Piotr Kieżun

Lewicowa bitwa pod Solferino

Z czym kojarzy się nam Solferino? Ci, którzy pamiętają co nieco z lekcji historii, zapewne bąkną coś o bitwie. Ambitniejsi wspomną jeszcze być może o Czerwonym Krzyżu i o dzielnym szwajcarskim kupcu Dunancie. Jednak trudno by nam było sprecyzować: kto?, kiedy? i po co? znalazł się w tym miejscu.

Nad Sekwaną z odpowiedzią nie ma najmniejszego problemu. Tak bowiem od nazwy ulicy określa się potocznie główną siedzibę Partii Socjalistycznej (PS). „Solférino” to okazały, zabytkowy budynek położony w samym centrum Paryża. Od niedzieli wie o tym każde francuskie dziecko. Tu bowiem – czego nie omieszkały pokazać wszystkie liczące się media – rozstrzygnął się najbardziej emocjonujący polityczny wyścig ostatnich tygodni. François Hollande pokonał w prawyborach Martine Aubry i został kandydatem socjalistów na fotel prezydenta.

Kim jest zwycięzca i co to oznacza dla PS? Nie sposób odpowiedzieć na to pytanie, nie przypominając perypetii Partii Socjalistycznej w ciągu ostatniej dekady. A było ich sporo, poczynając od efektownej porażki Lionela Jospina w 2002 roku. Wówczas to po raz pierwszy od blisko 30 lat kandydat socjalistów nie dostał się do drugiej tury wyborów prezydenckich. Jospin przegrał z Le Penem, co wprawiło w osłupienie wszystkich goszystów, zmuszonych głosować ostatecznie na „mniejsze zło”, czyli Jacques’a Chiraca.

Już wtedy gołym okiem można było zauważyć, że socjalistom wyraźnie brakuje paliwa. Zarówno ideowego, jak i personalnego. Skończył się pewien etap i lewica w całej Europie zaczęła szukać nowej formuły. PS, podobnie jak Labour Party Tony’ego Blaira i SPD Gerharda Schrödera, zwróciła się ku hasłom socjalliberalnym, próbując godzić tradycyjne zaangażowanie na rzecz wykluczonych z dużymi ustępstwami na rzecz wolnego rynku.

Jednak po wycofaniu się Jospina z polityki francuskim socjalistom wciąż doskwierał brak charyzmatycznego lidera. Do tego w partii pogłębiły się podziały. W jej obrębie powstała Nowa Partia Socjalistyczna (Nouveau Parti Socialiste) z Arnaud Montebourgiem na czele, domagająca się gruntownych zmian we francuskim życiu politycznym (m. in. ogłoszenia VI Republiki i wprowadzenia systemu parlamentarnego w miejsce prezydenckiego). Po lewej stronie PS wyodrębniła się również Alternatywa Socjalistyczna (Alternative Socialiste) Henriego Emmanuelli. Oba nurty głośno domagały się powrotu do ideałów państwa opiekuńczego.

Wewnętrzne spory nasiliły się jeszcze bardziej w 2005 roku w trakcie głosowania nad tzw. konstytucją europejską. Pomimo decyzji działaczy partii o poparciu traktatu konstytucyjnego, część jej członków (w tym późniejszy przywódca kolejnego tworu na lewicy, Parti de Gauche – Jean-Luc Mélenchon) zachęcało do głosowania na „nie”. Na tyle skutecznie, że większość wyborców sprzyjających Partii Socjalistycznej dokonała podobnego wyboru w referendum. 2007 rok to kolejna zmarnowana szansa. Tym razem w osobie Ségolène Royal, która co prawda niedużą liczbą głosów, ale jednak przegrała z Nicolasem Sarkozym.

Dziś wydaje się, że PS w końcu odzyskuje przewagę. Świadczyć może o tym choćby jej wygrana w niedawnych wyborach samorządowych. Na korzyść socjalistów działa również powszechne zmęczenie Sarko i strach przed kryzysem, który przywrócił tradycyjnym lewicowym hasłom dawną wiarygodność. Hollande ma więc ułatwione zadanie.

Sam kandydat nie należy do najbardziej drapieżnych graczy politycznych. „Nienawidzi konfliktu, to nie leży w jego naturze”, mówi cytowany w „Le Figaro” Henri Emmanuelli. W poniedziałek „Le Monde” przywołał komentarz brytyjskiego „Guardiana” zawierający taką oto charakterystykę deputowanego z Corrèze: „im bardziej obserwatorzy analizują życie i karierę Hollande’a, tym bardziej przypomina on Pana Normalnego”. Ów Monsieur Normal brzmi nieco ironicznie, ale być może takiego właśnie przywódcy potrzebuje dziś francuska lewica: rozsądnego, ważącego słowa i skromnego, a zatem będącego przeciwwagą dla egocentrycznego Sarkozy’ego, zwanego dla odmiany Monsieur Bling Bling (Pan Błyskotka).

Francuzi mają więc swojego socjalistycznego lidera. Nie byłoby w tym może nic specjalnie ekscytującego, gdyby nie sposób, w jaki Hollande został oficjalnym kandydatem na prezydenta. Oto po raz pierwszy w historii ubiegający się o to stanowisko członek PS nie był wybierany przez działaczy partii, ale przez zwykłych obywateli. W prawyborach mógł głosować każdy dorosły obywatel, zapisawszy się uprzednio na listę wyborców. Był przy tym zobowiązany do podpisania deklaracji, w której popierał lewicowe wartości: „wolność, równość, braterstwo, laickość, sprawiedliwość oraz solidarny postęp”. Głos można było oddać w specjalnie do tego przygotowanych miejscach bądź za pomocą aplikacji na telefony komórkowe.

Rezultat? Pomiędzy Hollande’em a Aubry wybierało kilka milionów Francuzów, a z ust wszystkich – zarówno polityków PS, jak i dziennikarzy – nie schodziło słowo „demokratyzacja”. O „sukcesie demokracji” mówił sam Hollande w swoim pierwszym zwycięskim przemówieniu, a wspierający go Jacques Lang podkreślał z entuzjazmem znaczenie tej „demokratycznej lekcji”. Bez wątpienia taki a nie inny mechanizm prawyborów sprawił, że poziom politycznego zaangażowania sympatyków lewicy znacznie wzrósł. PS skupiła też na sobie uwagę wszystkich mediów.

Jednak znaleźli się również krytycy. Rémi Lefebvre w niewielkiej książeczce „Les primaires socialistes. La fin du parti militant” zauważył, że powszechne prawybory oznaczają skupienie uwagi nie na programie i przesłaniu ideowym, ale na indywidualnej charyzmie konkretnego kandydata. Siłą partii staje się osobowość lidera. Kierunek działania partii zaczynają przy tym wyznaczać nie tyle jej działacze, ile przedwyborcze sondaże. Wewnętrzna dyskusja przestaje odgrywać jakiekolwiek znaczenie, gdyż liczy się tylko to, kto częściej pojawi się w mediach.

Czy wizerunkowy sukces, jaki przyniosły PS prawybory, zostanie przekuty w zwycięstwo w przyszłym roku? Socjaliści są tego pewni i już szykują się do ostrej batalii. Na razie pora na konsolidację. Ugodowy i spokojny Hollande nadaje się do tego wyśmienicie. Zobaczymy, jak poradzi sobie w następnych miesiącach, w których dojdzie do publicznych potyczek z rządzącą UMP i Sarkozym.

A przeciwnik nie śpi i jest wymagającym medialnym graczem. Już zaczął podliczać koszty przedwyborczych obietnic Hollande’a, a przede wszystkim wśród fleszy i obiektywów pochwalił się nowo narodzoną córeczką. Francuzi są zachwyceni.

* Piotr Kieżun, szef działu „Czytając” w „Kulturze Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 145 (42/2011) z 18 października 2011 r.