0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Czytając > BIEDRZYCKI: Niech żyje...

BIEDRZYCKI: Niech żyje reedycja! O wznowieniach komiksów Szarloty Pawel

Bartek Biedrzycki

Niech żyje reedycja!

Rynek komiksowy w Polsce to twór dziwny. Z jednej strony niezwykła ilość komiksów ambitnych, niezależnych, artystycznych, z drugiej – palmę pierwszeństwa sprzedaży wydaje się niepodzielnie od lat dzierżyć głównonurtowy, frankoński „Thorgal”. Z jednej strony, co i rusz pojawia się kolejny mędrzec głoszący, że tylko masowy komiks zeszytowy ocali sytuację, a publikacja kolekcji superbohaterskich historii Marvela przyjmowana jest w niektórych kręgach jako najlepsze, co się zdarzyło w ciągu ostatniej dekady, z drugiej zaś komiksy spod szyldu Gwiezdnych Wojen, które wydawałoby się są „pewniakami” w obliczu wielkości fandomu GW i w świetle ogromnej popularności nowego animowanego serialu z tego uniwersum, ograniczają częstotliwość wydawania niektórych serii.

Zresztą Egmont Polska, wydawca zarówno „Thorgala”, jak i „Gwiezdnych Wojen”, wydaje się działać dość zachowawczo. Wprawdzie po latach pojawiło się wreszcie nieco więcej komiksów z Batmanem, ale inne serie amerykańskie, takie jak „Hellblazer” odeszły w niebyt, zaś niepodzielnie królują wznowienia, głównie kolejne wydanie przygód Asterixa, kolejne wydanie przygód Thorgala, ale też wznowienia klasyków polskich. Dużym uznaniem cieszyło się nareszcie (prawdopodobnie) kompletne wydanie „Kajtka i Koka w kosmosie”, zresztą zainteresowaniem cieszą się nadal chyba wszystkie komiksy zmarłego kilka lat temu Janusza Christy. Tylko patrzeć, jak pojawią się dodruki przygód dzielnych wojów Mirmiła – Kajka i Kokosza.

Chyba trochę w tym duchu zachowawczego stawiania na sprawdzone rzeczy i odwoływania siędo popularnego sentymentu wydawnictwo kierowane przez Tomasza Kołodziejczaka zadecydowało o reedycji przygód sympatycznej dwójki dzieciaków i magicznego stwora, których znają bodaj wszyscy, którzy mieli okazję dorastać w latach 70 i 80, czyli Jonki, Jonka i Kleksa. To produkcja skierowana do szerokiego grona odbiorców, a zatem jest inwestycją bezpieczną. Sięgną po nią zarówno dzisiejsi ojcowie, niegdysiejsi czytelnicy, jak i ich dzieci. Rynek był zresztą na przyjęcie tej reedycji przygotowany. W 2009 roku Wydawnictwo Ongrys przygotowało monumentalne wydanie zbiorcze przygód Kubusia Piekielnego, które spotkało się z dobrym przyjęciem i zainteresowaniem czytelników.

Szarlota Pawel (wł. Eugenia Pawel-Kroll) ma swoje miejsce na piedestale pośród „starych mistrzów”, równie poczesne co Polch, Rosiński, Chmielewski czy Christa. Zresztą dla mnie jest to ten sam okres i typ twórczości co właśnie „Tytus, Romek i A’Tomek” czy „Kajko i Kokosz” – bo czytałem te komiksy przez całe lata 80. Trudno jest mi ocenić, czy pierwszym w jej dorobku był dla mnie Kleks, czy Kubuś Piekielny – możliwe, że pojawili się jednocześnie. Jak zwykle w moim przypadku siłą nabywczą była moja matka, która wyposażyła mnie nie tylko w ówczesne wydanie dopiero co wznowionego zeszytu „Niech żyje fantazja”, ale też w inne, nieśmiertelne klasyki jak „Zamach na Milusia” czy – w późniejszych latach i o zupełnie innym ciężarze gatunkowym – „Walka o planetę”.

Pawel całą swoją twórczością udowadnia, że kobiety w Polsce komiks robić mogą i że mogą to robić dobrze. Czyni to zresztą od czasów, gdy współczesne autorki próbujące lansować tę tezę nie potrafiły jeszcze trzymać kredki w ręku. W dodatku, co stwierdzam z ogromną przyjemnością, jej twórczość, humorystyczna, lekka i niepozbawiona polotu, doskonale znosi próbę czasu. Tak przynajmniej rzecz ma się z Kleksem – bo wspomniany Kubuś Piekielny, aczkolwiek nadal śmieszny, wszedł już w tę sentymentalno-wspominkową strefę mroku, której moje dzieciaki nie ogarniają w pełni. W końcu trzeba było żyć w wielkiej płycie w okresie Gierka lub borykać się z kłopotami zaopatrzeniowymi, żeby pewne żarty „załapać” w tych komiksach, opartych na silnych, satyrycznych odniesieniach do świata współczesnego autorce.

Tymczasem perypetie atramentowego ducha, rudej pieguski i jej nieco fajtłapowatego imiennika mają się świetnie. Nadal bawią niewymuszonym, niepretensjonalnym humorem, który w czasach, gdy dzieciakom serwuje się żarty o pierdzeniu i pogwałconą ortografię, tym bardziej się docenia. Niezwykłe, baśniowe perypetie trójki w pierwszym tomie „Niech żyje fantazja” nadal są tak samo aktualne i tak samo rozbrajające – w tym chyba tkwi ich siła, w tej ponadczasowości. W końcu, gdy czytam o przygodach na wyspie uśmiechu albo kolejny raz zaśmiewam się ze Szwajcarii Kaszubskiej, to nie różni się to zbytnio od rozentuzjazmowanych opowieści, sprzedawanych półgłosem lalkom, kucykom i misiowi w pokoju dziecięcym w moim domu. I tu i tam niczym nieograniczona, wręcz nieświadoma jakichkolwiek granic wyobraźnia dziecka ponosi w zupełnie niesamowite, odległe krainy, tworząc absurdalne historie.

Jako dziesięciolatek z zapartym tchem czytałem awanturnicze „Złoto Alaski” czy kryminalno-sensacyjną fabułę (też dopiero co wznowionego) komiksu „Pióro contra flamaster” – tak samo dobrze czyta mi się je teraz, ćwierć wieku później. Ten drugi album zresztą, mimo osadzenia akcji w nieco umownym, lecz jak najbardziej realnym świecie, nadal trzyma się dobrze. I chociaż młody czytelnik może nie załapać żartu z taksówką albo zdziwić się tym, że za granicą nikt nie używa telefonów komórkowych, to jedynym faktycznym problemem może być wyjaśnienie, co to jest ten atrament i te wieczne pióra, które produkuje Masters. Sama intryga zaś, absurdalne zwroty akcji, szybkie tempo wydarzeń – wszystko to sprawia, że album przypomina najlepsze francuskie czy duńskie komedie sensacyjne. Pokolenie urodzone na przełomie wieków, czytające komiksy Disneya i sięgające powoli w kierunku uniwersum Lucasa (obecnie również Disneya) z pewnością odnajdzie w tych fabułach wiele elementów, które zna i lubi.

Trzeba przyznać szczerze, że również od strony graficznej prace Szarloty Pawel nadal siębronią, mimo że mija trzecia dekada od ich powstania. Autorka posługuje się rasowym cartoonem, jakbyśmy to teraz określili, a ten, jeżeli jest zrobiony dobrze, po prostu się nie starzeje i nie dewaluuje. Uczennica Henryka Chmielewskiego osiągnęła, jak się zdaje, poziom wyższy od mistrza – między jej starszymi i nowszymi pracami nie widać tej warsztatowej przepaści, która dzieli chociażby pierwsze „Tytusy” od późniejszych. Tym bardziej, że mimo założonej, umownej prostoty rysunki jednak stoją na bardzo wysokim poziomie – są czytelne, komunikatywne, doskonale ilustrują i uzupełniają narrację – jako nośnik sprawdzają się bezbłędnie. Oczywiście, pozostaje jak zawsze kwestia gustu, ale chociażby Piotrek Nowacki swoimi cenionymi także za granicą pracami udowadnia, że jest zapotrzebowanie i jest odbiorca nastawiony na taki styl.

Reedycje Szarloty Pawel, jak wspomniałem wcześniej, chociaż odwlekane, trafiły na dobry czas. Pokolenie pierwotnych czytelników dorosło i wychowuje kolejnych fanów komiksu w Polsce. Doskonale, że będzie im co podsunąć, bo na tak dziwnym rynku jak nasz nie jest to wcale zadanie ani oczywiste, ani proste. Nie wszystkie klasyki wytrzymały próbę czasu – wątpię, czy Bruno (na razie zafascynowany jedynie resorakiem-batmobilem, ale to dobry początek) będzie w stanie przebrnąć przez lemowską już niemal pod względem technologii i opowieści „Ekspedycję”. Nie jestem pewien, czy Zuza, czytając przygody szympansa, którego desperacko próbuje uczłowieczyć dwójka harcerzy śmiać się będzie tak często jak ja. Natomiast przygody Jonki, Jonka i Kleksa – te komiksy raczej nie będą wymagały zachęty, tłumaczenia i objaśniania.

To, że do wznawianych prac Chmielewskiego, Christy i innych „dawnych mistrzów” dołącza teraz Pawel, jest wydarzeniem bardzo ważnym. Chociażby dlatego, że po kolejnej przeprowadzce wszystkie moje „Kleksy” gdzieś wessało i już nigdy ich w żadnym z pudeł nie odnalazłem. A teraz, na przyzwoitym papierze i z wreszcie dobrze nałożonymi kolorami, w dodatku za naprawdę przystępną cenę wskakują mi na listę zakupów. I, jak miewam poważne wątpliwości co do polityki wydawniczej Egmontu, tym razem mówię głośno i wyraźnie – panie Tomku, świetna robota!

Komiksy:

Szarlota Pawel, „Niech żyje wyobraźnia”, „Pióro contra flamaster”, Egmont Polska, Warszawa 2012.

* Bartek Biedrzycki, CIO w branży telewizyjnej, podcaster, wydawca komiksów. Członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 206 (51/2012) z 18 grudnia 2012 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 206

(51/2012)
18 grudnia 2012

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj