0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Felietony > WTOREK [Wielka polityka]...

WTOREK [Wielka polityka] PINIOR: Lula i polska „Solidarność”

Józef Pinior

Lula i polska „Solidarność”

Dzieje „Solidarności” zostały w ostatnich latach zmonopolizowane przez jedną perspektywę badawczą i propagandową – przez ujęcie, w którym historia jest sprowadzona do roli opowieści o walce narodowej. Problem ten nie dotyczy jednak tylko „Solidarności”, ale całego spojrzenia na dzieje najnowsze, szczególnie na PRL. Z jednej strony jest to reakcja na białe plamy oficjalnej historii sprzed 1989 roku. Trudno się dziwić, że młodzi badacze z IPN chcą przedstawiać dzieje „wyklętych” po 1945 roku oddziałów partyzanckich, grup opozycyjnych czy dokumentować dokładnie represje i szykany stalinizmu. Z drugiej strony ta narracja stała się orężem w rękach antylewicowej propagandy i właściwie skolonizowała edukację, debatę publiczną i kulturę masową. Paradoksalnie na naszych oczach tworzą się nowe białe plamy oraz historia nacjonalistyczna, w której nie ma miejsca na procesy społeczne, na zjawiska gospodarcze, kulturalne, intelektualne, niezależne od polityki narodowej. Akademicka socjologia czy historia, pozbawione poważnych funduszy na działalność wydawniczą i promocyjną, pozostają bezbronne wobec tego procesu.

Rzecz jasna nie twierdzę, że „Solidarność” nie była także ruchem narodowym czy narodowowyzwoleńczym, lecz zapominanie o jej podłożu klasowym wypacza przesłanie demokratyczne 1980 roku. „Solidarność” była buntem młodej klasy robotniczej, rewoltą robotników, która w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku przejawiała się w wielu krajach na całym świecie, które przeszły po II wojnie światowej forsowną industrializację w warunkach systemów niedemokratycznych. W Polsce, w Brazylii, na Filipinach, w Korei Południowej czy w Indonezji powtórzyła się historia z pierwszej fazy industrializacji z końca XIX stulecia. Nowa klasa robotnicza, bunt, żywiołowe strajki, wolne związki zawodowe, na koniec przełom demokratyczny. „Solidarność” widziana jedynie w ujęciu narodowym ulega spłaszczeniu i, co gorsza, ulega zapomnieniu doświadczenie demokracji bezpośredniej samorządów pracowniczych, komisji zakładowych, różnego rodzaju komitetów strajkowych czy prób strajku czynnego w latach 1980‒81. W rezultacie banalizacji ulega także historia narodowa, pozbawiona wymiaru uniwersalnego i emancypacyjnego. Nagminne odcinanie się historycznych i obecnych przywódców „Solidarności” od idei socjalistycznych miało dla mnie zawsze w sobie coś półinteligenckiego – ukazywało polski defekt, w postaci braku horyzontów, jakiegoś nieoczytania, niezainteresowania światem.

Przy wszystkich różnicach pomiędzy Polską a Brazylią – kraju z prawie 190-milionową populacją, tworzącego obecnie razem z Rosją, Indiami i Chinami słynne BRIC na rynku globalnym – obydwa kraje przeszły zadziwiająco podobną drogę do demokracji. W lutym 1980 roku w São Paulo, dzięki zbliżeniu radykalnych grup związkowych: lewicowej, ale zorientowanej antystalinowsko inteligencji oraz artystów i intelektualistów, powstała Partia Pracujących. Partia brazylijska była często porównywana w tamtych latach do „Solidarności”, głównie ze względu na bliski sojusz z kościołem rzymsko-katolickim oraz bunt przeciwko dyktaturze oparty na strajkach i niezależności w stosunku do oficjalnych związków zawodowych. Do tych podobieństw należała także zrewoltowana socjologia, która i w Brazylii, i w Polsce wybiła się na niezależność w ramach dyktatury, i wytworzyła wysoką pozycję międzynarodową. A także liberalnie nastawione wojsko, które na koniec zagwarantowało pokojowe wyjście z systemu autorytarnego. Wreszcie Lech Wałęsa i Luíz Inácio Lula da Silva, obydwaj pochodzący z ludu przywódcy żywiołowych strajków w latach siedemdziesiątych, żarliwi katolicy, którzy z samego dna doszli na szczyt hierarchii społecznej, dla całego świata stając się przykładem wyzwalającego potencjału demokracji. Paradoksalnie, nawet obydwaj byli podobnie obmawiani. W Brazylii trzydzieści lat temu czarna propaganda Partii Komunistycznej rozpowszechniała pogłoski o agenturalności Luli, wykorzystując jego próbę działalności w oficjalnych związkach zawodowych.

Lula przyjeżdża obecnie do Polski jako jeden z najwybitniejszych przywódców międzynarodowych, mający za sobą silną partię polityczną w kraju i uznanie rynków finansowych. Pierwsze wybory prezydenckie w październiku w 1989 roku przegrał w drugiej turze zaledwie paroma procentami z Fernando Collor de Mello, mając przeciwko sobie strach lokalnej burżuazji i potężne brazylijskie media, szczególnie Rede Globo, imperium powiązanego z wojskiem Roberto Marinho, które w 1976 roku wyprodukowało słynną „Niewolnicę Isaurę”. Pamiętam wieczór wyborczy w São Paulo, kiedy nagle z przerażeniem dotarło do nas, że Rede Globo – będąca wtedy na szczycie popularności – manipuluje przekazem z decydującej bezpośredniej debaty wyborczej pomiędzy Lulą a Collor de Mello, przeznaczając temu drugiemu więcej czasu i tak dobierając pokazywane fragmenty, że odnosiło się wrażenie błyskotliwości Collor de Mello i słabej formy Luli. Potem Lula przegrał jeszcze kilka razy, w 1993 roku z Fernando Henrique Cardoso, kultową postacią światowej socjologii, na uchodźctwie w latach sześćdziesiątych zbliżonym do teorii zależności. Cardoso, jeszcze jako minister finansów, wprowadził Plano Real, doprowadzając do zredukowania inflacji i uzdrowienia finansów brazylijskich. Z łatwością wygrał wybory prezydenckie ponownie w 1998 roku. Ta przegrana z Cardoso, z przyjacielem z opozycji przeciwko dyktaturze musiała być dla Luli upokarzająca. Cardoso z kolei w swoich wspomnieniach wydanych w 2006 roku (wydanie angielskojęzyczne: „The Accidental President of Brazil”, PublicAffairs) nie szczędzi Luli drobnych złośliwości. Lula to wszystko wytrzymał i doprowadził do zwycięstwa w 2002 roku i ponownie w 2006. Przygotował swoją następczynię, Dilmę Rousseff, której prowadził zwycięską kampanię w 2010 roku.

Trzydzieści jeden lat temu to „Solidarność” zawładnęła wyobraźnią świata. W Polsce Lula zobaczy jednak „Solidarność” bez wizji i politycznej strategii, związek zawodowy zawieszony pomiędzy polityką populistyczną a bezwładem kryzysu europejskiego.

* Józef Pinior, polityk, prawnik, filozof. W PRL działacz Solidarności, aresztowany w 1983 roku i skazany na cztery lata więzienia. Od 1987 roku uczestniczył w próbach reaktywowania PPS. Od 2004 do 2009 poseł do Parlamentu Europejskiego.

„Kultura Liberalna” nr 142 (39/2011) z 27 września 2011 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 142

(39/2011)
27 września 2011

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj