Anna Masłoń

Rzeka płynąca pod prąd

„Poczucie kresu” Juliana Barnesa liczy sobie tylko sto sześćdziesiąt pięć stron. Tak naprawdę książka ma ich co najmniej dwa razy tyle. Po przeczytaniu ostatnich słów powieści niemal natychmiast zaczynamy lekturę od początku, by sprawdzić, dlaczego – tak jak jej narrator – niczego „nie skapowaliśmy”.

Zwyczajna historia Tony’ego Webstera

Emerytowany pracownik instytucji zajmującej się organizacją imprez artystycznych, z wykształcenia historyk, rozwodnik z dwunastoletnim stażem małżeńskim, ojciec dorosłej już córki, w wolnym czasie na ochotnika prowadzący bibliotekę w miejscowym szpitalu. Co zapamiętał ze swojej przeszłości Tony Webster? Wydaje się, że całkiem dużo. A przynajmniej tyle, ile wielu z nas uchwyci ze swojej młodości. Rzeczy niekoniecznie widziane, ale na pewno przeżyte. Webster wraca do nich kilkadziesiąt lat później, by – choć nie jest do końca przekonany o prawdziwości faktów – oddać wiernie wywołane przez nie wrażenia. Nie jest najbardziej elokwentnym gawędziarzem, ale poddajemy się rytmowi jego opowieści o latach sześćdziesiątych, „które były latami sześćdziesiątymi tylko dla niektórych ludzi, tylko w niektórych częściach kraju”.

„Było nas trzech, a teraz pojawił się czwarty”. To Adrian Finn, który dołącza do paczki Tony’ego, Alexa i Colina – nastolatków „spragnionych książek, seksu, merytokracji, anarchii” –  w ostatnim roku nauki, tuż przed ich przed „ucieczką ze szkoły w prawdziwe życie”. Tony czytuje Orwella i Huxleya, Alex – Russella i Wittgensteina, Colin – Baudelaire’a i Dostojewskiego, Adrian – Camusa i Nietzschego. Wszyscy czterej uwielbiają mówić „to filozoficznie oczywiste” i zapewniają się nawzajem, że pierwszym obowiązkiem wyobraźni jest przekraczać własne granice. Pretensjonalni, ale bez wątpienia inteligentni. Przerażeni, że „Życie nie okaże się takie jak Literatura”.

Dość szybko staje się jasne, że Adrian intelektualnie góruje nad kolegami: podczas gdy przyjaciele najchętniej oddaliby się sianiu „hedonistycznego chaosu”, on namawia ich do tego, by wierzyli w sens posługiwania się w życiu myślą. Nawet kiedy po maturze ich drogi się rozchodzą, koledzy Adriana wciąż zabiegają o jego uwagę. „Pragnęliśmy jego zainteresowania, jego aprobaty; nadskakiwaliśmy mu i w pierwszej kolejności to właśnie jemu opowiadaliśmy swoje najlepsze historie” – przyznaje Tony, który zaczął studia na Uniwersytecie Bristolskim i spotyka się z Veronicą Ford. Związek wydaje się poważny – Tony ma okazję spędzić weekend w domu jej rodziców, ale znajomość z dziewczyną jest dla niego źródłem olbrzymiej frustracji i rozstanie z nią kwituje słowami: „nikt nie zaszedł w ciążę, nikt nie zginął”. Wierzymy mu w pełni, gdy odpowiadając na list Adriana, zapewnia go, że związek kolegi oraz byłej dziewczyny nie stanowi dlań najmniejszego problemu. O wiele trudniejsze do przyjęcia jest późniejsze samobójstwo przyjaciela, zaaranżowane na podobieństwo najsilniejszego argumentu w debacie filozoficznej. Ale i nad nim Tony przechodzi do porządku dziennego. „Przetrwałem” – podsumowuje swoje dotychczasowe życie Webster. „Historia to nie kłamstwa zwycięzców […] teraz to wiem. To w większości wspomnienia ocalałych, którzy w większości ani nie odnieśli zwycięstwa, ani nie doznali klęski” – przekonuje śledzącego jego opowieść czytelnika, któremu w uszach dźwięczą słowa wypowiadane przez młodocianych bohaterów książki podczas dyskusji na lekcjach historii.

Taki właśnie jest Tony: ani bohater, ani tchórz. Nudnawy starszy pan, któremu zaczynamy współczuć, kiedy okazuje się, że nie ocalił niczego z młodzieńczych marzeń. Jeszcze jeden dorosły, który z pewną nostalgią, a czasem zażenowaniem, przypomina sobie siebie sprzed lat. Przecież „koniec końców wszyscy zaczynamy należeć do tej samej kategorii, kategorii niemłodych”.

Wielki niepokój

Za nami jednak dopiero połowa książki Juliana Barnesa, która ze złudną prostotą opowiada o rzeczach daleko poważniejszych niż młodzieńcze fascynacje, nastoletnie przyjaźnie i złamane serca. Nie każdy czytelnie rozszyfruje eleganckie nawiązania do wierszy Larkina albo zastanowi się nad zbieżnością tytułu powieści i rozprawy Franka Kermode’a. Z pewnym zaciekawieniem śledzimy natomiast losy Tony’ego, nawet wplecione w opowieść aforyzmy dotyczące znaczenia upływającego czasu wydają się uprawnione, skoro mamy do czynienia z pracą starzejącej się pamięci, o której naiwnie sądziliśmy, że działa jak utrwalacz przeszłości. Nasza czujność została uśpiona – zaufaliśmy Tony’emu i podobnie jak on ze zdziwieniem dowiadujemy się, że ma odziedziczyć osobliwy spadek: matka Veroniki zapisuje mu w testamencie 500 funtów oraz pamiętnik należący do Adriana Finna.

Odtąd zaczynamy czytać psychologiczny kryminał, w którym, jak w klasycznej opowieści z tego gatunku, chcemy dowiedzieć się, kto i dlaczego zabił. Jesteśmy zmuszeni zweryfikować wiarygodność naszego jedynego świadka, który – czy to z powodu instynktu samozachowawczego, z którego wydawał się tak dumny, czy z życiowego wygodnictwa – przeinaczył fakty. Towarzyszymy mu w poznawaniu przeszłości, potykając się razem z nim o kolejne odkrycia, które stawiają pod znakiem zapytania konstrukcję złożoną ze starannie poukładanych wspomnień. Rzeczywistym przedmiotem śledztwa okazuje się czas.

„Wystarczy drobna przyjemność czy nieznaczny ból, by uświadomić nam plastyczność czasu. Niektóre emocje przyspieszają jego bieg, inne sprawiają, że zwalnia – aż do tego końcowego punktu, kiedy naprawdę znika, by nigdy nie powrócić”. Na poziomie lektury doświadczamy tego samego, co starzejący się bohater zapowiedział już na początku swojej opowieści: każdy miłośnik kryminałów zna doskonale to uczucie, kiedy z każdą przewracaną stroną jesteśmy coraz bliżej rozwiązania zagadki, a towarzyszące temu emocje sprawiają, że czas dla nas coraz bardziej przyspiesza. Sam Webster, który początkowo wspomina przeszłość z przyjemnością, zaczyna odkrywać ją z niepokojem. Samozadowolenie przechodzi w samousprawiedliwienie, a wreszcie w panikę. Na końcu zostanie tylko niepokój. Wielki niepokój.

Poukładać przeszłość

W końcowym fragmencie powieści życiowy dryf Tony’ego staje się niebezpiecznie bliski pisanej wielką literą Literaturze z młodzieńczych rojeń. Nie mamy jednak innego wyjścia, niż podążać niespiesznym tokiem rozumowania narratora, przeczuwając tragedię, ale tak jak on nie rozumiejąc jej w pełni. „Niczego nie kapujesz, prawda? Nigdy nie kapowałeś i nigdy nie skapujesz” – wyrzuca Tony’emu spotkana po latach Veronica za każdym razem, kiedy temu wydaje się, że nareszcie poukładał przeszłość, tak by stanowiła kompletną historię.

„Jak często opowiadamy naszą własną historię życia” – zastanawia się Webster. „Jak często dopasowujemy, upiększamy, dokonujemy chytrych skrótów?” – pyta sam siebie. „Im dłużej trwa życie, tym mniej jest tych, którzy mogliby zakwestionować naszą relację, przypomnieć nam, że nasze życie nie jest naszym życiem, lecz jedynie historią, którą o swoim życiu opowiadamy” – wygłosi te słowa, zanim sięgnie po odnaleziony list, który przed laty napisał do Adriana i Veroniki. Ten sam, który zdawał mu się przyjacielskim błogosławieństwem, a okazał się spełnioną klątwą. „Pisząc, że czas obnaża, dokonywałem niepełnej albo błędnej oceny: czas obnażył nie ich, ale mnie” – przyzna.

Co zrobić, kiedy przeszłość okazuje się iluzją równie złudną, co snute w młodości marzenia? A starość zamiast bezpiecznego osuwania się w niepamięć przynosi wyostrzanie świadomości? Czy Veronica, nazywana przez byłą żonę Tony’ego świruską, była naprawdę wariatką? Czy Adrian zamiast bohaterem nie okazał się zwykłym tchórzem, oblekającym emocjonalne problemy w kostium egzystencjalnych rozterek i filozoficznych rozstrzygnięć? Zapamiętany z wycieczki kościół nigdy nie istniał, wypowiedziane słowa brzmiały zupełnie inaczej? „Pamiętam rzekę płynącą absurdalnie pod prąd, jej fale oświetlone myszkującymi światłami latarek” – czy to zapewnienie powinno nam było podpowiedzieć, jak czytać zmagania Webstera z nurtem czasu? A może i tej rzeki nie było?

„Człowiek zbliża się do kresu życia – nie, nie samego życia, lecz czegoś innego: do kresu prawdopodobieństwa, że cokolwiek można w tym życiu zmienić”. Śmierć nie przynosi jednak żadnego rozstrzygnięcia, niczego nie domyka, a jedynie urywa, ucina komponowaną przez lata opowieść o sobie samym. Zostawia życie rozgrzebane.

Książka:

Julian Barnes, „Poczucie kresu”, przeł. Jan Kabat, Świat Książki, Warszawa 2012.

* Anna Masłoń, prowadzi dział opinii oraz Magazyn „Dziennika Gazety Prawnej”.
** Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.

„Kultura Liberalna” nr 186 (31/2012) z 31 lipca 2012 r.