Szanowni Państwo,

Co oznacza intelektualna uczciwość? Zawsze wrogów. Tony Judt, zmarły zaledwie w ubiegłym roku, brawurowo wdarł się do kręgu najważniejszych intelektualistów świata, zrażając do siebie pospołu kawiorową lewicę, izraelskie jastrzębie i bezkrytycznych zwolenników Karola Wojtyły. Wszystkich zresztą wymienić nie sposób. Jak to zrobił? „Niestety”, kulturalnie: za pomocą sumiennie przedstawionej argumentacji, zamkniętej w formie eleganckich esejów i monografii. Każdy cios solidnie uargumentowany i wymierzony. Bezceremonialne obchodzenie się z fałszywymi autorytetami to jedna strona medalu. Judtowi pozwalała ona na wiarygodne wstawianie się za „słabszymi” medialnie intelektualistami. Obnażał zatem nonsensowne akademickie dziedzictwo takich „bohaterów” myśli lewicowej, jak Louis Althusser, jednocześnie broniąc dobrego imienia Alberta Camusa czy Leszka Kołakowskiego.

Co oznacza intelektualna uczciwość? Czasem prawdziwych przyjaciół. Miał ich wśród najtęższych głów na świecie, w tym zacne grono w Polsce. Thomas Nagel napisał, że jego przyjaciel stał się kochającym Nowy Jork historykiem całej Europy. Timothy Snyder we wspomnieniu o przyjacielu odsłonił lęki, które sprawiały, że książki historyka-kosmopolity tętniły emocjami.

Przechodzić obojętnie obok wciąż pozostającego do odkrycia dziedzictwa Judta po prostu nie można. Gdy latem 2009 roku ukazała się obszerna książka „Powojnie”, natychmiast „Kultura Liberalna” urządziła na jej temat debatę pt. „Holokaust wspólnym fundamentem dla Europy…?”.

Niemal dwa lata później zapraszamy na spotkanie związane z ukazaniem się przekładu pysznych esejów Judta „Zapomniany wiek dwudziesty”, nad którym „Kultura Liberalna” objęła patronat medialny. W debacie udział wezmą Paweł Śpiewak, Piotr Kłoczowski i Krzysztof Czyżewski, a poprowadzi ją Paweł Marczewski. Dyskusja odbędzie się już w najbliższy piątek (17 czerwca) o godz. 19.00 w warszawskiej klubokawiarni Chłodna 25.

A już dziś Temat tygodnia, który daje przedsmak piątkowej debaty. Irena Grudzińska-Gross wspomina Tony’ego Judta przede wszystkim jako… człowieka nieznośnego. Intelektualnie, a nie jako charakter. Piotr Kłoczowski zwraca uwagę na pokrewieństwo „Zapomnianego wieku dwudziestego” i tomu „Men in Dark Times” Hannah Arendt. Paweł Marczewski zastanawia się nad tym, jak bardzo istotna była kwestia społeczna u Judta i jaki liberalizm reprezentował autor „Powojnia”. Zaś Marta Bucholc w zakładce Czytając recenzuje „Zapomniany wiek dwudziesty”, odwołując się również do wstępu do polskiego wydania autorstwa Pawła Marczewskiego.

Zapraszamy!

Redakcja

 

 



1. IRENA GRUDZIŃSKA-GROSS: Tony Judt – człowiek nieznośny
2. PIOTR KŁOCZOWSKI: Tony Judt – człowiek w mrocznych czasach
3. PAWEŁ MARCZEWSKI: Koniec bajeczek. „Wielki testament” Tony’ego Judta


Irena Grudzińska-Gross

Tony Judt – człowiek nieznośny

Tony Judt był człowiekiem trudnym. Nawet nieznośnym. Chodzi mi nie tyle o jego charakter, co o sposób myślenia (a może nawet o jedno i drugie, jako że myślimy najczęściej w zgodzie z naszymi skłonnościami). Nie należał więc do żadnej grupy ani koterii, nie uprawiał polityki, podczas spełniania swych nielicznych i krótkotrwałych administracyjnych funkcji antagonizował wszystkich, którzy z nim pracowali. A jednocześnie był wybitnie inteligentny, miał wspaniałą pamięć, ogromną ciekawość i nieustępliwą skłonność do podważania wszystkich napotykanych pewników. Pamięć, intelekt, odrębność, niezgoda: być może był on uosobieniem ideału intelektualisty.

Dwie sprawy odróżniały go najbardziej w świecie praktyków idei: kwestia sprawiedliwości społecznej i Izraela. W obu sprawach – zarówno w Stanach, jak i w intelektualnym obiegu europejskim – przygniótł nas consensus. O Izraelu dozwolone jest mówienie tylko z dwóch perspektyw: izraelskiej lub palestyńskiej. Tony Judt pokazał, że można popierać Izrael i nie być przeciwko Palestyńczykom. Jego wizja Izraela jako państwa dwunarodowego wzbudziła szaloną krytykę, szczególnie w Stanach Zjednoczonych. Oskarżono go o „obiektywny antysemityzm”, o chęć podważenia istnienia Izraela, który musi być państwem żydowskim. Tylko lewica izraelska podjęła z nim dialog. A w Stanach tylko „The New York Review of Books” drukował jego artykuły w tej sprawie. Gdy zamilkł, nikt nie wstąpił na to puste miejsce.

Po roku 1989 „kwestia społeczna” wspominana była tylko przez Jana Pawła II, „populistów” i niedobitki lewicy. Myśl socjaldemokratyczna, idea państwa opiekuńczego, sprawiedliwość społeczna ustąpiły przed niekwestionowaną akceptacją wszechmogącego, „samoregulującego się” rynku. Właśnie przeciwko temu protestował Tony Judt. Jego ostatni, dramatyczny wykład publiczny – na wózku, z aparatami tlenowymi – dotyczył „ekonomizmu”, to jest porzucenia moralnego podejścia do życia społecznego na rzecz ekonomicznych rozważań o rozwoju, wydajności, zysku czy stratach. Apelował w nim o studiowanie, docenienie i kontynuację dwudziestowiecznych zdobyczy socjaldemokracji, o przywrócenie jej do pamięci społecznej, o ostrożność połączoną ze społeczną odpowiedzialnością. Słuchało go wówczas – 19 października 2009 roku – ponad 500 osób. Nie widać jednak na razie żadnych skutków tego wystąpienia.

Ale nie chciałabym brzmieć pesymistycznie. Idee Tony’ego Judta nie są dzisiaj popularne, ale jego książki są czytane, tłumaczone, i – zakładam – przyswajane. Niedługo ukaże się w Stanach następna książka – „Thinking the Twentieth Century”*, ogromnie interesująca i gęsta rozmowa, jaką przeprowadził z Judtem Timothy Snyder. Judt mówi w niej wiele o historii swojej i swojej rodziny, ale przede wszystkim przypomina i rozwija myśli i problemy, których korzenie tkwią w naszej przeszłości. Pamięć historyka łączy się w niej z wrażliwością moralisty. Jeśli idee się jeszcze liczą, niezgoda Tony’ego Judta przełamie niepamięć.

* Książka niedługo ukaże się również w Polsce.

** Irena Grudzińska-Gross, historyk idei i literatury, eseistka. Wykłada na Wydziale Literatur i Języków Słowiańskich Uniwersytetu w Princeton. Opublikowała m.in. „Piętno rewolucji. Custine, Tocqueville i wyobraźnia romantyczna” oraz „Miłosz i Brodski. Pole magnetyczne”.

Do góry

***

Piotr Kłoczowski
Tony Judt – człowiek w mrocznych czasach

 

Objawienia i pokrewieństwa

Narracja „Powojnia”, historii powojennej Europy autorstwa Tony’ego Judta, rozpoczyna się jesienią 1989 roku, na dworcu Westbahnhof w Wiedniu. Tony Judt stoi na peronie. Ma świadomość, że właśnie zmienia się powojenna scena Europy. Jest to symboliczny moment, jak zatrzymana klatka w filmie „historia”. Potem pojawia się to fantastyczne zdanie: „Po 1989 r. nic – ani przyszłość, ani teraźniejszość, ani przede wszystkim przeszłość – nigdy już nie będzie takie jak kiedyś” – „After 1989 nothing – not the future, not the present and above all not the past – would ever be the same”. To jest zdanie jak z Prousta – objawienie, rewelacja: właśnie obraca się scena świata, przeszłość, przez to, co się stało – czy też „staje się” – będzie ulegała innym odczytaniom, już nie będzie taka sama. To bardzo zapadło mi w pamięci. Są takie zdania, które mówią rzeczy pozornie oczywiste, ale w swej prostocie są niezwykłymi odkryciami: rzeczywiście to, co dzieje się na naszych oczach, jest czymś zupełnie niezwykłym i mimo że minęło już dwadzieścia lat proces ten jest zbyt złożony, by mówić, że mamy go już za sobą.

Tony Judt zwrócił moją uwagę, gdy stał się znaczącym autorem „New York Review of Books”, jednego z najważniejszych pism, fenomenu na skalę światową – łączącego niezwykłą wrażliwość i hierarchię w kwestiach literatury i sztuki z suwerennymi odczytaniami zjawisk politycznych. Potem, jeszcze za jego życia, zapada decyzja, że jego – komentarze, odczytania postaci i wydarzeń – zostaną zebrane w książce i wydane. „Zapomniany wiek dwudziesty” stanowi jakby aneks do „Powojnia”: te dwie książki tworzą rodzaj wspólnej refleksji nad okresem powojennym, nad znaczeniem XX wieku i rozpoznaniem znaczeń dzisiejszej sytuacji. Tytuł polskiego przekładu Pawła Marczewskiego wyostrza ważną, niemal obsesyjną myśl Judta: że jesteśmy świadkami zbiorowej utraty pamięci. Tytuł wstępu, „Świat, który utraciliśmy”, jest jeszcze mocniejszy i pokazuje, jak ważne dla autora jest to zagadnienie.

Uderza pokrewieństwo między zbiorem esejów Judta – będących swego rodzaju powtórką, retrospekcją drugiej połowy XX wieku – a niezwykle ważną książką Hannah Arendt „Men in Dark Times”, wydaną w końcu lat 60. To książka portretów. Arendt fantastycznie ukazywała ludzi w całej ich złożoności, wolności i indywidualności ich wyborów, rozstrzygnięć i dzieła. Dla wielu była to ważna książka ze względu na wybór postaci. Jest to portret pokoleniowy – ona ich w większości znała, ale także portret pewnej sytuacji, momentu w historii: jak żyć twórczo, suwerennie, „bez podpórek” w takim momencie historii, gdy nie chroni nas – albo chroni bardzo słabo – tradycja w jej różnych postaciach. Wydaje się, że Judt jest jej kontynuatorem – w pewnym sensie jego książkę można postawić na półce z jednej strony obok „Powojnia”, a z drugiej obok książki Arendt.

To skojarzenie było punktem wyjścia do wysłania listu, w którym pisałem do Tony’ego Judta o jego spostrzeżeniu (do którego wracał zresztą wielokrotnie), że jest pewna konstelacja postaci, ocalałych z rozbicia Europy w obu wojach światowych, które w drugiej połowie XX wieku tworzyły rodzaj république des lettres: zarówno w sensie myśli politycznej i obecności intelektualnej, jak i w sensie pisarskim. Pamiętam, że sugerowałem, iż jest jeszcze wiele takich postaci, które można opisać najciekawiej z takiej właśnie perspektywy: pisałem o Nicoli Chiaromontem, François Bondy, tragicznej conradowskiej postaci Michaela Josselsona – mózgu Kongresu Wolności Kultury, Konstantym Jeleńskim, Czesławie Miłoszu, który idealnie tu pasował i mógłby go interesować i – jak się okazało – zainteresował, bo ostatni swój tekst Judt poświęcił właśnie Miłoszowi.

Pisarzem z pokolenia Judta, z którym widzę intelektualne pokrewieństwo, jest chyba najwybitniejszy pisarz końca XX wieku W.G. Sebald. Sytuują się wprawdzie w nieco innych porządkach pisarskich, ale widać, że byli to ludzie o bardzo podobnej wrażliwości na to, co pochłania naszą przeszłość i na fenomen pamięci. Obaj zauważali, że są momenty, kiedy pamięć niknie i świat staje się pustynią. Zadawali pytania o to, jak tę znikającą przeszłość ocalić nie przez nostalgię czy inną anachroniczną reakcję, ale jako duchową formę życia, która byłaby pomocna nam i naszej współczesności. Kiedy czytam początek angielskiej pielgrzymki Sebalda, czyli początek „Pierścieni Saturna”, wędrówki po wschodnim wybrzeżu Anglii zdewastowanej „pod sztandarami realnego kapitalizmu w erze baroness Thatcher”, to tak jak bym czytał Judta.

Lekcja jednostkowych biografii

Jednym z moich ulubionych esejów z książki Judta jest ten o Albercie Camus i jego powieści „Pierwszy człowiek”. Jest to tekst wyjątkowej jakości, gdyż pokazuje, że Judt z jednej strony bardzo dobrze przemyślany materiał, z drugiej, że był człowiekiem o słuchu wyczulonym na język indywidualny. Judt potrafi odczytać, dotknąć zmysłowego i nieredukowalnego świata
algierskiej młodości Camusa, letnich dni i morza. To wiele mówi o samym Judcie: o jego umiejętności widzenia tego, co w egzystencji nieredukowalne. Umiejętność ta jest niesłychanie ważna dla ludzi operujących szerokimi kategoriami – widać, że Judt nie gubi jednostkowego szczegółu, jednostkowej biografii.

Z kolei tekst o Kołakowskim był dla pewnych środowisk nowojorskich konsekracją, pokazaniem wielkości Kołakowskiego. Zawdzięczamy to między innymi Judtowi – jego wolnemu, suwerennemu umysłowi, przekraczającemu uprzedzenia i przesądy panujące w tym środowisku. Myśl Kołakowskiego jest jedną z ważniejszych w drugiej połowie XX wieku. Zdumiewa jednak trudność, z jaką krytyka marksizmu, zawarta w trzecim tomie „Głównych nurtów marksizmu”, przebija się do świadomości amerykańskich – już nie mówiąc o europejskich, a nawet polskich – środowisk, skądinąd nawet bardzo oświeconych. Kołakowski – wydaje mi się – nadal jest widziany w bardzo zwężonej perspektywie bez rozpoznania jego rzeczywistego wymiaru.

Na przykładzie portretowanych przez Judta intelektualistów, pisarzy, myślicieli widać – to jest kwestia wrażliwości wobec substancji historycznej, indywidualnej – że wybory intelektualne nie są abstrakcyjne. Są nieredukowalne i mają taką złożoność, o której dzisiaj wiemy, że wszelkie redukcje byłyby tylko próbami uchwycenia czegoś, co zawsze się wymyka. Dopiero analizując fenomen jednostkowej biografii, w jej konkrecie, który jest wręcz dotykalny, można próbować te postaci zrozumieć. Judt potrafi być krytyczny: z wieloma poglądami Arendt się nie zgadza, ale dochodzi wniosku, że nie to jest najważniejsze. Było w niej coś ważnego, pewien rodzaj energii intelektualnej, poznawczej, który sprawia, że Arendt do dziś fascynuje. Takiego patrzenia chciał nauczyć nas Tony Judt.

Po stronie świadków

Pod koniec życia Judta najbardziej zajmowało rozwiązanie socjaldemokratyczne, które jego zdaniem nie może być anachronicznym powrotem do minionych sytuacji. Jest daleki od nostalgii, pragnie pozostać realistą. Jest świadom, że globalny kapitalizm tworzy miliony wykluczonych; że za chwilę może to być wielki problem polityczny. Judt nie oferuje tutaj całościowych, gotowych rozwiązań, tylko przez ciągłe przypominanie o doniosłości „kwestii społecznej” stara się nas uwrażliwić, dobitnie ukazać realność problemu. Po raz kolejny schodzi przy tej okazji na poziom detalu, mówi o konkretnych ludziach i miejscach.

Judt był człowiekiem szalenie uważnym wobec świata. Znajdujące wyraz w jego pisarstwie połączenie wręcz stendhalowskiej energii, poczucia, że można sprostać wyzwaniom sytuacji, z wielką wrażliwością na wszystko co jednostkowe, pojedyncze i nieredukowalne, jest czymś niesłychanie rzadkim. Judt jest bardzo ostrożny wobec możliwości stworzenia jakiegoś uniwersalnego programu politycznego, stanowiącego odpowiedź na nasz moment historyczny. Woli mnożyć pytania, a odpowiedzi szuka nie tylko w kategoriach intelektualnych, ale przede wszystkim w bogactwie doświadczeń i wyborów życiowych świadków XX wieku.

*Piotr Kłoczowski – eseista, historyk literatury, wydawca. Wicedyrektor Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie, kurator Instytutu Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską. Redaktor serii „Biblioteka Mnemonysne” w wydawnictwie słowo/obraz terytoria, w której ukazał się m.in. tom tekstów Konstantego A. Jeleńskiego „Chwile oderwane”.

Do góry

***

Paweł Marczewski
Koniec bajeczek. „Wielki testament” Judta

Gdyby Tony Judt ograniczył się do pisania kolejnych książek poświęconych historii życia politycznego i intelektualnego Francji, zostałby zapewne zapamiętany jako wnikliwy historyk o lekkim piórze. Być może któryś z akademickich kolegów po fachu wytknąłby mu nieścisłości lub zarzucił posługiwanie się zbyt publicystycznym językiem. Na pewno jednak nie posypałyby się na niego gromy za „antyizraelskość” czy zdradzanie ideałów lewicy. Kiedy decydował się od czasu do czasu zawieszać akademicką togę, by napisać kolejny erudycyjny, pełen pasji esej, z pewnością był świadom, że spotka go krytyka o wiele ostrzejsza niż choćby najbardziej zjadliwa recenzja naukowa. Judt nigdy bowiem nie pisał o sprawach, które go osobiście nie obchodziły i nie prowokowały jego samego i czytelników.

Jego pisarstwo eseistyczne i publicystyczne jest niesłychanie różnorodne stylistycznie (od rzetelnych recenzji z mnóstwem przypisów do krótkich, autobiograficznych impresji) i tematycznie (od życia politycznego Belgii po kryzys kubański). Odnajduję w nim jednak pewien wielki, zasadniczy temat, którego szczególne ujęcie, w którym nie ma miejsca na intelektualną, środowiskową czy ideologiczną łatwiznę, skłania mnie do uznania Judta za jednego z najważniejszych intelektualistów naszych czasów. Ten temat to „kwestia społeczna”.

To hasło Judt rozumie jednak o wiele szerzej, niż zwykli to czynić ekonomiści czy politycy. Idzie mu nie tylko o redystrybucję, która nie oznacza jałmużny lub niechętnego zaspokojenia „roszczeń”. Nie chodzi mu wyłącznie o wykluczenie przez ubóstwo. Kiedy Judt pisze o „kwestii społecznej” w eseju opatrzonym hasłem „Przesłanie” (w oryginale posłużył się francuskim słowem envoi, odsyłającym do starofrancuskich ballad i poezji François Villona), chodzi mu ni mniej, ni więcej tylko o przetrwanie społeczeństwa.

Utrzymanie pewnej spójności i solidarności społecznej nie jest dla niego jedynie kwestią określonego pojmowania sprawiedliwości czy szans życiowych, lecz również problemem pamięci, podatności na uproszczone, ideologiczne myślenie, umiejętności stawienia wspólne czoła wyzwaniom dziejowym przekraczającym problemy bezrobocia czy fatalnej infrastruktury. Judt wierzy, że wiek dwudziesty był lekcją mierzenia się z tymi wyzwaniami – lekcją, której nie wolno zapomnieć ani tym bardziej upamiętnić za pomocą gotowych formułek. To dlatego wraca choćby do politycznej wojny domowej we Francji, do podziałów tak głębokich, że nie można ich było zasypać nawet w obliczu inwazji wojsk Hitlera. Z tego samego powodu analizuje przyczyny, dla których myśliciele tacy jak Leszek Kołakowski porzucili złudzenia co do tego, że marksizm może stanowić podstawę sprawiedliwości społecznej, nie porzucając jednocześnie przekonania, że sprawiedliwość społeczna jest niezbędna do tego, by społeczeństwo w ogóle przetrwało jako całość.

Wszystkie te rozważania Judt prowadzi po to, by skończyć z opowiadaniem bajeczek. A opowiadają je wszyscy. Swoją wersję ma lewica z jej odnowioną wiarę w wielkie, abstrakcyjne systemy myślenia, której nie jest w stanie zachwiać doświadczenie stalinizmu – w eseju o Eriku Hobsawmie Judt pisze: „Jeśli lewica ma odzyskać pewność siebie i wstać z kolan, musimy przestać opowiadać pokrzepiające bajeczki o przeszłości. Z całym szacunkiem dla Hobsbawma, który je dobrotliwie neguje, w XX wieku między ekstremizmami na lewicy i na prawicy istniało »fundamentalne pokrewieństwo« oczywiste dla każdego, kto go doświadczył”. Jedna z bajeczek prawicy, poddającej się pozimnowojennemu tryumfalizmowi, karze wierzyć, że niezwykle ważna rola, jaką Jan Paweł II odegrał w upadku komunizmu w Europie, powinna uczynić ją katolicką na wieki. Judt w eseju o Karolu Wojtyle pisze: „Możliwe, że między Polakami a ich papieżem pojawił się rozdźwięk, z którego on dopiero niedawno zdał sobie sprawę. (…) Po 1989 roku polscy obywatele poszli swoją drogą, coraz bardziej głusi na moralne wymagania i krytykę katolickiej hierarchii”. Swoją bajeczkę powtarza do znudzenia również centrum – zgodnie z nią wszystkie problemy znikają wobec „polityki dobrego samopoczucia”. W „Odrodzeniu kwestii społecznej” Judt ukazuje tę postawę na przykładzie Blaira: „Na dzień dzisiejszy blairyzm opiera się na udanym zastąpieniu starej, zdyskredytowanej lewicy tym, co można by nazwać dobrze usposobionym centrum: polityka dobrego samopoczucia, w której podretuszowana ekonomia Thatcher zmieszana jest z równie szlachetnymi w intencjach retuszami społecznymi zapożyczonym od sąsiedniej tradycji liberalnej. W ten sposób unika się zarzutu o bezduszny realizm bez konieczności wyobrażania sobie alternatyw”.

Judt zdecydowanie odrzuca bajeczki o dziejowej konieczności, wyrokach opatrzności i tryumfie dobrego samopoczucia. Ten zmarły w sierpniu 2010 roku historyk zapisał w swoich esejach swego rodzaju Villonowski „Wielki testament” – ostre, polemiczne, miejscami prześmiewcze wezwanie do odważnego mierzenia się z rzeczywistością. U Villona polegało ono na konieczności pogodzenia się ze starością, śmiercią, biedą; u Judta wymaga przemyślenia na nowo dwudziestowiecznej historii i wyciągnięcia odważnych wniosków o roli państwa w życiu społecznym.

* Paweł Marczewski, historyk idei, socjolog. Doktorant w Instytucie Socjologii UW. Członek redakcji „Kultury Liberalnej” i „Przeglądu Politycznego”. Dziennikarz „Europy. Magazynu idei”.

Do góry

***

Autor koncepcji numeru: Paweł Marczewski

Współpraca: Ewa Serzysko

„Kultura Liberalna” nr 127 (24/2011) z 14 czerwca 2011 r.