0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > BRZOZOWSKI: Machismo z...

BRZOZOWSKI: Machismo z Karaibów. O „Dzienniku zakrapianym rumem”

Grzegorz Brzozowski

Machismo z Karaibów

Już sama zapowiedź najnowszego filmu Bruce’a Robinsona zachęca. To mieszanka „Kac Vegas” z kinem wrażliwym społecznie. Oto grupa utracjuszy – pozornie pławiących się w urokach Portoryko schyłku lat 50. – rzuca wyzwanie panującemu tam wyzyskowi miejscowej ludności. Twórcom „Dziennika zakrapianego rumem” nie udało się jednak stworzyć nowoczesnej opowieści łotrzykowskiej w scenerii godnej wczesnych filmów z Jamesem Bondem. Karaibska wysepka, prócz dziewiczych plaż i roztańczonych niewiast, obfituje raczej w okazy samców alfa, konkurujących o powyższe dobra z zapałem godnym kogutów (w pewnym momencie rzeczywiście ścierających się na ekranie). „Dziennik zakrapiany rumem” to przede wszystkim znakomita pożywka dla feministycznych teorii kina.

Johnny Depp konstruuje płeć

Odgrywany przez Johnny’ego Deppa autor książkowej wersji „Dziennika…” wydaje się idealnym bohaterem do obnażenia hipokryzji stosunków społecznych w czasach politycznego cynizmu – schyłku ery Nixona. W postawie Paula Kempa – wojowniczego dziennikarza, który postanawia rzucić pisanie o karaibskich kręgielniach na rzecz wyprawy w interior – jest coś z Ryszarda Kapuścińskiego, który kilka lat później opuścił hotel „Tivoli” w Luandzie, by w imię poznania prawdy trafić na front wojny domowej w Angoli. Sytuacja dziennikarzy w Portoryko lat 50. pokazuje szczególny dystans w stosunkach społecznych – odstając od grupy tubylców, są zbyt ubodzy, by być traktowani na równi z przedstawicielami amerykańskiej upper class. Ich jedynym zasobem pozostaje wyostrzony (mimo obfitych ilości rumu) zmysł krytyki społecznej. Z narzędzia tego okazują się zresztą korzystać wszechstronnie, nie tylko w celu obrony napotkanej ludności lokalnej i uciśnionych kobiet przed machlojkami swych bogatych rodaków.

Kemp i towarzysząca mu grupa rozmiłowanych w rumie awanturników dalecy są od prostych odpowiedników opojów z „Tortilla Flat” Steinbecka czy Szwejka i jego kompanów – prostaczków bożych, którzy przy braku umiarkowania w jedzeniu i piciu potrafili celnie obnażyć mechanizmy niesprawiedliwego systemu społecznego. Dominującym celem karaibskich dziennikarzy w ujęciu Robinsona jest przede wszystkim obnażenie mechanizmów, za pomocą których ich konkurenci konstruują swe dominujące męskie pozycje. Płeć kulturowa jest tu, zgodnie z zapatrywaniami Judith Butler, swoistym performance’em: wymaga odwołania do określonych strategii, scenografii i rekwizytów. Awanturnicy pod wodzą Kempa dziarsko zdzierają zatem tupeciki z łysin wyzyskujących ich przełożonych, a ich zadaniem będzie stopniowe odzieranie swych bogatszych rodaków z potwierdzających ich męskość gadżetów: luksusowych pojazdów, hoteli czy wreszcie odbicie zjawiskowej, sprowadzonej do roli maskotki dziewczyny.

Sami nie przywiązują się przy tym do żadnego z tych tradycyjnych wyznaczników męskiej roli. „Nie masz pracy, pieniędzy, dziewczyny, masz za to wyrok sądowy”, zauważa jeden z przyjaciół, oceniając sytuację Kempa. Jako jedyni docierają do granic zastanych modeli tożsamości płciowej, trafiając przed walką kogutów na konsultacje z hermafrodytą, czarownikiem voo-doo. Relacje między grupą męskich przyjaciół są przy tym na tyle poufałe, że nie stronią oni od udzielania sobie pomocy przy diagnozie chorób wenerycznych, a halucynogenne wizje zdecydowanie skracają cielesny dystans między nimi. Na pierwszy rzut oka ich refleksyjny model traktowanej z ironią płci kulturowej zdaje się zatem zdecydowanie odbiegać od prostackiego, a obowiązującego na Portoryko stylu macho.

Laura Mulvey: feministka patrzy na rum

Kemp i jego kompani podejmują krucjatę przeciw bogatym rodakom w imię obrony interesu uciśnionych – w Portoryko ich czasów są to przede wszystkim kobiety i tubylcy. Sposób sportretowania obu tych grup narzuca jednak wątpliwości co do powodzenia misji dziennikarzy. Kobiety w krainie rumu są bowiem przede wszystkim oglądane lub podglądane (często dosłownie przez lunetę), gdy pławią się w uściskach innego mężczyzny lub mierzą kolejne sukienki. Akcję popychają do przodu o tyle, że w odpowiednim momencie potrafią docisnąć za nich pedał gazu podczas bicia rekordu prędkości. Nie są one w stanie samodzielnie wytworzyć żadnych własnych znaczeń – są raczej definiowane przez męskie pragnienia. Wszak to mężczyźni pozostają władcami narracji.

W fundamentalnym dla feministycznej teorii kina artykule „Visual Pleasure and Narrative Cinema” brytyjska reżyserka Laura Mulvey zwróciła uwagę, że film często okazuje się jedynie kolejną, szczególnie efektywną formą reprezentacji kulturowych charakterystycznych dla patriarchalnego systemu społecznego. Według Mulvey to męskie spojrzenie determinuje sposób konstruowania kinowych opowieści, sprawiając, że postaci kobiet jawią się przede wszystkim jako projekcje męskich fantazji, bezwolne obiekty do oglądania, mające jedynie motywować męskich bohaterów do działania. To przede wszystkim oni prezentowani są jako jednostki aktywne, poruszające się na tle rozległych przestrzeni raczej niż kontemplowane w zbliżeniach. Przy tym o ile męscy bohaterowie nie mają problemu z przedmiotowym ujmowaniem kobiecych postaci, sami niechętnie pojawiają się w charakterze obiektów pożądania. Taki sposób obrazowania sprzyja oczywiście zachęcie męskiej części widowni do dalszego śledzenia danego filmu; perspektywą kamery jest właśnie ich spojrzenie, narzucające swą władzę kobietom. W „Dzienniku…” ta asymetria patrzenia zostaje zachowana do końca – dominuje tu niezmiennie męskie spojrzenie amerykańskich opojów, które osobliwie często zbiega się z perspektywą kolonizatora.

Niewiele więcej pola do działania mają w Portoryko według Robinsona także tubylcy. Prezentują się na ekranie głównie jako irracjonalne istoty miotane między wściekłością na amerykańskich przybyszów a pożądaniem ich kobiet. Są zdolni raczej do dzikiego tańca i bezładnych pościgów niż do konstruktywnego działania. Ich opór wobec kolonizujących sił skazany jest na porażkę bez pomocy grupy białych awanturników – ci zaś do końca przemawiają w obronie uciśnionych Portorykańczyków ponad ich głowami. Przed zakropieniem swego dziennika rumem Kemp mógłby zajrzeć do dzienników Bronisława Malinowskiego, by dowiedzieć się, na czym w rzeczywistości polega wysiłek otwarcia się na perspektywę Innego.

Na obraz Robinsona można by oczywiście spojrzeć z wyrozumiałością, z którą ogląda się chociażby osadzoną w podobnych czasach opowieść „Mad Menów” Matthew Weinera. Ona również roi się od seksistowskich i rasistowskich motywów – kobiety i czarnoskórzy urastają w niej jednak do pozycji samodzielnych bohaterów, zdolnych zmienić bieg akcji. Tymczasem „Dziennik zakrapiany rumem” jest doskonałym przypadkiem tego, co Mulvey opisuje na przykładzie niezależnych amerykańskich produkcji filmowych, wyzwolonych z kieratu wielkich studiów. Pod pozorem większej świadomości i ironii wobec dominującej patriarchalnej ideologii nie przestają one być jej reprodukcjami.

Dominującym modelem męskości w „Dzienniku…” – jakkolwiek ironicznie komentowanym – pozostaje zatem machismo. To na tym polu zdają się przede wszystkim konkurować bohaterowie (zarówno w kategorii zalotów do Chenault, jak i walki kogutów). Zwycięstwu drużyny Kempa pomoże odebranie oznak ekonomicznej dominacji bogatym Amerykanom, ale nie może temu towarzyszyć oddanie głosu potencjalnym tubylczym konkurentom. Sprostanie modelowi machismo niesie przy tym ze sobą oczywiście własną porcję głęboko skrywanych lęków – łysina musi być wstydliwie zakrywana, a brak gadżetów wypełniony przez podkradanie ich bogatszym współzawodnikom. Bez nich wszak trudno liczyć na zdobycie upragnionej kobiety. Ostatecznym, pewnym sposobem radzenia sobie z obawami pozostaje rum służący do zapijania niepewności w niekończącym się wyścigu.

Tym samym ubrana w płaszcz kontestacji historia Kempa okazuje się ostatecznie niczym więcej niż własną wersją męskiego, amerykańskiego snu; główny bohater musi odpłynąć w stronę zachodzącego słońca jako ostatni sprawiedliwy, na którego w Nowym Jorku czeka ostateczne zwycięstwo – oszałamiająca dziennikarska i matrymonialna kariera. Grany przez Deppa bohater to odkrywca okrężnej drogi do zdobycia pozornie odrzucanych wyznaczników męskiego statusu; kolejny samiec alfa taplający się w potokach rumu.

Film:

„Dziennik zakrapiany rumem” (The Rum Diary)
reż. Bruce Robinson
prod. USA 2011
dystr. Kino Świat

* Grzegorz Brzozowski, członek redakcji „Kultury Liberalnej”. Doktorant w Instytucie Socjologii UW, student kursu dokumentalnego w Mistrzowskiej Szkole Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy.

 

„Kultura Liberalna” nr 157 (2/2012) z 10 stycznia 2012 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 157

(1/2012)
10 stycznia 2012

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE

NAJPOPULARNIEJSZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj