0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > JASINA: Zachodzące Imperium...

JASINA: Zachodzące Imperium Spielberga. O „Czasie wojny”

Łukasz Jasina

Zachodzące Imperium Spielberga. O „Czasie wojny” 

Mija już niemal czterdzieści lat od momentu, gdy Steven Spielberg wdarł się szturmem do amerykańskiego i światowego kina. Szturm ten nie został przy tym przypuszczony od strony salonów – uznanie zarówno widzów, jak i krytyków zdobyło kilka jego wczesnych, kasowych dzieł, by wspomnieć chociażby „Szczęki” (1975), „E.T.” (1982) czy trylogię o Indianie Jonesie. Krytycy zamiast zajmować się ich ulubioną w wypadku kina popularnego czynnością, zaczęli chwalić Spielberga (obok George’a Lucasa) jako twórcę nowego nurtu, czyli „kina nowej przygody”.

Spielberg szybko jednak poczuł ambitniejsze powołanie. W roku 1985 na fali amerykańskiego zainteresowania historią Afroamerykanów z Południa, spowodowanego premierą serialu „Korzenie” (1979), powstaje „Kolor purpury”. To epicka opowieść o życiu murzyńskiej kobiety i jej emancypacji. Film ten miał pokazać, że Spielberg jest zdolny nie tylko do efekciarstwa, ale i solidnej refleksji. Jednak w sferze formalnej film ten różnił się od poprzednich jedynie brakiem efektów specjalnych, a jego narrację poprowadzono w podobnie bajkowy sposób. Najnowsze dzieło tego nurtu twórczości Spielberga, „Czas wojny”, niestety obarczone jest wszystkimi błędami poprzednich. Najważniejsze z nich to nieudolne naśladownictwo niedoścignionego stylu kina historycznego Davida Leana oraz skłonność do łzawego przedstawiania upadłego Imperium.

 Blade odbicie Davida Leana

Epicko-historyczne kino monumentalne ma swój „wzorzec z Sèvres” – jest nim twórczość Davida Leana. Brytyjski filmowiec realizował filmy nie tylko z wielkim rozmachem, patosem i ostrą refleksją na tematy historyczne – były one również wysmakowane, pełne metafor i pięknych obrazów. Ten styl nie zmienił się nawet pod koniec lat 60.

W 1986 roku Lean miał przystąpić do reżyserowania adaptacji powieści Ballarda „Imperium Słońca”. Ostatecznie projekt ten przejął jednak Spielberg, pierwotnie producent całości. „Imperium Słońca” w jego wykonaniu okazało się jednak niemalże całkowicie naśladownictwem stylu Leana. Produkcję wypełniły monumentalne sekwencje połączone z równie monumentalną muzyką. Opowieść o historii przesycona została metaforami i generalizacjami. Również główny bohater, zagrany przez młodego Christiana Bale’a, przypominał Żywago czy Lawrence’a – łączyły ich wątpliwości, balansowanie na granicy światów i wielka czystość wewnętrzna. Zmagania kultury euroamerykańskiej i japońskiej w ujęciu Spielberga okazały się ponadto bardzo podobne do zetknięcia dwóch cywilizacji z Leanowskiego „Mostu na rzece Kwai” (1957).

Tak skopiowany styl kina historycznego stał się od tej pory ważnym elementem twórczości Spielberga: „Lista Schindlera” (1993), „Amistad” (1997), „Szeregowiec Ryan” (1998) czy „Monachium” (2005) dostawały nagrody i budowały popularną narrację o opowiadanych w nich wydarzeniach. Mimo szlachetnych wzorców cechą wyróżniającą historyczne filmy Spielberga jest jednak to, że ich narracja nie składa się na żadne logiczne continuum. Spielbergowski świat to chaos. Pod pewnymi względami amerykański reżyser przypomina tu nie Leana, ale Andrzeja Wajdę, z podobną dezynwolturą przeskakującego od tematu do tematu. Wygląda na to, że Spielberg, gdy ma na to ochotę, realizuje film poważny, po nim nadchodzi czas na komedię, czarną komedię, kontynuację samego siebie i znowu ostre w wymowie dzieło o charakterze społecznym. Łączy je jedno: każdy z nich pozostaje kolorowym wysokobudżetowym widowiskiem, bo przecież bawić się kinem nie można za zbyt małe pieniądze.

 Rodzinne imperium Spielberga

Kino, przynajmniej w ostatnim czasie, nie jest wielkim zwolennikiem różnej maści imperializmów. Imperializm Brytyjski i Imperium – skrytykowane, ale i zmitologizowane przez Leana – mają jednak szczęście. Sześćdziesiąt lat po upadku kolonialnej władzy Zjednoczonego Królestwa w Indiach (czyli symbolicznym końcu Imperium) dalej powstają filmy w gruncie rzeczy je gloryfikujące. „Cena honoru” (2002), „Królowa (2007) czy „Jak zostać królem” (2011) są wyraźnymi przykładami tego zjawiska. Ameryka odczuwająca kompleksy kulturowe wobec swojej niegdysiejszej metropolii jest w stanie zainwestować spore sumy z kieszeni producentów filmowych w opowieści o brytyjskiej historii.

„Czas wojny” (a właściwie „War Horse”, czyli „koń bojowy”) w taką linię się wpisuje – na dodatek imperium gloryfikowane jest tu w sposób wyjątkowo sentymentalny. Chyba tylko „Elza z afrykańskiego buszu” (1967) może się z tym filmem zmierzyć pod względem ładunku emocjonalnego, jaki wyzwala on we wrażliwym widzu. W przededniu wybuchu I wojny światowej (jej setna rocznica zbliża się wraz ze spodziewanym wysypem filmów na jej temat) na zielonych pastwiskach i wzgórzach Devonu – żywcem wyjętych z kart dziewiętnastowiecznej powieści wiktoriańskiej – rodzi się koń. Koń ten zaprzyjaźnia się z chłopcem wywodzącym się z biednej rodziny dzierżawców; jego ojciec, weteran, ciągle nie wyzwolił się z traum wojny burskiej. Sprzedany wojsku koń jest najpierw własnością eleganckiego cerbera Imperium – oficera kawalerii, później przechodzi przez ręce dezertera, francuskiej dziewczynki i niemieckiego taboru. Nie trzeba być wielkim znawcą dzieł Spielberga, by odgadnąć, że w 1918 roku będzie nas czekał happy end – losy konia i chłopca splotą się i zakończą w scenie będącej kopią jednej z sekwencji „Przeminęło z wiatrem”.

Mimo optymistycznego zakończenia całość filmu sprawia jednak dość smutne wrażenie. Choć mamy tu prostego człowieka i zwierzę rzuconych w samo centrum wielkiego wydarzenia historycznego, genialną muzykę i montaż oraz liczne sceny zbiorowe, na tym kopiowanie Leana się kończy. „Czas wojny” to raczej tryumf swoistego konserwatyzmu Spielberga. Choć jest to reżyser niezwykle nowatorski formalnie, pewnych granic nigdy nie jest w stanie przekroczyć. Jego filmy – z niewielkimi wyjątkami – nadają się do zakwalifikowania do przegródki „kino rodzinne”, przez co nawet najodważniejszym historycznym obrazom brakuje drapieżnej siły wyrazu Leana. Być może jest to osobisty dramat Spielberga: mimo oszałamiających budżetów nigdy swemu mistrzowi nie dorówna.

Film:
„Czas wojny” (War Horse)
reż. Steven Spielberg
USA 2011

* Łukasz Jasina, historyk kina brytyjskiego, członek zespołu „Kultury Liberalnej”.

 Kultura Liberalna” nr 158 (3/2012) z 17 stycznia 2012 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ
(2/2012)
17 stycznia 2012

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj