Olga Byrska
Czego chcą literackie instytucje w Polsce?
Stała liczba czytelników poezji – niezależnie od kraju, jego wielkości oraz liczebności mieszkańców – wynosi około trzech i pół tysiąca, twierdzi Hans Magnus Enzensberger. Gdyby jego żartobliwa teza okazała się prawdą na temat czytelnictwa w ogóle, grono osób zainteresowanych jego wzrostem w Polsce być może odetchnęłoby z ulgą. Znalazłoby się tym samym jakieś „obiektywne” usprawiedliwienie dla alarmującej sytuacji, z jaką mamy do czynienia obecnie. Mowa o badaniach Pracowni Badań Czytelnictwa i OBOP-u, wedle których ponad połowa Polaków nie przeczytała w ciągu roku ani jednej książki, a ponad 40 proc. nie czyta nawet tekstów przekraczających swoją objętością trzy strony maszynopisu.
Niestety Enzensbergera należy odłożyć na bok. Badania, o których wspomniałam, zostały poddane szczegółowej analizie socjologicznej, wyciągnięto z nich wnioski, a sam temat co jakiś czas pojawia się w szeroko pojętej „debacie publicznej”. Ostatnimi czasy dzieje się tak z dwóch powodów: kampania „Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka” wygrała plebiscyt na najlepszą kampanię społeczną 2011 roku; z kolei przed tygodniem w mediach społecznościowych pojawił się spot „Czytaj! Zobacz więcej” – również w ramach akcji propagującej czytelnictwo.
Jednocześnie nie możemy narzekać na brak wydarzeń literackich w kraju. Podczas ostatniego weekendu Wrocław gościł ponad sześćdziesięciu poetów i prozaików z Europy oraz Stanów Zjednoczonych, między innymi Laurie Anderson, Jacka Dehnela, Justynę Bargielską. W listopadzie czeka nas kolejna edycja Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada, w ramach którego w Polsce bywali już Zeruya Shalev, Marjane Satrapi czy Etgar Keret. Wymieniam tu tylko dwie największe tegoroczne imprezy. Zastanawia mnie jednak ich funkcja – na ile mogą one współtworzyć klimat sprzyjający rozpowszechnianiu czytelnictwa? Może organizatorzy wcale nie aspirują do tego, aby wychodzić ku osobom nieczytającym?
Jak możemy przeczytać w dziale „Idea” na stronie Festiwalu im. Conrada, „organizatorom zależy na stworzeniu w Krakowie wielobarwnej mozaiki artystycznej, która będzie mogła zilustrować bogactwo światowej literatury, przybliżając polskiemu czytelnikowi mało znane dotąd obszary myśli i wrażliwości. Ideą przewodnią jest stworzenie imprezy o największym możliwym zasięgu i szeroko rozpoznawalnej na świecie”[1]. Trudno znaleźć w tych słowach jakiekolwiek zainteresowanie krzewieniem czytelnictwa. Z kolei Fundacja Europejskich Spotkań Pisarzy, która przejęła tworzenie Portu Literackiego „zajmuje się również promocją w kraju i za granicą rodzimej literatury, jej twórców oraz książek. Przybliża polskim czytelnikom dorobek literatury światowej. Inspiruje międzynarodowe kontakty, wymianę artystyczną i dialog międzykulturowy. Propaguje i upowszechnia czytelnictwo oraz wychowanie poprzez kontakt z autorami dzieł literackich. Niesie pomoc artystom w dotarciu do szerszego odbiorcy, a także wspiera instytucje o ważnym znaczeniu społecznym”[2].
Obie strony realizują jednak swoje pomysły podobnie: Fundacja Tygodnika Powszechnego stawia na pracę od podstaw, czyli „Lekcje czytania” z krytykami lub pisarzami podczas Festiwalu Conrada; FESP organizuje między innymi warsztaty krytyczne czy program „Szkoła z poezją”, które odbywają się cyklicznie.
Nie ma to jednak większego związku ze znanymi nam kampaniami odnoszącymi się do czytelnictwa. Port Literacki oraz Festiwal Conrada nie wpisują się w obecny sposób propagowania czytelnictwa. Ich literatura nie jest „modna”, „sexy”, „in”, „glamour”. Uczy konserwatywnej wrażliwości na drugiego człowieka i inne światy. Tę wiedzę starają się przekazać uczestnikom wydarzeń ich organizatorzy – na przekór trendowi „prekariatu” opisanemu przez Guy’a Standinga, który twierdzi, że ludzie w dobie krótkich i szybkich wzmocnień nie są w stanie przeczytać „Wojny i pokoju”. Nie zawsze dlatego, że nie chcą – często również dlatego, że zwyczajnie nie są przystosowani do tak długich form. Podczas podobnych festiwali próbuje się odbudować zdolność do głębszej refleksji. Pozostaje jedynie pytanie: z jakimi skutkami?
Kampanie „Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka” oraz „Czytaj! Zobacz więcej” próbują wytworzyć w Polsce modę na czytelnictwo. W ten sposób czytanie staje się elementem lifestyle’u, co zapewne cieszy badaczy Biblioteki Narodowej, którzy uskarżali się, że „u podstaw myślenia o kulturze czytelniczej Polaków tkwi pewne nieporozumienie. Polega ono na tym, że wielu osobom zabierającym głos w tej sprawie wydaje się, że czytanie to część wąsko pojętej „kultury”, czyli sfery, która w tym ujęciu właściwie tożsama jest z tym, co ludzie robią w czasie wolnym, a zatem deklarowana «troska o stan czytelnictwa» to nic innego, jak znany od dawna niepokój warstw wykształconych o stan duszy ludu”[3]. Wydaje mi się jednak, iż na kulturalny lifestyle jeszcze za wcześnie. Na początku musimy zrozumieć znaczenie zarówno procesu, jakim jest czytanie, jak i procesów, które doprowadziły do jego załamania w Polsce. Być może festiwale literackie nie odpowiadają na pytania, które pojawiły się po 1989 roku. Ale z pewnością – jak sądzę – próbują uczciwie usytuować miejsce literatury w obecnej rzeczywistości.
Przypisy:
[1] http://www.conradfestival.pl/pl/3/0/2/idea [dostęp: 22 kwietnia 2012]
[2] http://portliteracki.pl/festiwal/info/organizator/ [dostęp: 22 kwietnia 2012]
[3] http://www.bn.org.pl/download/document/1297852774.pdf
* Olga Byrska, członkini HOBO Art Foundation, współpracuje z Biurem Literackim i W.A.B. Publikowała m.in. w „Tygodniku Powszechnym”.
„Kultura Liberalna” nr 172 (17/2012) z 24 kwietnia 2012 r.