Szanowni Państwo,
W „Skrwawionych ziemiach”, które właśnie ukazały się po polsku, Timothy Snyder pokazuje, że żelazna kurtyna wciąż istnieje. W naszych własnych głowach. Jej znaczenie dalekie jest od banalnego podziału na bardziej i mniej zamożną część Europy. „Rozłupanie pamięci” następowało w kilku etapach, miało wielu sprawców, a zaczyna się dokładnie w tym samym miejscu, z którego żywotne soki czerpie do dziś Unia Europejska – w czasie, gdy „Europa znalazła się między Hitlerem a Stalinem”.
Czy Wschód rozumie swoją własną historię i potrafi ją opisać? A może łatwiejsze jest to z perspektywy Zachodu, o którym mieszkańcy Europy Środkowo-Wschodniej lubią myśleć, że jest naiwniejszy, bo nie ma za sobą fundującego doświadczenia masakry? Timothy Snyder dokonuje trudnego zabiegu: łączy historię dwóch masakr, dokonanych przez czerwony i brunatny totalitaryzm. Jakie są tego efekty?
O „Skrwawionych ziemiach” piszą nasi Autorzy. Jerzy Holzer w kontekście książki Snydera zastanawia się nad polskim „statusem wiecznych ofiar”. „Po historycznym zwycięstwie stał się on instrumentem zakłamanej polityki. Polityczne science fiction zastąpiło realia” – podkreśla. Zdaniem Jarosława Kuisza najważniejszą lekcją, jaka płynie z lektury najnowszej książki Snydera, jest ta, że małe narody (w tym Polacy) nie miały w zasadzie żadnego wpływu na najważniejsze decyzje epoki. W tym mikrokosmosie „zło, które dotknęło jedną zbiorowość, staje się zrozumiałe tylko w świetle tego, co stało się z inną”. Łukasz Jasina argumentuje, że Europa Środkowo-Wschodnia powinna być Snyderowi wdzięczna. „Nadał naszej historii wymiar uniwersalny. Polska czy Ukraina są elementami ogólnoświatowej historii – miejscami, które wniosły do uniwersalnego bagażu pozytywy i negatywy”. Wreszcie Padraic Kenney w rozmowie z Karoliną Wigurą w zakładce „Pytając” uznaje książkę Snydera za fundamentalnie ważną, jednak niepełną. „Nie rozumiem, czemu Snyder pomija w »Skrwawionych ziemiach« Wołyń i Jedwabne. A zatem w pewnym sensie ta książka oszukuje. Będę ją polecał moim studentom, ale na tę jedną rzecz nie mogę się zgodzić”.
Jednocześnie zapraszamy na debatę poświęconą książce Timothy’ego Snydera pod tytułem „Zbrodnie Hitlera i Stalina: czy wolno je porównać i łączyć?”. Dyskusja, w której udział wezmą Jerzy Borejsza, Andrzej Chojnowski, Jerzy Jedlicki (prowadzenie) i Adam Daniel Rotfeld, odbędzie się we wtorek 17 maja w Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie przy ul. Dobrej 55/56 w sali 316 na III piętrze o godzinie 18. Organizatorami są Wydawnictwo Świat Książki oraz Muzeum Historii Polski. Kultura Liberalna objęła debatę patronatem medialnym.
Zapraszamy na debatę i do lektury!
Redakcja
***
1. JERZY HOLZER: Słabości wiecznych ofiar
2. JAROSŁAW KUISZ: Pamięć i masakra
3. ŁUKASZ JASINA: Za co należy być wdzięcznym autorowi „Skrwawionych ziem”
4. PADRAIC KENNEY: Książka fundamentalna, chociaż niepełna
***
Słabości wiecznych ofiar
Nie jest wcale tak, że my – na Wschodzie Europy – wiemy wszystko o czasach wielkich tragedii ludzkości XX wieku i informujemy tylko mieszkańców Zachodu, których te tragedie nie dotknęły (czy raczej ich potomków). Tak naprawdę informujemy i Wschód, i Zachód, bo mało kto wie o tragediach innych krajów, innych narodów.
Polacy wiedzą o powstaniu warszawskim, o Oświęcimiu czy Katyniu, trochę o wymordowaniu polskich Żydów, ale niewiele o rzeziach II wojny światowej w Jugosławii, o milionach ofiar stalinizmu w Związku Radzieckim, o ukraińskim Wielkim Głodzie, o wymordowaniu sowieckich jeńców w niemieckich obozach, ale także o niemieckiej ludności cywilnej, która ginęła w nalotach czy w aktach radzieckiej zemsty ostatnich miesięcy wojny.
Wiemy o polskich ofiarach i polskim bohaterstwie w kampanii wrześniowej, pod Narvikiem czy Monte Cassino. Niewiele wiemy o żołnierskich masakrach, milionach niemieckich i radzieckich wojskowych, którzy zginęli w walkach II wojny światowej (zresztą miliony Francuzów, Niemców czy Rosjan ginęły także już w prologu tych czasów, w I wojnie światowej). Czy nie jest nadużyciem odwołanie się do tragedii żołnierzy, którzy walczyli w niesłusznej (Niemcy) lub kontrowersyjnej (Rosjanie) sprawie? Jedni wierzyli w to, w co przyzwyczajono ich wierzyć – narodowy socjalizm czy komunizm, inni po prostu wykonywali narzucony im obowiązek. Tragedia oszukanych czy zdyscyplinowanych nie przestaje być tragedią.
Zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie najwięcej wiadomo o tym, co zachowało się w narodowej, regionalnej czy rodzinnej pamięci. Historycy pisali swe mniej czy bardziej opasłe tomy, ale niewiele z tego docierało do masowej świadomości – poza Holocaustem, bo ten miał powszechną, europejską skalę. Doświadczenie totalitaryzmu nie zostało w pełni zrozumiane, często sprowadzone do narodowych wymiarów winy lub cierpienia. Informować więc trzeba, na Wschodzie i na Zachodzie, bo nikt nie zagwarantuje odporności na totalitaryzm. Czy ta szczepionka będzie skuteczna? Jest szansa, że pomoże, a na pewno nie zaszkodzi.
Dlaczego i czy zasadnie Polacy zachowywali „status wiecznych ofiar”? W przeszłości w znacznej mierze tak, bo jako jedyni w tym strasznym XX wieku (niemal do jego końca) byli przegranymi zwycięzcami. Niemcy pokutowali. Związek Radziecki i Jugosławia odniosły wiekopomne zwycięstwa. Francuzi status masowej kolaboracji rychło wymienili na status zwycięzców i odbudowanej mocarstwowości. Polacy nie czcili zwycięstw, bo nie było czego czcić, kampania wrześniowa i powstanie warszawskie zakończyły się klęską, z Narviku trzeba było się wynieść. Pod Monte Cassino dostrzegano maki czerwone od polskiej krwi, a nie militarny sukces, bo nie wynikały z niego dla Polski realne korzyści.
Przyzwyczajenie trwa, choć Polska wreszcie wygrała wojnę i jest wśród zwycięzców zimnej wojny. „Status wiecznych ofiar” po historycznym zwycięstwie stał się instrumentem zakłamanej polityki. Już nie jednoczy, już nie usprawiedliwia porażek, aby można je było godnie przeżyć. Przeciwnie – dzieli i tworzy konflikty: tym, którzy rządzą, trzeba wypomnieć, że nie sprawują władzy w zwycięskiej Polsce, są sługami obcych mocarstw w rosyjsko-niemieckim kondominium. Polityczne science fiction zastąpiło realia.
* Jerzy Holzer, profesor historii.
***
Pamięć i masakra
Nagle żelazna kurtyna znów wynurza się ze śmietnika historii i, co zaskakujące, odnajdujemy ją w naszych własnych głowach. Jej znaczenie dalekie jest od banalnego podziału na bardziej i mniej zamożną część Europy. To „rozłupanie pamięci” było złożone, następowało w kilku etapach, miało wielu sprawców, a zaczyna się dokładnie w tym samym miejscu, z którego żywotne soki czerpała (i czerpać powinna) Unia Europejska, tj. w czasie, gdy „Europa znalazła się między Hitlerem a Stalinem”.
„Skrwawione ziemie” to propozycja nieszablonowa. Timothy Snyder – programowo wręcz ignorując modne teorie współczesnej humanistyki na temat Szoa* – wraca do faktów. Omija historiografie narodowe, jako nie wystarczające dla opisania tego, co zdarzyło się w europejskim „jądrze ciemności”. Przyjmuje trzy proste, wręcz banalne zasady. Efekty są zdumiewające. Po pierwsze, żadne wydarzenie z przeszłości nie wykracza poza granice zrozumienia historycznego lub zasięg badań historycznych. Po drugie, warto dokonywać refleksji nad możliwością alternatywnych wyborów i akceptacją nieredukowalności wyboru w działaniach ludzkich. Po trzecie, możliwy jest uporządkowany chronologicznie opis wszystkich działań stalinowskich i nazistowskich, które doprowadziły do śmierci wielkiej liczby cywilów i jeńców wojennych. Pouczające jest, jak wiele stereotypów zostaje dzięki tej triadzie ujawnionych.
Zacznijmy od Auschwitz. To symboliczne miejsce ma – dla historyka, który bierze pod uwagę rzeczywistą liczbę ofiar – mniejsze znaczenie dla rozmiarów Holokaustu niż na przykład Operacja Reinhardt na terenie okupowanej Polski i masowe egzekucje na terenie ZSRR. Dalej posługiwanie się stereotypowymi określeniami przynależności do danej grupy etnicznej: Polacy, Żydzi, Niemcy, Ukraińcy, Rosjanie, Litwini… – w zasadzie staje się pośmiertnym sukcesem nazistowskiej polityki. Wielu zabitych w ogóle nie uważało, że należy do grupy, z którą ich identyfikowano (np. zasymilowani Żydzi w III Rzeszy czy „polscy szpiedzy” w ZSRR). Niektórzy z morderców zaś czynami, jak się wydaje, chcieli odwrócić uwagę od swojego pochodzenia (jak Erich von dem Bach-Zelewski). Historyk, pragnący wymknąć się szablonowym ujęciom, może mieć zatem kłopot z opisaniem etnicznej tożsamości nie tylko ofiar, lecz również katów. Zaznaczymy, iż z pola widzenia znika dawna kategoria „ludzi stąd” czy „miejscowych”.
Nie mamy jednak wyjścia. Schodzenie na poziom mikrohistorii, przyglądanie się losom pojedynczych tragedii pozwala nam współczuć oraz podtrzymać pamięć o konkretnej osobie, nie daje jednak szansy na zrozumienie tego, co się stało. Nie pozwala na wyciąganie wniosków z negatywnych doświadczeń przeszłości – tej jedynej lekcji, której badacz może udzielić nam sine ira et studio. Musimy zatem nieustająco szukać równowagi pomiędzy „dużymi pojęciami” a litością. Szukać nowych fundamentów, by – jak zauważa Snyder – siatka pojęć narzucona przez nazizm i komunizm nie determinowała sposobu, w jaki postrzegamy czyny Hitlera, Stalina i wykonawców ich woli.
***
Najaktualniejsza myśl, którą wciąż przypomina nam Snyder podczas lektury, wydaje się brzmieć: małe narody (w tym Polacy) nie miały w zasadzie żadnego wpływu na najważniejsze decyzje epoki „skrwawionych ziem”. Milan Kundera pisał, że małe narody nie tworzą historii, ale jej doznają. Jeśli przyjmiemy pokornie ten punkt widzenia, całe tony rozważań na temat podmiotowej roli Polski i Polaków jako zbiorowości w czasie II wojny światowej (i później) w zasadzie zostają unieważnione. Zło, które dotknęło jedną zbiorowość, staje się zrozumiałe tylko w świetle tego, co stało się z inną, zauważa Snyder i wyjaśnia: „Nawet doskonała znajomość historii Ukrainy nie umożliwi odkrycia przyczyn głodu. Badanie dziejów Polski nie jest najlepszą metodą do zrozumienia, dlaczego tak wielu Polaków zgładzono podczas wielkiego terroru. Żadna wiedza o historii Białorusi nie wyjaśni sensu obozów jenieckich ani kampanii przeciwko partyzantom, w których zginęło tak wielu Białorusinów. Opis życia społeczności żydowskiej może uwzględnić Holokaust, ale go nie wytłumaczy”. Dopiero wspólna perspektywa pozwala na uprzytomnienie sobie losu danej zbiorowości, a w jej ramach położenia poszczególnych jednostek. Snyder, co niezwykle aktualne, piętnuje „intelektualną separację” narodów. Rezygnacja z wyłącznie dobrej samooceny danej zbiorowości (która na przykład w wypadku sporów o książki Jana Tomasza Grossa wydawać się mogła niektórym polemistom celem samym w sobie) w tej perspektywie jest tylko jednym z etapów do zrozumienia tego, co się stało.
***
Europejczycy z Europy Środkowo-Wschodniej przez lata zimnej wojny dzielili się ze sobą wrażeniem, że Europejczycy z Zachodu są naiwni i łatwowierni, że jakiegoś istotnego elementu wiedzy o świecie im brakuje. Czesław Miłosz potraktował rzecz poważnie i uznał, iż nie o resentyment chodzi, lecz o doświadczenie zagłady całych społeczności oraz miast, o ich trwałe ślady w pamięci i architekturze. Społeczeństwo mieszczańskie – ta potężna abstrakcja w XIX-wieku dławiąca artystów, etniczne zbiorowości i ich kulturalny dorobek wiązany nicią stuleci – okazały się niespodziewanie równie kruche, co człowiek, który sądzi, że jego niewinność uchroni go przed fizycznym unicestwieniem**. Mark Mazower w „Dark Continent”, Tony Judt w „Powojniu” czy Timothy Snyder w „Skrwawionych ziemiach” – by ograniczyć się do najgłośniejszych tytułów ostatnich lat – uzmysławiają nam, że przepołowiona pamięć kontynentu wciąż jest faktem, odsuwanym na dalszy plan politycznymi ceremoniami i polityczną poprawnością codzienności. Istnieje jednak nieprzemijająca szansa napisania wspólnej historii. Obraz świata po masowej zbrodni nie może zostać przecież zamknięty.
* Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”.
Przypisy:
* Dość wspomnieć, iż Zygmunt Bauman czy Giorgio Agamben w ogóle nie pojawiają się w książce Snydera.
** Czesław Miłosz, Świadectwo poezji. Sześć wykładów o dotkliwościach naszego wieku, Warszawa 1987.
***
Za co należy być wdzięcznym autorowi „Skrwawionych ziem”
Tytułowe „Skrwawione ziemie” z najnowszej książki Timothy’ego Snydera to w zasadzie obszar Rzeczypospolitej Wielu Narodów (wraz z przyległościami w rodzaju carskiej Ukrainy Słobodzkiej czy ziem dawnego Chanatu Krymskiego) w okresie jej największego rozwoju terytorialnego. Generalizując, można stwierdzić, że historia tego regionu była dość skomplikowana. Przetaczały się przezeń wojny, koczownicy z okresu „wędrówki ludów”, Słowianie, Tatarzy i wielu innych ludów. Ofiary bitew toczonych przez chanów, carów, królów i sułtanów, wodzów różnej maści z Attylą i Napoleonem I na czele. Dziś spoczywają w nieprzeliczonych grobach na równie niezmierzonej przestrzeni pomiędzy Odrą a Dnieprem. Snyder pisze więc o naszej historii. I powinniśmy być mu za to wdzięczni. Nie tylko dlatego, że w ogóle o niej pisze (tak jak bywamy wdzięczni prawie każdemu anglojęzycznemu autorowi), ale za to, jak to robi. Z dzieł Snydera wyłania się jasna i zwarta wizja dziejów połączona z refleksją historiozoficzną. Przy okazji Snyder dość często zgadza się z tzw. prawicową wersją naszych dziejów. Choć czyni tak dzięki dojrzałej kwerendzie, a nie za sprawą nieobiektywnej fascynacji naszą przeszłością.
Zawodowy historyk miewa od czasu do czasu problemy z trafieniem ze swoimi poglądami do umysłu czytelnika – również tego inteligenckiego. Cechowe odchylenia przeszkadzają mu w zrozumieniu, jak wielkie znaczenie ma odpowiedni dobór tematów. Niektórzy historycy potrafią jednak odnaleźć „klucz do duszy”. Na skalę polską (i częściowo brytyjsko-amerykańską) kimś takim był (i częściowo nadal jest) Norman Davies. Jan Tomasz Gross zapoczątkował dekadę temu dyskusję na temat nowych aspektów Zagłady. Ich obu zdecydowanie pokonał jednak Timothy Snyder, którego pisarstwo historyczne wykroczyło daleko poza ramy naukowego piśmiennictwa i – co więcej – stało się fenomenem szerszym i ogarniającym ludzi z różnych kręgów kulturowych. Książki Snydera stały się fenomenem czytelniczym w Stanach Zjednoczonych i niektórych innych krajach anglosaskiego kręgu kulturowego, w Polsce czy na Ukrainie.
Europa Środkowo-Wschodnia nie jest miejscem tak mało znaczącym, jak uważa wielu jej mieszkańców. Jeden ze stereotypów przez nas samych wyznawany jest jednak słuszny. Jesteśmy ofiarami geograficzno-historycznego przekleństwa. Ocalenie na „skrwawionej ziemi” bywało zazwyczaj cudem. Obecny okres wieloletniego pokoju jest tutaj niezbyt częstym fenomenem – porównywalnym chyba tylko z okresem pomiędzy Powstaniem Styczniowym a I wojną światową.
Snyder pisze jednak o wieku dwudziestym. Jego książka bez względu na swoje zamierzenia stawia znak równości między Hitlerem a Stalinem. Jej lektura przydałaby się tym z nas, którzy dyskusję o kwestii ludobójstwa dokonanego na polskich oficerach w Katyniu (również przez Snydera opisanych) sprowadzają do prawniczej ekwilibrystyki.
Snyder unika ciasnej narodowej perspektywy. Klęski głodu, jakie wyniszczały mieszkańców zdobytych przez bolszewicką rewolucję obszarów pomiędzy 1918 a 1947, nie ograniczały się wszak jedynie do Ukrainy i Ukraińców. Zazwyczaj pamięta się tylko o Wielkim Głodzie z lat 30. Znakomite są również analizy porównawcze: nazistowskiego terroru narodowego i radzieckiego terroru klasowego. Obok obszernych partii poświęconych Zagładzie, opisano tu również narodowe czystki, apokalipsę Polaków (od wysiedleń z Wielkopolski w 1939 roku i Katynia aż do powojennych walk i egzekucji.
Odrobinę uwagi należy jednak poświęcić roli, jaką odgrywa na Snyderowskich kartach „ekonomika Zagłady”. Totalitarna ekonomia – pełna „planów pięcioletnich” (u Stalina) i „czteroletnich” u Hitlera – okazuje się fundamentem największych zbrodni w dziejach świata. Jedno ze zbrodniczych zjawisk przez Snydera opisanych może się wydać niektórym nie do końca powiązane ze „skrwawionymi ziemiami”. Stalinowski antysemityzm dotykał przecież przede wszystkim środowisk żydowskich Moskwy czy Leningradu. Sztetle już wtedy nie istniały – przed kilkoma laty wymordowano ich mieszkańców w Babim Jarze i innych tego typu miejscach. Oczywiście, można zauważyć, że radzieccy Żydzi mieli prawie wyłącznie przodków urodzonych na terenie dawnej Rzeczypospolitej. Snyderowi udało się jednak pokazać coś innego. Zagłada Żydów nie była wyłącznie efektem pracy Hitlera i jego popleczników. I w tym wypadku Stalin starał się Hitlerowi dorównać – choć w przeciwieństwie do poprzednich nie było to pragnienie uwieńczone sukcesem. Snyder unika też błędów wielu swoich kolegów – stalinowskie prześladowanie Żydów to nie tylko sprawy Żydowskiego Komitetu Antyfasztowskiego czy proces Slansky’ego. To także lęki Jakuba Bermana, przywołane zapewne na podstawie legendarnego zbioru wywiadów „Oni” Teresy Torańskiej. To także wielu Żydów zamordowanych wcześniej – socjaliści Erlich i Alter czy żydowscy oficerowie z Katynia.
***
Snyder, historyk, którego książki zawsze wywołują dyskusję (i to zarówno w naszej części regionu, jak i za oceanem), również jest historykiem skomplikowanym. Jest również – zwłaszcza w Polsce – ofiarą płytkich analiz czyniących z niego (zwłaszcza w dobie wydania polskich wersji „Rekonstrukcji narodów” czy biografii Henryka Józefskiego) następcę przyjaznych polskiej wersji historii historyków brytyjskich takich jak Norman Davies czy jego poprzednika w Yale – Piotra Wandycza, Snyder i jego twórczość stają się powoli zjawiskiem wykraczającym po za ramy akademickich rozważań. W chwili, kiedy profesor Uniwersytetu Yale – po publikacji kilku monografii i jednej próby syntezy – opublikował książkę będącą syntezą jednego z najważniejszych aspektów historii Europy Środkowo-Wschodniej, można próbować pokusić się o pewne podsumowania. Snyder nie jest już zwykłym historykiem. Zwyczajny adept tej nauki skupia się na przypominaniu i odkrywaniu faktów oraz ich analizie. W „Skrwawionych ziemiach” (podobnie uczynił już – choć w mniejszym stopniu – w „Rekonstrukcji narodów”) tego typu podejście nie może mieć charakteru zasadniczego – dwudziestowieczna historia Europy Środkowo-Wschodniej jest przecież tematem doskonale opisanym. Polacy, Żydzi, Ukraińcy i Niemcy – zarówno w kraju, jak i na emigracji – stworzyli bogatą historiografię. Skupiała się ona jednak na ich indywidualnym cierpieniu. Polacy skupiali się na przypominaniu światu swojej pozytywnej roli w budowaniu struktur społeczno-kulturowych na obszarze dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów – w polskiej historiografii sytuacja zmieniła się zresztą na lepsze najszybciej. Również historia Żydów w tym regionie pisana była dość jednostronnie – skupiając się na dziejach niejednokrotnie prześladowanej mniejszości, zakończonych w dodatku niemal zupełną zagładą.
***
Pora przejść do pytania zadanego w tytule: co zawdzięczamy Snyderowi? Przede wszystkim w swoich kolejnych książkach (nie licząc debiutanckiej biografii Kazimierza Kellesa-Krauza, która była tylko wprawką i biografią) nadał naszej historii wymiar uniwersalny. Europa Środkowo-Wschodnia i jej mieszkańcy jest opisywana przez niego w kategoriach podobnych do tych, jakie są stosowane dla Zachodu. Polska czy Ukraina są elementami ogólnoświatowej historii – miejscami, które wniosły do uniwersalnego bagażu pozytywy i negatywy. Poza tym, Snyder połączył rzeczową analizę i historiozofię – wystrzega się jednak pełnienia jakiejkolwiek misji. W tym sensie Snyder przywraca naszą historię światu. Nie oznacza to oczywiście, że Snyder odrywa się od środkowoeuropejskich kontekstów. On jednak – w przeciwieństwie do mieszkańców bądź potomków mieszkańców tego regionu – nie musi nikomu i niczego udowadniać.
Na obwolucie amerykańskiego wydania „Skrwawionych ziemi” znaleźć można krótkie recenzje. To oczywiście praktyka typowa. Grono komentatorów pisarstwa Snydera jest jednak różne. Obok Tony’ego Judta mamy tu i historyka-popularyzatora Normana Daviesa, i znawcę współczesności Timothy’ego Gartona Asha, a także rozpoznawalnego również poza środowiskiem naukowym Cristophera Browninga. Judt, Browning, Ash czy Davies – wiele ich dzieli, ale łączy na pewno jedno: ich książki doprowadziły do refleksji nie tylko historyków, ale stały się także czymś na kształt początku szerszych dyskusji. Wywoływały ją nonkonformizm Judta, sztuka generalizowania połączona z posłannictwem u Daviesa, Browningowska rzetelność i przypomnienie Arendtowskiej banalności zła oraz Ashowe „świadkowanie historii”. Już teraz – w perspektywie następnych czterdziestu lat publikowania – uznać można Snydera za potencjalnie jednego z najbardziej znaczących pisarzy-historyków zajmujących się problematyką Europy Środkowo-Wschodniej.
Czy znajdzie w historii tematykę, którą będzie mógł się posłużyć? W każdym razie nie ma już raczej dla niego powrotu do bezpiecznego świata wydawanych co kilka lat biografii i monografii.
* Łukasz Jasina, historyk, publicysta, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
***
Książka fundamentalna, chociaż niepełna [Fragmenty wywiadu z zakładki Pytając]
To prawda, że przeciętny wykształcony czytelnik, który interesuje się historią, wie i o Hołodomorze na Ukrainie, i o Holocauście, i o innych zbrodniach. A także o tym, że chodziło tu o wiele milionów, a nie kilka tysięcy ofiar. Jednak książka Snydera jest ważna. Po pierwsze ze względu na jego ton, dotyczący niewiedzy Zachodu o Europie Środkowo-Wschodniej, wyczuwalny zarówno w książce, jak i w esejach, które pisał dla „New York Review of Books”. Jest to ton ostry, bezkompromisowy – ale oparty na dobrym rozeznaniu w archiwach i źródłach. Po drugie, bo choć pisze o rzeczach strasznych, ani na chwilę nie odwraca od nich ani wzroku własnego, ani czytelnika. Po trzecie, bo po raz pierwszy ukazuje się książka, która zestawia wszystkie te wydarzenia razem. Sam zajmuję się historią tej części świata od 25 lat. Prowadzę zajęcia o historii XX wieku i dobrze wiem, że jeśli w jednym tygodniu mówię o Hitlerze, zaraz potem muszę opowiedzieć o Stalinie. A jednak nikt dotąd nie zestawił w tak uderzający sposób, często w obrębie pojedynczych rozdziałów: że w roku 1933 jest i Hołodomor, i dojście Hitlera do władzy. A w początkach lat 40. zaczynają się komory gazowe i jest Katyń… […]
U Normana Daviesa zawsze raziło mnie, w jaki sposób przesadnie koncentruje się na męczeństwie czy bohaterstwie polskim. Snyder także to robi, ale nieco inaczej. Przekonująco. Na przykład pisze, że Polacy byli pierwszymi więźniami Auschwitz i do 1941 roku zginęło ich więcej niż Żydów. To nie brzmi jak apologia, ale jak słowa historyka, który to zbadał, przemyślał i nie chce przez to powiedzieć, że Polacy są ofiarami prawdziwszymi niż Żydzi. Nie chce stawić Polaków na pierwszym miejscu w jakimś wyścigu – tym razem ofiar. Snyder chce po prostu stwierdzić to, co miało miejsce. Ale jest i druga strona medalu. Proszę sprawdzić, co pisze on w tej książce o masakrach na Wołyniu. Nic nie pisze. A przecież wiemy, że bardzo ciekawie pisał o nich w swojej drugiej książce „Rekonstrukcja narodów”. Nie rozumiem, czemu pomija to w „Skrwawionych ziemiach”, bo to przecież pasuje. Nie rozumiem też, czemu nie pisze o Jedwabnem. […]
A zatem w pewnym sensie ta książka oszukuje. Muszę uważać, ponieważ to są ostre słowa. Naprawdę twierdzę, że jest to ważna i dobra książka. Będę ją polecał moim studentom, ale na tę jedną rzecz nie mogę się zgodzić, ponieważ czytając ją, możemy dojść do wniosku, że kto zabił? Niemcy i Sowieci, i nikt inny. Jeżeli dobrze pamiętam, od czasu do czasu występuje ktoś inny, na przykład Łotysze w czasie likwidowania gett czy Litwini. Wspomniani są Ukraińcy, którzy pracowali w Sobiborze. Ale to tyle. Oczywiście, jeżeli chcemy mierzyć to procentowo, ponad 90 procent ofiar zostało zabitych przez żołnierzy radzieckich i niemieckich. Reszta sprawców to może 100 tysięcy osób – ale to jest niesłychanie ważne. Bo skoro ta książka nosi tytuł „Skrwawione ziemie”, to powinna być pełniejsza albo inaczej się nazywać.
[Czytaj cały wywiad w zakładce Pytając]
* Padraic Kenney, profesor historii, dyrektor Polish Studies Center na Uniwersytecie Indiana. Po polsku wydał między innymi „Wrocławskie zadymy” (2007) i „Rewolucyjny karnawał” (2005).
***
* Autor koncepcji numeru: Jarosław Kuisz.
** Współpraca: Anna Piekarska, Agnieszka Wądołowska, Robert Tomaszewski.
*** Ilustracja: okładka książki Timothy’ego Snydera „Skrwawione ziemie”, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2011.
„Kultura Liberalna” nr 123(20/2011) z 17 maja 2011 r.