Przede wszystkim – powrót do domu. Dom dla Chińczyka nie oznacza miejsca, w którym mieszka, choćby nawet od trzydziestu lat. Prawdziwym domem jest guxiang – miejsce, skąd pochodzi ród, gdzie mieszkają rodzice i krewni; miejsce, do którego pielgrzymuje się przynajmniej raz w roku, wypełniając synowski obowiązek. Niby nic takiego – wyjazd do domu rodziców. Ale biorąc pod uwagę fakt, że przeciętny Wang wyrusza w podróż dokładnie w tym samym czasie co kilkaset milionów równie zdesperowanych rodaków i że odległości do przebycia to nie setki, ale tysiące kilometrów, sytuacja nabiera powagi. I dla milionów Wangów, i dla całego kraju.
Coroczna największa światowa wędrówka ludów – chunyun, czyli wiosenny transport, trwa równo czterdzieści dni, podczas których całe Chiny ogarnia narastający amok. Przygotowania do wyjazdu i świąteczne zakupy stają się najważniejszą kwestią każdego dnia. Pierwsze pytanie spotkanego znajomego niezmiennie brzmi: czy kupiłeś już bilet? Dotychczas wystawano je w znoju i zimnie w kilkudniowych kolejkach, choć niekoniecznie dostawało na zaplanowany dzień czy do celu podróży – spóźnialskim pomoc oferowały koniki, którzy w przeciwieństwie do kas, zawsze dysponowali biletami. Co roku chińskie media epatowały dramatycznymi historiami o tasiemcowych kolejkach, a zachodnie obowiązkowo serwowały swoim czytelnikom opowieść o narodzie w podróży. I co roku podnosiły się głosy apelujące o lepszą organizację sprzedaży drogocennych biletów świątecznych.
W tym roku coraz lepiej radzące sobie w wirtualnych światach władze zafundowały obywatelom rewolucję. Aby skończyć z kilometrowymi kolejkami i konikami wykupującymi na pniu miejscówki na najpopularniejsze trasy, uruchomiono przedsprzedaż internetową i przez infolinię. Każdy Chińczyk z kilkudniowym wyprzedzeniem miał za ich pomocą zakupić jeden bilet z wypisanym numerem dowodu osobistego. Koniec z kolejkami, na pohybel konikom! Niestety, miało być pięknie, a wyszło jak zwykle. Serwery padły po kilku minutach, dodzwonienie się na infolinię graniczyło z cudem. W sieci zaroiło się od relacji – „logowałem się sześćset razy i wciąż nie mam biletu”, „dzwonię już trzecią dobę i ciągle zajęte”. W najgorszej sytuacji znaleźli się mingong – chłopi pracujący w miastach, często niepiśmienni, a nawet nieposługujący się standardowym chińskim, dla których rezerwacja online to czarna magia. Miastowi jakoś sobie poradzą, już pojawiły się aplikacje na Androida, które raz uruchomione dzwonią czy logują się na stronie aż do skutku. Mniej obrotni jak zawsze stoją w kilkudniowych kolejkach, a przy okienku często dowiadują się, że biletów brak.
Gdy pokonując wszelkie przeszkody, nasz Wang jednak zdobył miejscówkę, może ruszyć w podróż, przy której osiem godzin spędzonych w PKP na trasie Warszawa-Gdańsk to przesympatyczna wycieczka w luksusowych warunkach. Tak, oczywiście, po Chinach śmigają szybkie i lśniące pociągi, o których z zachwytem rozpisuje się cały świat, ale ceny biletów, porównywalne czasem do lotniczych, sprawiają, że gros podróżnych wciąż celuje w zwykłe pośpiechy. Zresztą nawet podróż zwykłym pociągiem, np. z Szanghaju do Chongqingu, (odległość 2523 km, w trasie czterdzieści dwie godziny), kosztuje niemało. Nawet najtańszy bilet na twarde siedzenie albo miejsce stojące kosztuje 271 juanów (miękka leżanka już 754 juany), pomnożony razy trzy osoby w dwie strony, potrafi pożreć miesięczną pensję pracownika fizycznego. A to dopiero wstęp do wydatków…
Nowy Rok to czas prezentów. Nie wypada pojawić się w domu po rocznej nieobecności bez naręczy darów; dla ojca droga wódka i sztanga papierosów, dla matki żeń-szeń czy pięknie zapakowany zestaw witamin, każdemu z rodziny należy się prezent wedle wieku i znaczenia. Dzieciom trzeba dać yasui qian – noworoczne pieniądze, w tym roku najczęściej spotykana kwota to 500 juanów. Biada, gdy mamy gromadkę siostrzeńców… Spotkania ze znajomymi odbywają się w restauracjach przy zastawionych stołach, między posiłkami wypada się na zakupy, bo promocje i świąteczne wyprzedaże kuszą na każdym kroku. I obowiązkowo należy nabyć dla rodziny nowe ubranie i buty, bo ma to gwarantować pomyślność w nadchodzącym roku. Nic dziwnego, że jeden z gorących tematów na Weibo, chińskim Twitterze, dotyczy wydatków świątecznych. Komentujący zgodnie narzekają: na obchodzenie Nowego Roku wydają co najmniej jedną pensję, a podawane kwoty oscylują pomiędzy pięcioma a dziesięcioma tysiącami juanów. Zamożni Chińczycy wydają o wiele, wiele więcej, co widać po liście wybieranych na prezenty marek, ułożonej przez Hurun Report, wydawcę czasopism przeznaczonych dla elity finansowej Państwa Środka. Na szczycie listy króluje Louis Vuitton, następnie Cartier, Hermès i Chanel.
Gdy nasz Wang dotrze w końcu do rodzinnego domu, przywita się ze wszystkimi i rozda prezenty, może zasiąść do świątecznych pierogów i oglądania gali noworocznej od dwudziestu lat emitowanej na CCTV 1, niezmiennie bijącej międzygalaktyczne rekordy oglądalności.