0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Słysząc > Rok 2013. Błądzenie...

Rok 2013. Błądzenie wokół Lutosławskiego

Kornelia Sobczak

7 grudnia 2012 roku Sejm RP przyjął uchwałę ogłaszającą rok 2013 Rokiem Witolda Lutosławskiego. Obchody zostaną zainaugurowane 25 stycznia – w setną rocznicę urodzin kompozytora. 7 lutego 2014 roku minie dwadzieścia lat od jego śmierci.

Trudno mi sobie wyobrazić Rok Lutosławskiego. Tym trudniej, że wciąż pamiętam hucznie obchodzony Rok Chopinowski. Tamte obchody mogły się podobać lub nie, ale trzeba przyznać, że miały rozmach i pozostawiły po sobie trwałą wizualną i skojarzeniową spuściznę. Wydają się więc teraz czymś w rodzaju idealnego punktu odniesienia, który sprawia jednak, że wyobrażenie sobie obchodów Roku Lutosławskiego staje się jeszcze bardziej problematyczne. Ławeczki na Krakowskim Przedmieściu grające kolejne części „Łańcucha”? Ciepłe oczy „Witka” spoglądające na nas z przypinek i koszulek w każdym kiosku Ruchu w stolicy? A może przystanki autobusowe z hasłami „Luto was here”? Albo – jako gratisowe dodatki do popularnych czasopism – piosenki, które Lutosławski komponował – bardzo niechętnie – w latach pięćdziesiątych?

Jak upamiętnić muzyka, z którego osobą fraza „największy po Chopinie” (ba, niektórzy „po” zamieniają nawet na „obok”) zrosła się niczym epitet homerycki, a który, z drugiej strony, nawet wśród zagorzałych melomanów ma opinię hermetycznego, nieprzystępnego i trudnego? Chętnie chwalimy się Lutosławskim, jaśniejącym na dwudziestowiecznej scenie muzycznej blaskiem gwiazdy pierwszej wielkości; chętnie recytujemy jego muzyczną genealogię, z dumą umieszczamy jego nazwisko w sąsiedztwie nazwisk Bartóka, Prokofiewa i Strawińskiego. Jednocześnie – słuchamy go niechętnie i wciąż niewiele wiemy o jego dziele. Jest ikoniczną postacią dla muzykologów i historyków kultury polskiej XX wieku, a jednak wciąż ma trudności, by przebić się do tak zwanej szerszej świadomości społecznej.

Bo z Lutosławskim są same problemy. Miał urzędniczą łysinkę zamiast romantycznej grzywy. Nie romansował ze słynną francuską pisarką, nie pochodził z rozpoznawalnego dworku (choć urodził się w rodzinie ziemiańskiej), a jego muzyka nie daje się łatwo przełożyć na wierzby, mazurki, tęsknotę za ojczyzną i rewolucyjne porywy. Ale czy rzeczywiście Rok Lutosławskiego potrzebuje powtórki z Roku Chopina? I czy Witold Lutosławski musi stać się „Witkiem” bądź „Luto”, żeby przebić się do masowej wyobraźni? Jakoś się utarło sprowadzanie Roku Chopinowskiego do koszulek, przypinek, Frycka w dresie, grających ławeczek i Muzeum, w którym wszystko jest „multimedialne” i „nowoczesne”, a prawie nic nie działa tak, jak powinno. Ale przecież rok 2010 był również, a może przede wszystkim, pasmem okazji do usłyszenia najrozmaitszych dzieł Chopina w najlepszych możliwych wykonaniach. Był rokiem koncertów, festiwali i Konkursu. Był rokiem popularyzacji muzyki zwanej klasyczną, choć może rzeczywiście popularyzacja ta zbyt często sprowadzała się do ogranego chwytu „mazurków na jazzowo”.

Czy więc Rok Lutosławskiego też powinien być rokiem wykonań? Na pewno, i tego chcą także organizatorzy. Mimo że popularyzacja osoby kompozytora bez popularyzacji jego dzieła jest czymś zupełnie możliwym i często praktykowanym (czekoladki z Mozartem na każdej stacji benzynowej w Austrii), Lutosławski potrzebuje być wykonywany częściej i bardziej różnorodnie. Dlatego organizatorzy Roku zapowiadają, że chcą przyciągnąć na sale koncertowe nie tylko zagorzałych melomanów, lecz także tych, którzy do filharmonii zaglądają rzadko lub wcale. Chcą przypomnieć, że Lutosławski komponował dla dzieci. Że pisał muzykę dla teatru (choć nie przepadał za tym), że był artystą wszechstronnym. Że jest bardzo ceniony na świecie, wobec czego jedno z najważniejszych wydarzeń związanych z Rokiem odbędzie się poza granicami Polski: londyńska Philharmonia Orchestra zorganizuje cykl poświęconych Lutosławskiemu koncertów zatytułowany „Woven Words”. Utwory kompozytora zostaną osadzone w kontekście tak bliskiej mu muzyki francuskiej, a wszystkie koncerty poprowadzi wielbiciel Lutosławskiego – fiński dyrygent Esa-Pekka Salonen, który niedawno odbył podróż po Polsce śladami kompozytora. Pierwszym solistą – na inauguracyjnym koncercie 30 stycznia – będzie Kristian Zimerman.

Należy oczywiście pamiętać o niebezpieczeństwach repertuarowej nadreprezentacji samego kompozytora w „jego” roku. Nie chodzi przecież o maraton twórczości, lecz o to, by Lutosławski wszedł do programów polskich i europejskich sal koncertowych na stałe. I to nie tylko jako autor „Łańcucha”, „Koncertu na orkiestrę” czy „Wariacji na temat Paganiniego”. Sam Lutosławski nigdy nie chciał być „przemycany” w charakterze załącznika do „V Symfonii” Beethovena, a przecież przy muzyce równie trudnej w odbiorze niebezpieczeństwo takiej suplementacji będzie istnieć zawsze. Pobieżne spojrzenie na program obchodów rozwiewa te obawy, ale czy uda się trwale je zażegnać? Czy da się zachwycić trudną współczesną muzyką szersze grono słuchaczy?

Organizatorzy Roku Lutosławskiego podkreślają niestrudzenie, że chodzi im o przypominanie i propagowanie nie tylko Dzieła, lecz także Postaci Lutosławskiego. A była to Postać przez duże „P”, która może wszakże niepokojąco łatwo zostać sprowadzona to konwencjonalnych laurek i peanów „ku czci”.

„Związany z wielką tradycją europejską, od Beethovena i Chopina po Debussy’ego i Bartóka, był jednocześnie w działalności publicznej patriotą, w twórczości zaś obywatelem świata” – czytamy w uchwale Sejmu RP ogłaszającej rok 2013 Rokiem Lutosławskiego. Sformułowanie to aż się prosi o swojego Gałkiewicza, który zrozpaczony wykrzyknie, że jego „Lutosławski nie zachwyca”. Zarazem stawia nas, jak zwykle przy okazjach wszelkich rocznic i obchodów, przed arcyciężkim problemem pisania i mówienia o Wielkich Postaciach polskiej kultury. Jak opowiadać o Lutosławskim, który przecież „wielkim Polakiem i kompozytorem był”, bez nieustannego brązowienia pomnika, którego nikt nie będzie chciał oglądać? A z drugiej strony, jak sprowadzić go z tego pomnika, bez popadania w familiarny, czułostkowy i anegdotyczny ton narracji o Mazurach, jachcie, kochającej i wiernej żonie, domku nad wodą w Norwegii, hałaśliwym mieszkaniu w czynszowej kamienicy, gdzie Lutosławski słyszał „wszystkie gramofony i kłótnie sąsiadów od pierwszego, do ostatniego piętra”, majątku w Drozdowie jako wariacji na temat Żelazowej Woli…? A może symplifikacja, anegdota i afirmacja są niezbędnymi przystankami na drodze do przeniknięcia (albo może właśnie: przemycenia?) postaci Lutosławskiego do masowej wyobraźni? Trywializując – może lepszy jest uśmiechnięty Lutosławski na pudełku zapałek czy opakowaniu czekolady niż Lutosławski – autor wymagającej i wyrafinowanej muzyki dla wyrobionej i wąziutkiej garstki melomanów?

Nie da się zaprzeczyć, że Lutosławski był postacią wybitną i wszechstronną, a w jego bogatej biografii, potężnej spuściźnie intelektualnej i pełnej godności postawie moralnej każde środowisko znajdzie w 2013 roku coś dla siebie. Patrioci – cichego i niezłomnego dysydenta, który wspierał finansowo opozycję antypeerelowską i zasiadał w Komitecie Obywatelskim Lecha Wałęsy, a w swojej twórczości pielęgnował „tradycyjną polską kulturę”, cokolwiek by ona oznaczała. Euroentuzjaści – obywatela Europy biegle posługującego się czterema językami, artystę podziwianego na całym świecie oraz ściskającego dłonie koronowanym głowom i wielkim tego świata, ale przede wszystkim – postać jednoznacznie i bez kompleksów przynależną do panteonu wielkich muzyków europejskich XX wieku. Zadowoleni będą także wielbiciele ipeenowskich teczek i tropiciele postaw nie do końca niezłomnych, którzy na pewno wypomną mu komponowanie w latach pięćdziesiątych pieśni masowych, czego zresztą Lutosławski żałował i czego się wstydził. Poszukiwacze „ludzkiej twarzy” wielkich postaci sfunkcjonalizują zapewne jego czuły, serdeczny, ale i bardzo partnerski związek małżeński z żoną Danutą i przyjaźń z jej synem, a jego ukochanym pasierbem – Marcinem. Przyjaciele dzieci odświeżą – miejmy nadzieję – „Spóźnionego Słowika” i „Pana Tralalińskiego”.

I być może najwięcej problemów będą mieli melomani. Problemów związanych z tym, jak przybliżyć i spopularyzować jego trudną muzykę, jak o niej mówić i jak ją przedstawiać. Tu jednak z pomocą przyjdą im słowa samego kompozytora:

„Jestem pewien, że trzeba myśleć, mówić i pisać o muzyce. Nie wierzę, że komuś uda sie zgłębić jej istotę, ale nawet błądzenie wokół jakiegoś zjawiska nierozszyfrowanego, niemożliwego do pełnego zrozumienia, ale błądzenie przybliżające, przeczuwające, odgadujące – ma swój głęboki sens”.

I może właśnie owo „wierne błądzenie” wokół Lutosławskiego powinno być myślą przewodnią obchodów jego Roku.


Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ
(52/2012)
25 grudnia 2012

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj