Katarzyna Sarek
Prości Amerykanie i skomplikowana kultura Orientu
Wicepremier Chin Wang Qishan w rozmowie z Timothy’m Geithnerem, która miała miejsce 9 maja w Waszyngtonie podczas chińsko-amerykańskich rozmów bilateralnych, wypowiedział znamienne słowa: „Nie jest łatwo zrozumieć Chiny, bowiem są one starożytną cywilizacją i należą do kultury Orientu. Stany Zjednoczone to najpotężniejsze mocarstwo świata i Amerykanie to prości ludzie”. Polityk użył przymiotnika danchun znaczący – prosty, nieskomplikowany, niewinny. W najlepszym razie to wyraz o zabarwieniu protekcjonalnym i paternalistycznym, w najgorszym – pejoratywnym. Określanych tu Amerykanów równie dobrze mogliby zastąpić Niemcy, Francuzi czy chociażby Polacy, każdy – byleby nie Chińczyk. Wyrażane głębokie przekonanie (równie stare jak same Chiny), że mieszkańcy Państwa Środka to szczyt ewolucji i cywilizacji światowej, słyszy się coraz częściej i coraz głośniej (wprost proporcjonalnie do wzrostu gospodarki Chin i zadłużenia USA). Poczucie wyższości i przekonanie, że „wracamy na należne nam miejsce” przebija z wypowiedzi polityków i zwykłych ludzi na ulicy. Coraz silniejszy chiński nacjonalizm powoduje, że Chiny paradoksalnie stają się coraz mniej otwarte i ciekawe nowych idei i koncepcji.
Czy niezrozumienie innej kultury równa się z byciem „prostym”? Amerykanie powszechnie są uważani za, dosadnie rzecz ujmując, ograniczonych i niezainteresowanych światem. Stereotyp prawdziwy jak każdy inny. Chińczycy mają tak skwapliwie ograniczany, dozowany i kontrolowanego dostęp do informacji, że nie mają szans poznać nawet historii własnego kraju (wydarzenia jak wielki głód czy Rewolucja Kulturalna wciąż są tabu), a co dopiero reszty świata.
Czy przeciętny Chińczyk wie więcej o swoim kraju niż oczytany i otwarty na „innego” człowiek Zachodu? Z wypowiedzi wicepremiera wyziera przekonanie, że jedynie bycie członkiem danej kultury umożliwia jej poznanie i zrozumienie. A priori założył wyższość insidera nad outsiderem, zapominając, że wiedza jest zawsze produktem wymiany wiadomości z różnych źródeł i punktów widzenia. Bycie wewnątrz pozwala oczywiście na głębsze zrozumienie i poznanie kultury, ale również powoduje ograniczający brak perspektywy i dystansu.
Nieszczęsny „tajemniczy Orient” czy pokutująca ciągle w nagłówkach prasowych „enigma Chin” to dowód, że sami odruchowo zakładamy, że zrozumieć Chiny to dzieło o wiele trudniejsze niż zrozumieć np. Ukrainę czy Meksyk. Niby dlaczego właściwie? Analogicznie jak z każdym innym krajem – przy odpowiednim wysiłku intelektualnym, wielu przeczytanych książkach i dłuższym pobycie na miejscu, możemy mieć głębszy i prawdziwszy pogląd na to, czym są współczesne Chiny niż zdecydowana większość mieszkańców tego, skądinąd rzeczywiście ciekawego, kraju. Aby poznać Chiny w stopniu wystarczającym przeciętnemu człowiekowi do rozumienia, co się dzieje wokół niego – a wydarzenia w tym państwie i decyzje tamtejszych polityków coraz częściej wpływają na cały świat – wystarczą bezstronne i profesjonalne artykuły w prasie. Niestety, Polacy w tym aspekcie są szczególnie poszkodowani. Polskie media ulokowały się na dwóch przeciwstawnych biegunach: bądź ideologicznej wrogości i niechęci, bądź pochlebstwa i bezkrytycznego podziwu.
Najważniejsze polskie gazety rzadko piszą o Chinach, a jeśli już, to przeważnie z niechęcią i stronniczo. Interesuje je głównie kwestia tybetańska i ujgurska (nie umniejszając wagi tych zagadnień), wypadki górnicze, zanieczyszczenie środowiska i co bardziej spektakularne katastrofy. Czasem przebije się opowieść o skrzywdzonych robotnikach i chłopach, jakaś sensacja, wyrok śmierci, pikantna historia skorumpowanego urzędnika czy zdjęcie najgrubszego dziecka na świecie. Trudno się jednak temu dziwić – od lat żaden polski tytuł prasowy nie widzi potrzeby obecności swojego korespondenta w Chinach. Wszystko, co się nam serwuje, to przedrukowane informacje z zachodniej prasy, zwłaszcza amerykańskiej, która umiejętnie żeruje na lęku swoich obywateli przed depczącym po piętach rywalem (jednocześnie go podsycając). Z chińskiej się nie korzysta, bo jest ideologicznie be, no i ta bariera językowa… Nawet w naczelnym organie prasowym partii, „Renmin ribao”, można wyczytać wiele między wierszami, a pomimo cenzury, niektóre chińskie gazety publikują naprawdę interesujące i ciekawe materiały.
Drugi biegun to sinoentuzjaści, którzy zapatrzeni w galopujące PKB i przygnieceni widokiem wieżowców i bentleyów, jak „użyteczni idioci” nie ustają w zachwytach nad „chińskim modelem rozwoju”. Walcząc z wrogim traktowaniem Chin w mainstreamowych mediach, przesadzają w drugą stronę i nie zauważają albo minimalizują cień ciągnący się za nowym kolosem na glinianych nogach – cień korupcji, nierówności społecznych, prześladowań ludzi walczących o swoje podstawowe prawa, degradacji środowiska naturalnego, etatyzmu i upolitycznienia życia gospodarczego. Do szerokiej publiczności nie przebijają się głosy środka, że Chiny to równocześnie i zagrożenie, i szansa.
Dlatego w oczach Polaków Chiny to rzeczywiście „enigma” i „tajemnica”. Brak wiedzy rodzi lęk, niechęć, poczucie wyższości. Artykuły opisujące chińskie inwestycje w Polsce noszą złowrogie tytuły jak „Chińska inwazja”, czy „Wejście smoka”. Czy o budowie autostrady przez Francuzów czy inwestycji niemieckiej pisano by w tym samym katastroficznym tonie? Pośród komentujących zawsze znajduje się ktoś cytujący przepowiednię, „że chiński koń będzie wodę z Wisły pił”, jednym słowem nadciąga apokalipsa i koniec świata. Nasz strach przed „żółtkiem” nie sprawi, że Chińczycy zostawią nas w spokoju i ominą nasz kraj. Ostatni wzrost liczby chińskich inwestycji w Polsce to nie dowód na naszą sprawność w ich pozyskiwaniu, ale raczej efekt decyzji władz w Pekinie, które z sobie znanych powodów uznały nasz kraj za dobrą bazę do ekspansji w Europie. Co z tym zrobimy i czy wykorzystamy tę szansę i poradzimy sobie z nadciągającymi wraz z chińskimi inwestorami zagrożeniami, to już leży rękach naszych polityków.
Chiny nie są większą tajemnicą niż Stany Zjednoczone czy Rosja. Zmieniający się świat prędzej czy później zmusi także Polaków do głębszego zainteresowania się tym krajem i lepszego go zrozumienia. Do traktowania go bez wyższości czy czołobitności, ale z rozsądkiem i na miarę naszych polskich sił i realiów.
* Katarzyna Sarek, sinolog, tłumacz, publicysta, współprowadzi bloga www.skosnymokiem.wordpress.com
„Kultura Liberalna” nr 123 (20/2011) z 17 maja 2011 r.