiadania o rzeczywistości historycznej, które będą wyzwalać w duszach czytelników skłonność do podejmowania działań, nawet za cenę ryzyka i samotności. Badał, co skłania ludzi do czynu społecznikowskiego i co wzbudza w Polakach namiętności polityczne. Nagle okazuje się, że autor mówi o zagadnieniach dla naszej zbiorowości uniwersalnych. Z tego punktu widzenia, koncentrowanie się wyłącznie na tym podziale, kim są dzisiejsi pokorni, czy niepokorni, wydaje się drugorzędne…

Paweł Śpiewak: Ależ zupełnie podstawowe.

Jarosław Kuisz: To zależy – bo nie sądzę, abyśmy mieli niepokorność sprowadzić do czystego nonkonformizmu. Ogromnie ważny jest tu cel, który – po przedstawieniu wielokolorowych, fascynujących portretów – dobitnie określa Cywiński. Oto „Posłowie” książki zawiera następujące słowa: „relacjonując (…) przeświadczenia moralne ludzi niepokornych, lękać się można nadmiernej systematyzacji, która w odniesieniu do tej właśnie tradycji etycznej wydawałaby się wyjątkowo sztuczna”. A jednak Cywiński stwierdza: „Wartością nadrzędną – w porządku nie tyle logicznym, ile w uświadamianej sobie przez niepokornych hierarchii wartości – była wolność. (…) Uzupełnieniem wolności był postulat sprawiedliwości (…). Oba te postulaty: wolności i sprawiedliwości, opierały się na głębokim przeżyciu wartości godności człowieka”. Cywiński pisze tak, jak gdyby kierował te słowa do konkretnych osób. To jest przecież książka dla bardzo konkretnego czytelnika. Chodzi o osoby, które nie boją się nazwać się słowem „elita” i które nie obawiają się płynącego zeń zobowiązania do poświęcenia. Co to za dobra stają się przedmiotem tej ryzykownej gry? Cywiński mówi, że idzie o najpoważniejsze sprawy: poświęcić życie, poświęcić zdrowie, poświęcić przyjaźnie… To są dokładnie te same dylematy, o których mówił Jacek Kuroń. W jednym z pism wspominał, że za bycie dysydentem przychodzi płacić wysoką cenę w osobistym życiu. Uwagi Kuronia przypominają dylematy, które Cywiński przypisuje swoim bohaterom z końca XIX wieku.

Cywiński w sprawie poświęcenia zwraca naszą uwagę na jeszcze dwie rzeczy. Pierwsza sprowadzałaby się do krótkiego stwierdzenia: „poświęcaj się, ale nie oczekuj za to gratyfikacji”. Przeciwnie! W tym przypadku dosłownie bolesny jest opis historii Stanisława Brzozowskiego. Pokazuje, że gdyby autor „Płomieni” siedział cicho i nie siał intelektualnego fermentu, to po latach zapewne nikt nie wyciągnąłby mu tego, że zdefraudował pieniądze w „Bratniaku” i że jako młody człowiek złożył nieco nazbyt obszerne zeznania carskiej Ochranie. Gdyby pozostawał anonimowym obywatelem, to nikt wreszcie w 1908 roku nie wytoczyłby przeciwko niemu roku zarzutu, że był tajnym współpracownikiem Ochrany. Oto jest cena, którą być może trzeba zapłacić za niepokorny udział w życiu publicznym.

Druga rzecz: zdaje się, że u Cywińskiego możemy odnaleźć pewien projekt – zamierzenie, aby nie pozostawiać ludzi niepokornych w całkowitej i bolesnej samotności. Autor „Rodowodów…” mówi – licz się z tym, że spotka cię los Brzozowskiego. Z drugiej jednak strony podkreśla, iż osób niepokornych jest więcej niż jedna i już przez sam ten fakt mamy być może do czynienia z zalążkiem przedziwnej wspólnoty – funkcjonującej ponad podziałami środowiskowymi, a może nawet ponad pokoleniami. W 1971 roku ona jest tworzona oczywiście z tym wyraźnym kontekstem podjęcia poważnej próby porozumienia się lewicy laickiej z Kościołem Katolickim. Jest gdzieś u Cywińskiego przekonanie, że, aby się to dokonało w PRL, to poprzeczka musi być postawiona wyżej, niż rozmowy o aktualnych wydarzeniach – choćby po to, by przezwyciężyć obustronne uprzedzenia zawarte w języku. Stąd te opisy genezy pojęć. Na przykład: dlaczego radykalna lewica używa tak chętnie radykalnego antyklerykalnego języka? Albo: dlaczego tak chętnie posługujemy się stereotypem Polaka-katolika i skąd on się w ogóle wziął? Cywiński, zdaje się, mówić: szukajmy intelektualnych korzeni, a zapewne natrafimy na poziom, na którym dzisiejsi oponenci mogliby się spotkać. Zrekonstruowana wspólnota może okazać się przez to do pewnego stopnia fikcyjna, ale nie czyni jej to mniej istotną. Uwaga: język Cywińskiego wydaje się tu nie bez znaczenia. On chciał napisać książkę, która będzie nadawała się do lektury zarówno po stronie kościelnej, jak po stronie lewicy laickiej. I w sumie historia dowiodła, że Cywińskiemu udało się dokonać tej rzeczy, trudnej, czy, jak sądzono w PRL, wręcz niemożliwej. Kolejna, pouczająca lekcja.

Paweł Śpiewak: Mnie najbardziej odpowiada interpretacja Pawła Marczewskiego, że to jest książka unikająca wchodzenia w pewną epokę. Zatrzymująca się przed rokiem 1905. Z pewnego punktu widzenia rok 1905 oznacza początek nowoczesnej Polski, w takim znaczeniu, że dzieli nas na zawsze, na Stronnictwo Narodowe i PPS, różnego rodzaju stronnictwa lewicowe – łącznie z radykalną lewicą – z SDKPiL, a także z różnego rodzaju stronnictwami legalistycznymi. Ten fundamentalny podział trwa w Polsce do dzisiaj. To trochę tak, jak mówił Marcin Barański – to nie tyle są obozy polityczne, co światopoglądowe. Można powiedzieć, że rok 1989 odbudował model z 1905: z bardzo ostrymi podziałami i radykalnymi stanowiskami.

Natomiast to, co Cywiński próbuje sprawdzić, to czy możliwy jest powrót do sytuacji sprzed 1905 roku. Prawda? Czyli czy możliwy jest powrót do tego momentu, kiedy tworzy się coś, czego on nie nazwał, ale mnie się wydaje, że można to problemem polskiej inteligencji. Projekt Cywińskiego jest etosowy. On pragnie przenieść ten model inteligencji, zrekonstruowany, a może nawet zmyślony, z lat 80. i 90. XIX wieku na lata 70. XX wieku. Stąd fundamentalne pytanie: czy możliwe jest istnienie inteligencji, jako warstwy w takim samym sensie pojętej, jak w końcu XIX wieku, dzisiaj.

Tu dochodzimy do kluczowego problemu tej książki: pojęcie inteligencji jest zbudowane z pojęcia niepokorności. Niepokorność bynajmniej nie ma tu oznaczać, że mam się buntować przeciwko władzy, bo raz ma to sens, raz nie ma sensu. Niepokorność polityczna jest sytuacyjna. To również ma się nijak do problemu indywidualizmu. I nijak do demokracji, bo demokracja może być różna. Słowo „niepokorność” ja mam w sobie gdzieś to głęboko zakodowane. Według mnie oznacza ona prawo – czy wręcz nakaz – do podważania wszystkich obowiązujących sądów. Ma w sobie coś oświeceniowego w tym znaczeniu, że jest ironiczne, złośliwe, zapytujące, negujące dogmatyzm, jest w nim bunt wobec rodziców, środowiska i państwa. Ale przede wszystkim to jest bunt przeciw obowiązującym schematom myślowym. W tym sensie nowa lewica buntuje się wobec starej lewicy, nowy katolicyzm buntuje się wobec starego katolicyzmu. To nie znaczy, że my go odrzucamy. To znaczy, że mamy obowiązek zadawania pytań.

Niepokorność jest moim zdaniem zawarta przede wszystkim w pewnym projekcie duchowym, który zamienia się następnie w projekt praktyczny. W związku z tym można powiedzieć, że to jest oferta, która zawiera się w niepokorności, ale zawiera się również – o czym mówił Jarek – w tym otwarciu, dzięki któremu niewierzący mogą spojrzeć na Kościół jako na sojusznika politycznego, skoro już nie na ideologicznego. I ludzie Kościoła mogą też wyjść poza konstantynowski czy juliański model Kościoła, i szukać zupełnie innego myślenia.

Pojęcie niepokorności okazuje się zatem tożsame z byciem polskim inteligentem. I tam jest element służby, odpowiedzialności za innych. Nakaz edukacyjny, ale nie wobec siebie, tylko wobec innych. Bohaterowie Cywińskiego budują czytelnie dla innych, budują uniwersytet latający dla innych. To nie były jakieś fantasmagorie, tylko budowanie konkretnych instytucji. Jeżeli Karolina mówi, że to nie było społeczeństwo obywatelskie, to ja nie wiem, czym społeczeństwo obywatelskie ma być.

Jak to wygląda z dzisiejszej perspektywy? Mam wrażenie, że ten projekt inteligencji, który Cywiński konstruuje, zdechł. Nie ma tej grupy. Być może, że nie ma w ogóle po co do niej wracać i jest ona niepotrzebna. Powiedziałbym, że pojęcie niepokorności uległo zamianie w nonkonformizm polityczny. To jest zbyt łatwe, zbyt proste i zbyt banalne. Nie o to chodziło. A co miałoby sens? Otóż moim zdaniem „Kultura Liberalna” to jest właśnie taki pomysł na inteligenta.

Karolina Wigura: Nie zgadzam się z Tobą Pawle o tyle, iż uważam, po pierwsze, że taka działalność obywatelska, która w przeważającej mierze buduje „Kulturę Liberalną”, nie musi być niczym wielkim w codziennym życiu. To nie górnolotnie pojmowany etos, ale regularne wykonywanie małych kroków buduje tę i inne organizacje pozarządowe, kształceniowe. Po drugie, nie zgadzam się z użyciem w kontekście liberalnego społeczeństwa obywatelskiego sformułowań „służba”, „obowiązek”. Łatwość, z jaką tych (bardzo wielkich) pojęć używamy, uświadamia nieco, jak głęboko tkwi w naszej tożsamości konsekwencja tego, że przez całe dziesięciolecia Polacy żyli w miejscu, o którego losie nie mogli sami decydować. To narzucona sytuacja polityczna, narzucone prawo wytwarzają „kontrobowiązek”, „kontrsłużbę” społeczeństwu. Uważam, że w warunkach liberalnej demokracji o wiele trafniejsze jest użycie języka na przykład Nussbaum czy Walzera, którzy piszą o społeczeństwie obywatelskim jako o możliwości realizowania jak największej liczby ludzkich zdolności i wychowywania ciekawych, „gęstych” ludzi dzięki ciekawemu, zróżnicowanemu, „gęstemu” społeczeństwu.

Paweł Śpiewak: Nie sądzę, by ludzie w PRL angażowali się w różnego rodzaju niepokorność ze względu na motyw wysokiego obowiązku. Takie spojrzenie wynika z tendencji do „przemoralizowywania” życia przed 1989 roku. Przypomnieć wystarczy prywatki w latach 80. Niesłychanie wartościowa, a przy tym po prostu fajna, przyjemna rzecz! To trochę tak, jak z „Krytyką Polityczną”: ludzie tam przychodzą nie tylko żeby słuchać o lewicy, ale także dlatego, że to jest atrakcyjne miejsce.

Michał Krasicki: Dodałbym do tego tylko jedną rzecz. Tytuł książki to „Rodowody niepokornych”. Przyjrzyjmy się mu. Rodowody są na pierwszym miejscu. To znaczy, że zanim będziemy mieli tych niepokornych, którzy wyróżniają się na tle społeczeństwa swoim indywidualizmem, swoją osobowością, ci ludzie muszą wyjść z jakiegoś środowiska. Krótko mówiąc, wszystko zaczyna się od wspólnoty. Potem można być niepokornym w tym sensie, że wspólnota pozwala wykształcić własne cele w życiu. Nasze przekonania wypływają nie tylko z wewnętrznej, genetycznej, samodzielnie wypracowanej dyspozycji, ale są wypadkową osobowości i środowiska.

Piotr Kieżun: Skoro jesteśmy już przy temacie wspólnoty, to warto wspomnieć, że niepokorność wedle Cywińskiego ma służyć jakiemuś rodzajowi narodu. U Cywińskiego kwestia narodu jest postawiona bardzo mocno. Pojawiają się również słowa takie, jak suwerenność. I tu pojawia się pytanie, czy dzisiaj tak naprawdę jest aktualne to, o czym Cywiński pisze we wstępie do najnowszego wydania, że powinniśmy zwrócić uwagę nie tylko – jak sugeruje Karolina – na małe kroczki, małe wspólnoty, działania wśród ludzi, których znamy z najbliższego otoczenia, małe społeczności, ale także na wielkie kwestie, w wymiarze narodowym.

Paweł Śpiewak: To bardzo ciekawe, co pan powiedział, bo książka Cywińskiego zupełnie prześlizguje się nad tematem narodu. Autor pisze na przykład o czasopiśmie „Rola”, które wychodziło w latach 90. XIX. Nie znam równie antysemickiego pisma z tego czasu. Roman Dmowski, kontynuując wydane w 1903 roku „Myśli nowoczesnego Polaka”, wypowiada właściwie to wszystko, co „Rola” wcześniej wypowiedziała. Miało to wielki zasięg. A tymczasem Cywiński unika pytania o naród, definicji pojęcia narodowości i zastanowienia, jaki naród ma się z tego wszystkiego wyłonić. Nie ma tam też słowa „żyd”. Poza jednym użyciem, kiedy czytamy o „żydowskich knajpach”. Nie ma też w ogóle problemu Białorusinów, jakiejkolwiek etniczności jako kategorii, która może Polaków różnicować i powodować, że polska świadomość narodowa zaczyna się w sposób bardzo istotny dzielić. Cywiński tworzy zatem genealogię w pewnym sensie utopijną. Taką, w której niewygodne kanty są obcinane na wszelki wypadek.

Jarosław Kuisz: To nie było możliwe. Na przykład, na moment wracając jeszcze do Marii Rodziewiczówny i jej roli w ukształtowaniu popularnej figury Polaka-katolika: Cywiński przecież zauważa, iż ów typ stworzony został przez nią na Kresach. Arcy-płodna pisarka nie tylko, co oczywiste, tworzyłaby inaczej, gdyby mieszkała w Warszawie, ale także powinna być inaczej czytana, inaczej interpretowana. Co chciał przez to powiedzieć Cywiński? Mogę się tylko domyślać, ale rozumiem, że chodziło mu nie tylko o to, że najlepsze rzeczy znajdują się na obrzeżach, jak w piłsudczykowskim obwarzanku. Może chodziło i o to, że mniejszości podmywały Polskę z różnych stron i o tym powinniśmy pamiętać, gdy mówimy o czynnikach wpływających na ukształtowanie idealnego typu Polaka. Takiego, którym posługujemy się i współcześnie.

Paweł Marczewski: Jest jeszcze jeden fragment, gdzie jest mowa o mniejszościach narodowych, wchodzą one niejako tylnymi drzwiami. Są kompletnie przemilczane jako narodowości, ale obecne jako grupa polityczna: gdy autor pisze o unitach, jako tych, którzy są najbardziej narażeni na represje. I opisuje ich jako potencjał protestu, kiedy mówi: „oni odmawiali przechodzenia na prawosławie, chodzili się spowiadać, chcieli obrządku łacińskiego” itd. To jedyny moment, kiedy Ukraińcy istnieją jako jakaś grupa polityczna.

Paweł Śpiewak: Ja uważam że teraz byłaby nam potrzebna nowa, inna książka. Gdyby ktoś z młodego pokolenia napisał, dlaczego rządzi nami rok 1905. Gdzie są ukryte tradycje konfliktu, podtrzymywanego konfliktu ideowego w Polsce. Trzeba szukać rodowodów jeszcze gdzie indziej. Uważam, że ta książka jest bardzo szlachetna, bardzo piękna, ale kompletnie nierealistyczna, nieprawdziwa. W takim sensie Cywiński przegrał z materią, nawet z historią Polski, zatrzymując swoją książkę na 1905 roku. Zatrzymując właściwie w momencie, w którym ten pociąg ruszył, nagle stanął na tej stacji kolejowej, gdzie Piłsudski wyciąga kasę, organizuje skoki na koleje, powstają bojówki PPS-owskie, konflikt polsko-rosyjski robi się naprawdę dramatyczny. Polsko-polski tak samo, do tego dochodzi żydowsko-polski. Opisanie tego byłoby nową, aktualną historią naszej tożsamości.

Jarosław Kuisz: W sumie w tej przebogatej książce, choć mamy tu opis tylu kolorowych postaci, na końcu okazuje się, że w gruncie rzeczy istnieją tylko dwa pojemniczki, do których wszyscy ładni bohaterowie mają trafić. Jest Polak-katolik, i są przedstawiciele lewicy laickiej. W 2011 roku to obraz, który nie może być uznany za wystarczający. Nie wydaje się to trafne ani deskryptywnie, ani normatywnie. Rozbijanie banalnych dychotomii powinno być naszym zadaniem. Niemniej jednak w powrót do rodowodów niepokornych i do rzeczywistości, która nie jest ani prosta do zaklasyfikowania, ani do opisania – wydaje się jednak i dziś ważnym wyzwaniem. Szczególnie, gdy ideową niepokorność w pierwszym odruchu sprowadza się do bliżej nieokreślonego nonkonformizmu.

Uczestnicy debaty:

* Karolina Wigura, doktor socjologii, dziennikarz. Członkini redakcji „Kultury Liberalnej”, adiunkt w Instytucie Socjologii UW.

* Paweł Śpiewak, profesor socjologii.

* Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”.

* Paweł Marczewski, historyk idei, socjolog. Doktorant w Instytucie Socjologii UW. Członek redakcji „Kultury Liberalnej” i „Przeglądu Politycznego”. Dziennikarz „Europy – miesięcznika idei”.

* Łukasz Kowalczyk, radca prawny, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

* Michał Krasicki, sekretarz redakcji „Kultury Liberalnej”.

* Grzegorz Brzozowski, członek redakcji „Kultury Liberalnej”. Doktorant w Instytucie Socjologii UW, student kursu dokumentalnego w Mistrzowskiej Szkole Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy.

* Daniel Kusiak, współpracuje z „Kulturą Liberalną”.

* Jerzy J. Kolarzowski, doktor nauk prawnych, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

*Bartosz Soloch, współpracuje z „Kulturą Liberalną”.

* Tomasz Sawczuk, stały współpracownik „Kultury Liberalnej”.

* Piotr Kieżun, członek redakcji „Kultury Liberalnej”, doktorant w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW.

* Marcin Barański, student UW.

* * *

* Autor ilustracji: Rafał Kucharczuk.
** Współpraca: Diana Bożek, Tomasz Jarząbek, Marta Kucharczuk, Marek Skrzetuski, Ewa Serzysko, Bartosz Soloch.

„Kultura Liberalna” nr 107 (4/2011) z 25 stycznia 2011 r.