Łukasz Jasina
Obcięte ręce i belgijskie dwójmyślenie
Amerykański historyk, Adam Hochschild, opowiada prawdziwą historię ludobójstwa w Kongu, historię potworności, za którymi stały infantylne marzenia o bajkowym bogactwie, hipokryzja i łatwowierność cywilizowanych Europejczyków.
W Afryce mniej lub bardziej wymuszona dekolonizacja rozpoczęła się w roku 1960, jednak sama dyskusja o roli europejskich mocarstw kolonialnych rozgorzała na długo przed tą symboliczną dla historyka datą. Toczyła się ona na różnych forach: od politycznych przepychanek w łonie ONZ do sporów publicystów na łamach gazet. W literaturze zapoczątkował ją Joseph Conrad opowiadaniem „Jądro ciemności”, które już od ponad wieku jest jednym z najlepszych opisów europejskiej degrengolady w tropikach. Inspiracją dla tego nieśmiertelnego dzieła była podróż pisarza statkiem handlowym w górę rzeki Kongo. Obszar ten był wówczas własnością belgijskiego króla Leopolda, który z olbrzymiego kraju uczynił sobie prywatne latyfundium. Maskując swoje prawdziwe intencje modną u schyłku XIX stulecia moralno-religijną frazeologią, Leopold wprowadził w Kongo system nieludzkiego wyzysku. Miliardy franków były zdobywane kosztem życia wielu tysięcy rdzennych mieszkańców.
Marzenie króla Leopolda
Opowieść Adama Hochschilda obejmuje znacznie dłuższy okres kongijskiej historii i rozpoczyna się w XV wieku, kiedy to Europejczycy, zaraz po przybyciu na tereny u ujścia rzeki Kongo, zajęli się handlem niewolnikami. Jednak głównym wątkiem książki amerykańskiego historyka jest próba przedstawienia biografii króla Belgów Leopolda, reprezentanta rządzącej małym krajem, zakompleksionej dynastii Coburgów, którego życiowym marzeniem było stworzenie imperium i zdobycie bajkowego bogactwa. Leopold, podobnie jak jego duchowi następcy w rodzaju Saddama Husajna, Kim Dzong Ila, Kadafiego czy Mobutu, nie liczył się z nikim i z niczym. Być może z wyjątkiem opinii publicznej, którą permanentnie oszukiwał.
Podstawowym bogactwem Konga był kauczuk. Jego pozyskanie było priorytetem. Opony i inne wyroby gumowe, cudowne produkty naszej europejskiej cywilizacji, musiały powstawać dzięki jakimś prefabrykatom. Rozwój cywilizacji opierał się jednak (jak to często bywa) na cierpieniu ludzi wyrzuconych poza jej nawias.
Wioska Baringa w dorzeczu Konga była osiedlem nie byle jakim. Przy zamiecionych ulicach stały solidne drewniane domy, a w jednym z nich mieszkał sam wódz wioski. Życie toczyło się według utartych zwyczajów. Nie należy go idealizować i snuć opowieści o cudownym życiu Afrykanów przed przybyciem białych. Ich świat także znał okrucieństwo i zło. Wycinanie lasów to pracochłonne zajęcie, napadnięto więc na wioskę, zburzono ją i wypalono teren. Na jej miejscu posadzono drzewa kauczukowca. Mieszkańcy utracili swoje domy i życie, które dotąd prowadzili. Wielu z nich zmuszonych zostało do zbierania dzikiego kauczuku w pobliskich lasach. Ich żony zakute w żelazne obroże były zakładnikami. Nieposłuszeństwo karano odcięciem rąk lub chłostą. To tylko jeden z setek przykładów…
Krwawe pieniądze rodem z Konga napływały do Brukseli bez przerwy. Królewski zamek w Laeken piękniał i kwitł. Kwitnie do dnia dzisiejszego, a zamieszkuje w nim ta sama dynastia królewska. Obłudna propaganda twierdziła jednak, że król cywilizuje Afrykanów: grupa odpowiednio „podrasowanych” Kongijczyków została przywieziona do Belgii. W pawilonie wystawowym urządzono „potiomkinowską” wioskę. Żywe obiekty antropologiczne tańczyły i śpiewały, a media krzyczały o szczęściu, jakie spłynęło na Afrykę za sprawą białych. Czyż nie przypomina to propagandy nazistowskiej opowiadającej o przewożeniu Żydów do uroczego zamczyska w Theresienstadt?
Morze hipokryzji i nieliczni buntownicy
Reportaż historyczny Hochschilda pokazuje nam więc jedno z pierwszych nowoczesnych ludobójstw. W przeciwieństwie do masowych zbrodni tyranów z przeszłości, takich jak Czyngis-chan czy Timor, dokonali go mieszkańcy państwa cywilizowanego, w którym istniały wolna prasa, opinia publiczna i konstytucyjne rządy prawa. Dziewiętnastowieczna Belgia była demokracją parlamentarną, która powstała zaledwie kilkadziesiąt lat przed objęciem przez Leopolda tronu, dzięki udanemu powstaniu przeciwko Królestwu Niderlandów i holenderskiej dominacji. Jednak Belgowie, którzy umieli zadbać o własne prawa, nie kwapili się do uznania praw mieszkańców kolonii. Kongo było osobistą własnością monarchy, ale powstało przy współudziale jego belgijskich poddanych i nie tylko król, ale również Belgowie czerpali korzyści z kolonialnej ekspansji. Wielu z nich – co udowadnia w swojej książce Hochschild – zaczęło uprawiać Orwellowskie „dwójmyślenie”. Dokonywali w Kongu okrutnych mordów i naprawdę wierzyli, że nie uczynili niczego złego.
Ludobójstwo w Kongo było także pierwszym nowoczesnym ludobójstwem z uwagi na skalę hipokryzji jego świadków. Podobnie jak w przypadku zagłady Ormian i każdego kolejnego dwudziestowiecznego mordu, większość obserwatorów pozostawała bierna. Jak pisze Hochschild, buntownicy, którzy przeciwstawiali się zbrodni, byli nieliczni. Dwóch z nich to postacie wyróżniające się na tle innych.
Pierwszym z nich był Roger Casement (znają go czytelnicy Mario Vargasa Llosy z „Marzenia Celta”), brytyjski konsul w Kongo alarmujący o dramatycznej sytuacji światową opinię publiczną, znany też ze swojej działalności na rzecz niepodległości Irlandii, którą przypłacił życiem. Drugim, ważniejszym chyba komentatorem spraw kongijskich sprzed stu lat był E. D. Morel, który zbrodnie króla Leopolda odkrył podczas pracy dla towarzystwa okrętowego. Choć nigdy nie był w Kongu, wiedział o tamtejszym systemie niewolniczym więcej niż ktokolwiek inny. Morel stał się jednoosobowym sztabem koordynującym walkę z kongijskim reżimem: znał każdego informatora i przez jego ręce przechodził praktycznie każdy list i artykuł ukazujący się w liczących się gazetach. Przypominał Giedroycia i Osadczuka – ludzi, którzy nie bywali w krajach bloku wschodniego, ale wiedzieli o nich więcej niż ktokolwiek inny na Zachodzie.
Hochschild poświęcił Morelowi bardzo dużo miejsca, nieprzypadkowo, jak się zdaje. Pierwszy powód był prawdopodobnie dość prozaiczny: po bojowniku pozostało bardzo wiele materiałów źródłowych i informacji, które jak mało co wspomagają pracę historyka. Po drugie, bez Morela nie ma dyskusji o zbrodniach w Kongo. To on stworzył nowoczesny model badania i ujawniania ludobójstwa polegający na gromadzeniu materiałów, poszukiwaniu świadków, działaniach lobbingowych prowadzonych w ważnych instytucjach i prasie. Morel stanowi także niezwykle ciekawy przykład rzeczowego dziennikarza, który przeobraża się w polityka walczącego o swoje ideały. Po I wojnie światowej zajął ważne miejsce w tworzącej się Partii Pracy, a celę więzienną zamienił na mandat poselski w Izbie Gmin.
Pomimo intensywnych starań Casementa i Morela ludobójstwo dokonane w Kongu – co także kwalifikuje je jako zbrodnię nowoczesną – nigdy nie zostało rozliczone. To paradoksalnie bardzo charakterystyczne dla wieku XX, wieku „praw człowieka”. Procesy części nazistów umożliwiła wojenna przegrana Niemców, ale już ideowi spadkobiercy Karadżicia w Serbii, Pol-Pota w Kambodży czy Stalina w Rosji, którzy pozostali u władzy po zmianie ustroju, uniemożliwiali podobne rozrachunki. Podobnie rzecz się miała z Belgią. Król Belgów, Baldwin, jeszcze w 1960 roku uważał, że przekazanie władzy Afrykanom jest aktem łaski, a wystawy w brukselskich muzeach nie zmieniły się aż do okolic roku 2000. Belgowie byli ukazani na nich jako wspaniali ludzie, niosący Afryce cywilizację. Nie było tam świadectw, które mówiłby o uciętych rękach tubylców, spalonych wioskach i milionach ludzi, zmuszanych do zdobywania kauczuku, dzięki któremu w Europie i Stanach Zjednoczonych mogła rozwinąć się motoryzacja. Na muzealnych ekspozycjach można było obejrzeć tylko „potiomkinowskie” szkoły i radosnych wieśniaków, którzy w przedziwny sposób wydawali się cieszyć z utraty wolności.
Popularyzator z misją
Książka Hochschilda z pozoru może się wydawać dziełem mało istotnym. Jest to typowa praca synkretyczna – reportaż historyczny miesza się w niej z historyczną monografią. Liczne materiały źródłowe i autorskie próby syntezy dają jej naukowy szlif, który pozwala wierzyć, że autor wykonał swoją pracę solidnie, nie fantazjuje i wyciąga z opisanych faktów odpowiedzialne wnioski. Autor wie jednak – podobnie jak Morel i inni ludzie walczący o ujawnienie prawdy o Kongu – że wyłącznie erudycyjno-naukowa narracja nie pomoże sprawie. Pomóc jej może natomiast nadanie tekstowi popularnego wydźwięku. Stąd wiele w książce Hochschilda obrazowych opowieści i drastycznej ikonografii, porównań ze współczesnością i świadomej stronniczości w stawaniu po stronie pokrzywdzonych. I choć podobne mieszanki nie zawsze wychodzą autorom i czytelnikom na dobre, to opowieść o zbrodniach króla Leopolda i jego popleczników jest z pewnością udaną próbą tego typu syntezy. Można więc śmiało dodać ją do zestawu lektur obowiązkowych na temat historii kolonialnej Afryki. Tuż obok najlepszego opisu kongijskiego „jądra ciemności”, którym pozostaje tekst wielkiego brytyjskiego pisarza z Berdyczowa, pisany w momencie, w którym piekielna machina Coburga dopiero się rozkręcała.
Książka:
Adam Hochschild, „Duch króla Leopolda. Opowieść o chciwości, terrorze i bohaterstwie w kolonialnej Afryce”, przeł. Piotr Tarczyński, Świat Książki, Warszawa 2012.
* Łukasz Jasina, doktor nauk humanistycznych, członek zespołu „Kultury Liberalnej”. Mieszka w Hrubieszowie.
„Kultura Liberalna” nr 175 (20/2012) z 15 maja 2012 r.