Helena Anna Jędrzejczak
Ludzie Boga
O konflikcie w Algierii sprzed piętnastu lat pamięta mało kto. Może teraz, gdy w krajach Maghrebu wrze, ktoś czasem go sobie przypomni. O sześciu zamordowanych wówczas mnichach – zakładnikach – nie wie pewnie nikt. Bieda, analfabetyzm i bezrobocie algierskiej ludności mało obchodzą mieszkańców Zachodu, dopóki dostawy ropy, gazu i innych surowców nie są zakłócane zamieszkami. Osadzenie filmu w konkretnym czasie i miejscu jest z jednej strony istotne, bo pokazuje wiodącym wygodne życie Europejczykom, w jak bardzo małym i bardzo szczęśliwym świecie żyją i jak trudną decyzją może być życie poza jego granicami – zwłaszcza gdy ma się możliwość dokonania wyboru między jednym a drugim. Z drugiej strony, ta konkretność czasu i przestrzeni jest zupełnie nieważna, bo filmowa historia mogłaby się zdarzyć w każdym miejscu, w którym jak powietrza potrzeba umiejętności słuchania i zrozumienia, dostrzeżenia człowieczeństwa w innych ludziach. Czyli wszędzie.
Zilustrowane w filmie Xaviera Beauvois „wszędzie” staje się „tu i teraz” w Tibhirine, muzułmańskiej wiosce w górach Atlas w północnej Algierii. Tu francuscy cystersi zakładają klasztor Notre-Dame de l’Atlas i dzięki dobrej woli obu stron stają się cząstką wspólnoty, wsparciem dla zapomnianych przez władze kraju mieszkańców, gwarantem chwiejnej równowagi. Nikt nikogo nie nawraca. Muzułmańska społeczność nie oczekuje, że katoliccy zakonnicy przyjmą islam – doceniają pomoc, jaką mnisi służą każdemu, i mądrość, którą chętnie się dzielą. Trapiści nie zajmują się ewangelizacją – swoje chrześcijańskie posłanie widzą w służbie bliźniemu i zrozumieniu jego rzeczywistości i wiary.
Obie strony doceniają wzajemną wolę współpracy i pokojowej koegzystencji. To do cystersów wioskowa rada przychodzi omówić trapiące ją zmartwienia, takie jak nasilający się ekstremizm, religijnie motywowane mordy, zanikające z każdym dniem poczucie bezpieczeństwa. To do otaczającej rzeczywistości dopasowują swe życie i służbę trapiści, żyjący nad wyraz skromnie, tak samo, jak wszyscy dokoła. Utrzymują się z pracy własnych rąk, sprzedając na targu miód, a za zarobione pieniądze kupują tylko leki i opłatki. Brat lekarz, Luc, przepisuje lekarstwa tak, by zrozumiał go ten, kogo leczy – dwie kreski przy rysunku słońca i dwie przy rysunku księżyca. Mnisi cieszą się radością tych, którym postanowili poświęcić swe życie.
Opis może wydawać się sielankowy. Film taki nie jest. Mnichów poznajemy w momencie, w którym dotychczasowy sposób egzystencji wspólnoty znalazł się na krawędzi załamania. Żyjący z nimi w symbiozie mieszkańcy wioski, wdzięczni za niesioną im pomoc, nie mają żadnego wpływu na to, co się wokół nich dzieje. Rzeczywistość kształtują islamscy ekstremiści, niestroniący od terroru, oraz skorumpowana i okrutna algierska armia. Różnicy między nimi praktycznie nie ma, dla jednych i drugich ludzkie życie nie znaczy nic, a pojęcia sprawiedliwości, miłosierdzia czy prawa są jedynie pustymi hasłami. Ofiarami padają mieszkańcy, brutalnie traktowani przez wojsko, i obcy – mordowani przez ekstremistów.
W tej sytuacji rozsądek nakazywałby trapistom opuścić klasztor i poszukać innego miejsca, w którym mogliby pełnić swoją misję. Zastanawiają się nad takim rozwiązaniem – jedni traktują je tylko jako hipotetyczną możliwość, inni jako alternatywę dla służby pełnionej w sytuacji śmiertelnego zagrożenia. Rozmawiają o tym, siedząc wspólnie przy stole, i rozważają, czytając Słowo Boże w samotności. Decyzji nie dyktuje rozsądek – bo to nie on jest najważniejszą wartością w życiu zakonnika, misjonarza, człowieka, który swe życie poświęcił służbie bliźniemu. Mimo wcześniejszego ataku ekstremistów na klasztor trapiści zostają, by służyć zagubionym zupełnie w wojennej rzeczywistości mieszkańcom Tibhirine. Nie pozwalają sobie odebrać tego, co w klasztorze najcenniejsze – czyli leków dla miejscowej ludności. Miłujący Koran opat Christian de Chergé jest nieugięty tak wobec armii (która chce rezydować w klasztorze, a mnichów zmusić do odejścia), jak i islamskich ekstremistów (którzy klasztor atakują, ale postawa trapisty i przytoczenie przezeń odpowiedniego cytatu z Mahometa sprawiają, że odchodzą, nie czyniąc nikomu krzywdy).
Sytuacja ulega jednak zmianie. Żywiący szacunek dla postawy cystersów watażka zostaje zamordowany, a tymczasem ekstremiści potrzebują zakładników. Naturalnym celem są trapiści. Którejś nocy siedmiu z nich zostaje porwanych, a następnie zabitych w nieznanych do dziś okolicznościach.
Choć mordu dokonują islamscy ekstremiści – film nie jest antymuzułmański. Choć rzeczywistość, w której żyją trapiści, kształtują wojna, gwałt i przemoc – film nie jest na nich skoncentrowany. Choć pokazuje głęboką religijność mnichów – nie ukazuje jej jako jedynie słusznej i właściwej życiowej drogi. Obraz jest skromny – jak życie algierskich cystersów. Nie przesłania rozbudowaną formą ważkiej treści. Chociaż wydarzenia ukazane w filmie mogłyby skłaniać do nienawiści wobec ekstremistów, każe on spojrzeć na nich z perspektywy, którą przyjęli trapiści. Zrozumieć, że dla zakonników „ludźmi Boga” byli nie oni sami, ale każdy, łącznie z ich oprawcami. Pokazuje też, że próbować zrozumieć odmienność należy w każdym miejscu i czasie, nie tylko w Algierii połowy lat 90. I że może to zrobić także wygodnie żyjący Europejczyk, o ile jego własna wygoda, europejskość i bezpieczeństwo nie każą mu zamknąć oczu na otaczający świat, zapomnieć o problemach, które zdają się go nie dotyczyć, i uważać, że znalazł receptę na powszechne (a przynajmniej własne) szczęście. „Ludzie Boga” szczęśliwie na to nie pozwalają.
Film:
„Ludzie Boga”
Reż. Xavier Beauvois
Francja
Polska premiera w Polsce: 28 stycznia 2011 r.
* Helena Anna Jędrzejczak, historyk idei, socjolożka, doktorantka w ISNS UW. Pracuje w Centrum Nauki Kopernik, współpracuje z Instytutem Obywatelskim. Przygotowuje rozprawę doktorską na temat relacji między teologią a kwestiami społeczno-politycznymi w pismach Dietricha Bonhoeffera.
„Kultura Liberalna” nr 111 (8/2011) z 22 lutego 2011 r.