0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Felietony > WTOREK [Marionetki, kukiełki,...

WTOREK [Marionetki, kukiełki, ludzie] WAKAR: Stasiuk

Jacek Wakar

Stasiuk

W świątecznym numerze „Gazety Wyborczej” (7-9 kwietnia) czytam znakomity i – staram się rzadko używać tego określenia – rzeczywiście przejmujący wywiad Doroty Wodeckiej z Andrzejem Stasiukiem. Mam powiązaną ze Stasiukiem całkiem prywatną anegdotę, nie dam głowy, może przytaczałem ją przy innej okazji. Był rok 1996, Kraków, trwał Festiwal Unii Teatrów Europy. Byłem tam jako początkujący krytyk, z głową pękającą od wyjątkowych wrażeń. No bo zobaczyć takiego Giorgia Strehlera na żywo i jeszcze uczestniczyć w spotkaniu z nim, które zamienił w jedyny w swoim rodzaju teatr, to nie w kij dmuchał. Podczas owego festiwalu, mimo jesiennej pory, słońce przygrzewało raźnie i śmietanka Krakowa przemieszczała się od wikliny do wikliny (tak nazywano fotele w niezliczonych kawiarnianych ogródkach). Ci prawdziwie prawdziwi wikliną jednak pogardzali i siadywali w Vis à Vis – każdemu normalnemu, nie tylko Krakusowi, znanym jako Zwis. No i któregoś festiwalowego czwartku gruchnęła wieść, że Wisława Szymborska dostała Nobla. I Kraków cały zaczął pić za zdrowie noblistki. Do Zwisu zaprowadził mnie wtedy mój przyjaciel Paweł Głowacki, jego niewypowiedziane poręczenie spowodowało, że jako ledwie 24-latek zostałem wówczas dopuszczony do stolika. Siedzieli przy nim na pewno Jerzy Pilch, Marcin Świetlicki i Andrzej Stasiuk właśnie. Mijały godziny i dni, a oni siedzieli, jakby zatrzymał się świat. Przynajmniej tak zapamiętałem, może koloryzując nieco inicjacyjny mit.

Stasiuk wbił mi się w pamięć, choć nie gadałem z nim wówczas wcale. Patrzył znad baterii kieliszków z przezroczystym płynem. Mimo ciepła nie zdejmował płaszcza. A był on wspaniały – skórzany, ciężki, podniszczony. Przed laty chciałem być jak Linda, dajmy na to, z „Przypadku”. Ale Stasiuk, ogromny i zwalisty, wychylający lufę za lufą, w tym swoim płaszczu niesamowitym, to było jeszcze inne wtajemniczenie.

A potem go czytałem. Z początku łapczywie i z zachwytem, potem już bez tej pierwszej ekscytacji. Stasiuk powoli stawał się instytucją, pisarzem traktowanym jako dobro wspólne, co chyba niezbyt dobrze wpływało na jego twórczość. Pisał bardzo dużo, wydawało się często, że zdecydowanie za dużo. Po olśnieniach, czyli „Opowieściach galicyjskich”, „Przez rzekę” czy – przede wszystkim chyba – „Dukli”, przyszły rzeczy mniej dla mnie istotne, choć dla autora stanowiące przepustkę do zakrojonego na największą skalę sukcesu. Miałem poczucie przesytu i powtarzalności, gdy zapraszał mnie Stasiuk w kolejną, a w gruncie rzeczy tę samą podróż od Wołowca po Bałkany. Zdawało mi się, że autor „Murów Hebronu” chętnie wchodzi do tej samej rzeki, aby wyłowić z niej kolejne nagrody albo przynajmniej peany na swoją cześć. A po „Taksimie” oraz „Dzienniku pisanym później” znużenie prozą Stasiuka przy jednoczesnym szacunku dla jego warsztatowej biegłości zamieniło się już jednak w irytację. Wydało mi się bowiem, że zaczął produkować przyrządzoną według sprawdzonej po wielokroć receptury konfekcję, a pod jej pieczołowicie zaprojektowaną chropowatością nie tym razem absolutnie nic.

„Grochów”, najnowszy tom pisarza, liczy coś koło stu stron. Mały format, raczej nie gęsty druk. Ledwie cztery – szkice, miniatury, opowiadania? Poczułem to od pierwszych chwil lektury, że wrócił Andrzej Stasiuk sprzed lat – z czasów „Dukli” i „Przez rzekę”. Pisze o śmierci – swojej babki, swojego przyjaciela, swojej suki. Babka była jeszcze z innego porządku. Wierzyła w duchy, tak jak wierzy się w to, że po nocy przyjdzie kolejny dzień. Rzec można – oczywista oczywistość. Ponoć najbardziej przerażała wtedy nie sama śmierć, ale obwieszczająca jej nadejście czarna chorągiew łopocząca przed chałupą. Pies zdychał powoli. Zapadał się w sobie, jakby najbardziej zależało mu na tym, by w tych ostatnich chwilach ocalić jeszcze dla siebie choć trochę całkiem zwykłego ciepła. Przyjaciela natomiast żegna Stasiuk, opisując ich wspólny Grochów z czasów młodości. Mam graniczące z pewnością przeczucie, że lepszego literackiego portretu Grochów się nigdy nie doczeka.

Frazy Stasiuka, obsesyjnie oszczędne, przejmują jakimś przedziwnym ostatecznym smutkiem. Jest w „Grochowie” jak u Becketta – nic się nie da zrobić. Można jedynie pisać i mówić. Jak Stasiuk.

We wspomnianym wywiadzie, złączonym z publikacją książki, Stasiuk objaśnia po swojemu owe śmierci, ale nie stara się znaleźć dla nich żadnych wyszukanych egzegez. Przebija z jego słów zgoda na los, na porządek spraw, na to, co nieuchronnie przyjdzie. Jest w nich niezgoda na to, żeśmy śmierć z życia wykarczowali, bo nie pasowała, nie kręciła nikogo, była zbyt mało sexy. Nie są to myśli nowe, ale formułowane przez autora „Grochowa” układają się mimochodem w jego credo. Nie artystyczne, bo to tchnęłoby pięknoduchostwem. Życiowe.

Wypowiada Stasiuk w tej rozmowie zdania, po których ciary chodzą po plecach, bo trudno celniej trafić. Mówi do niego Dorota Wodecka, że płakała, gdy czytała „Grochów”. Stasiuk jej odpowiada: „Ja płakałem, jak pisałem. Nad psem, który mi umierał. Nad Wieśkiem. Nigdy nie byłem u niego w szpitalu. Nie zebrałem się, żeby pojechać, dotknąć. Wierzyłem, że jak będzie najgorzej, to ktoś mi powie i zdążę. A to nadeszło szybko po prostu. W nocy się dowiedziałem. Byłem w szałasie. Chlałem i płakałem. Tylko to można robić. Płakać i pić. Pić i płakać. To dobra rzecz w świecie, który nie płacze. Można się czasami sponiewierać, otworzyć, wypuścić emocje. To pomaga. Czasami tylko to można zrobić”. Tak jest.

* Jacek Wakar, szef działu Publicystyki Kulturalnej w Drugim Programie Polskiego Radia.

„Kultura Liberalna” nr 170 (15/2012) z 10 kwietnia 2012 r.


Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 170

(15/2012)
10 kwietnia 2012

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj