Józef Pinior
Lula i polska „Solidarność”
Dzieje „Solidarności” zostały w ostatnich latach zmonopolizowane przez jedną perspektywę badawczą i propagandową – przez ujęcie, w którym historia jest sprowadzona do roli opowieści o walce narodowej. Problem ten nie dotyczy jednak tylko „Solidarności”, ale całego spojrzenia na dzieje najnowsze, szczególnie na PRL. Z jednej strony jest to reakcja na białe plamy oficjalnej historii sprzed 1989 roku. Trudno się dziwić, że młodzi badacze z IPN chcą przedstawiać dzieje „wyklętych” po 1945 roku oddziałów partyzanckich, grup opozycyjnych czy dokumentować dokładnie represje i szykany stalinizmu. Z drugiej strony ta narracja stała się orężem w rękach antylewicowej propagandy i właściwie skolonizowała edukację, debatę publiczną i kulturę masową. Paradoksalnie na naszych oczach tworzą się nowe białe plamy oraz historia nacjonalistyczna, w której nie ma miejsca na procesy społeczne, na zjawiska gospodarcze, kulturalne, intelektualne, niezależne od polityki narodowej. Akademicka socjologia czy historia, pozbawione poważnych funduszy na działalność wydawniczą i promocyjną, pozostają bezbronne wobec tego procesu.
Rzecz jasna nie twierdzę, że „Solidarność” nie była także ruchem narodowym czy narodowowyzwoleńczym, lecz zapominanie o jej podłożu klasowym wypacza przesłanie demokratyczne 1980 roku. „Solidarność” była buntem młodej klasy robotniczej, rewoltą robotników, która w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku przejawiała się w wielu krajach na całym świecie, które przeszły po II wojnie światowej forsowną industrializację w warunkach systemów niedemokratycznych. W Polsce, w Brazylii, na Filipinach, w Korei Południowej czy w Indonezji powtórzyła się historia z pierwszej fazy industrializacji z końca XIX stulecia. Nowa klasa robotnicza, bunt, żywiołowe strajki, wolne związki zawodowe, na koniec przełom demokratyczny. „Solidarność” widziana jedynie w ujęciu narodowym ulega spłaszczeniu i, co gorsza, ulega zapomnieniu doświadczenie demokracji bezpośredniej samorządów pracowniczych, komisji zakładowych, różnego rodzaju komitetów strajkowych czy prób strajku czynnego w latach 1980‒81. W rezultacie banalizacji ulega także historia narodowa, pozbawiona wymiaru uniwersalnego i emancypacyjnego. Nagminne odcinanie się historycznych i obecnych przywódców „Solidarności” od idei socjalistycznych miało dla mnie zawsze w sobie coś półinteligenckiego – ukazywało polski defekt, w postaci braku horyzontów, jakiegoś nieoczytania, niezainteresowania światem.
Przy wszystkich różnicach pomiędzy Polską a Brazylią – kraju z prawie 190-milionową populacją, tworzącego obecnie razem z Rosją, Indiami i Chinami słynne BRIC na rynku globalnym – obydwa kraje przeszły zadziwiająco podobną drogę do demokracji. W lutym 1980 roku w São Paulo, dzięki zbliżeniu radykalnych grup związkowych: lewicowej, ale zorientowanej antystalinowsko inteligencji oraz artystów i intelektualistów, powstała Partia Pracujących. Partia brazylijska była często porównywana w tamtych latach do „Solidarności”, głównie ze względu na bliski sojusz z kościołem rzymsko-katolickim oraz bunt przeciwko dyktaturze oparty na strajkach i niezależności w stosunku do oficjalnych związków zawodowych. Do tych podobieństw należała także zrewoltowana socjologia, która i w Brazylii, i w Polsce wybiła się na niezależność w ramach dyktatury, i wytworzyła wysoką pozycję międzynarodową. A także liberalnie nastawione wojsko, które na koniec zagwarantowało pokojowe wyjście z systemu autorytarnego. Wreszcie Lech Wałęsa i Luíz Inácio Lula da Silva, obydwaj pochodzący z ludu przywódcy żywiołowych strajków w latach siedemdziesiątych, żarliwi katolicy, którzy z samego dna doszli na szczyt hierarchii społecznej, dla całego świata stając się przykładem wyzwalającego potencjału demokracji. Paradoksalnie, nawet obydwaj byli podobnie obmawiani. W Brazylii trzydzieści lat temu czarna propaganda Partii Komunistycznej rozpowszechniała pogłoski o agenturalności Luli, wykorzystując jego próbę działalności w oficjalnych związkach zawodowych.
Lula przyjeżdża obecnie do Polski jako jeden z najwybitniejszych przywódców międzynarodowych, mający za sobą silną partię polityczną w kraju i uznanie rynków finansowych. Pierwsze wybory prezydenckie w październiku w 1989 roku przegrał w drugiej turze zaledwie paroma procentami z Fernando Collor de Mello, mając przeciwko sobie strach lokalnej burżuazji i potężne brazylijskie media, szczególnie Rede Globo, imperium powiązanego z wojskiem Roberto Marinho, które w 1976 roku wyprodukowało słynną „Niewolnicę Isaurę”. Pamiętam wieczór wyborczy w São Paulo, kiedy nagle z przerażeniem dotarło do nas, że Rede Globo – będąca wtedy na szczycie popularności – manipuluje przekazem z decydującej bezpośredniej debaty wyborczej pomiędzy Lulą a Collor de Mello, przeznaczając temu drugiemu więcej czasu i tak dobierając pokazywane fragmenty, że odnosiło się wrażenie błyskotliwości Collor de Mello i słabej formy Luli. Potem Lula przegrał jeszcze kilka razy, w 1993 roku z Fernando Henrique Cardoso, kultową postacią światowej socjologii, na uchodźctwie w latach sześćdziesiątych zbliżonym do teorii zależności. Cardoso, jeszcze jako minister finansów, wprowadził Plano Real, doprowadzając do zredukowania inflacji i uzdrowienia finansów brazylijskich. Z łatwością wygrał wybory prezydenckie ponownie w 1998 roku. Ta przegrana z Cardoso, z przyjacielem z opozycji przeciwko dyktaturze musiała być dla Luli upokarzająca. Cardoso z kolei w swoich wspomnieniach wydanych w 2006 roku (wydanie angielskojęzyczne: „The Accidental President of Brazil”, PublicAffairs) nie szczędzi Luli drobnych złośliwości. Lula to wszystko wytrzymał i doprowadził do zwycięstwa w 2002 roku i ponownie w 2006. Przygotował swoją następczynię, Dilmę Rousseff, której prowadził zwycięską kampanię w 2010 roku.
Trzydzieści jeden lat temu to „Solidarność” zawładnęła wyobraźnią świata. W Polsce Lula zobaczy jednak „Solidarność” bez wizji i politycznej strategii, związek zawodowy zawieszony pomiędzy polityką populistyczną a bezwładem kryzysu europejskiego.
* Józef Pinior, polityk, prawnik, filozof. W PRL działacz Solidarności, aresztowany w 1983 roku i skazany na cztery lata więzienia. Od 1987 roku uczestniczył w próbach reaktywowania PPS. Od 2004 do 2009 poseł do Parlamentu Europejskiego.
„Kultura Liberalna” nr 142 (39/2011) z 27 września 2011 r.