Mam nadzieję, że Sławomir Mrożek wziął za swoją sekwencję naprawdę duże pieniądze. Bo mieć świadomość, że wielki pisarz sprzedaje się za wielką kasę to jednak lepiej niż wiedzieć, że idzie na takie gierki za grosze.
Mówi się sporo o wyprzedaży Mrożkowych dzieł pomniejszych i słabszych. Wyłączam jednak z tego zestawienia trzy tomy „Dziennika”, obejmującego niemal trzy dekady jego życia, pod różnymi adresami, pod wieloma szerokościami geograficznymi. Mogą sobie niektórzy recenzenci imputować, że są to „ględy pana Mrożka”, ja pozostanę przy swoim. Jest coś imponującego w tym, że Mrożek staje przed nami w „Dzienniku” takim, jaki był. Bez zabiegów, które uczyniłyby jego wizerunek sympatyczniejszym albo przynajmniej łatwiejszym do strawienia. Za to w bezmiarze swych kompleksów, z większymi i mniejszymi obsesjami, wreszcie z poczuciem niemal nieustannej depresji. To prawda, „Dziennik” przypomina chwilami egotyczną logoreę, ale są w tym potoku słów również momenty olśniewające. Wspaniałe sekwencje albo krytyczne analizy. Można zinterpretować i zrozumieć dramaturgiczną twórczość autora „Ambasadora” i bez znajomości jego codziennych zapisków, ale skoro zostały udostępnione, trudno je zignorować. Lepiej zmierzyć się ze świadomością, że nasz narodowy prześmiewca wcale nie był takim prostolinijnym człowiekiem. Nawet jeśli ukazany światu wizerunek nijak nie pasuje do świetnie skrojonego obrazka, nienagannie odpowiadającego jego sztukom.
Wnioski z wnikliwej lektury trzech tomów „Dziennika” wyciągnął Maciej Wojtyszko. Wyciągnął i przekuł je we własny dramat, opublikowany w ostatnim (2/2013) numerze „Dialogu”. Utwór jest znakomity, przyćmiewa nawet ogłoszoną w tym samym zeszycie najnowszą sztukę Mrożka „Karnawał, czyli pierwsza żona Adama”. Trudno prowadzić jakieś sportowe zestawienia, ale dziełko to wydaje mi się jedną ze słabszych Mrożkowych „przypowieści”. Do tej kategorii zaliczam chociażby „Letni dzień” albo „Kontrakt”. Czyta się to nieźle, ale z narastającym uczuciem zniecierpliwienia. Tymczasem Mrożek nie przygotował żadnego przełamania dla błahej dosyć historyjki, choć z Szatanem, Adamem i Goethem w rolach pierwszoplanowych. Być może wszystkie możliwości „Karnawału” uwidoczni dopiero scena. Dlatego czekam, choć bez przyspieszonego pulsu, na prapremierę w warszawskim Teatrze Polskim. Może odszczekam swe narzekania.
Sztuka Macieja Wojtyszki będzie z kolei wystawiona po raz pierwszy w warszawskim Teatrze Narodowym. „Dowód na istnienie drugiego”, bo tak się rzecz nazywa, właściwie nie powinien zaskakiwać, bo znane jest zamiłowanie Wojtyszki do zajmowania się w swej twórczości dramatycznej artystami różnych temperamentów i czasów. Świetny reżyser i świadomy siebie pisarz (każdy pamięta z dzieciństwa jego „Brombę i innych”) napisał już dramaty o Diderocie („Semiramida”), prześladowaniu autora „Mistrza i Małgorzaty” przez stalinowski reżim („Bułhakow”, jego dramaturgiczne opus magnum), Petrarce („Kraina kłamczuchów”), a nawet Wyspiańskim („Chryje z Polską”). Z dzienników Mrożka oraz Witolda Gombrowicza wyciągnął zaś to, co dotykało łączącej ich relacji. Z obu stron, przede wszystkim zaś autora „Emigrantów”, była to więź niebywale silna. Dość powiedzieć, że Mrożek nazywał Gombrowicza na wiele sposobów – szefem, patronem, padrone. Kiedyś określił go mianem swego koszmaru. Można prześledzić wszystkie trzy tomy jego „Dziennika” poprzez związek z Gombrowiczem. Choć umarł w roku 1969, a Mrożek swe zapiski ciągnął jeszcze przez dwie dekady, jest najczęściej pojawiającą się tam postacią. Punktem odniesienia, silniejszym rywalem, ojcem. W każdej z tych ról obsadza Gombrowicza Mrożek. Koszmarem zaś staje się dokładnie wówczas, gdy ogłasza „Operetkę”, unicestwiając tym samym na lata Mrożkowego „Krawca”.
Sztuka Wojtyszki dotyczy dwóch spotkań Gombrowicza i Mrożka – pierwszego w Chiavari w 1965 roku, drugiego w Vence rok później. Siły rozłożone są nierówno. Starszy pisarz prowokuje, urządza przedstawienia, używając do nich innych dramatis personae, a są wśród Maria i Bohdan Paczowscy, Maria Obremba, Rita Labrosse (potem Gombrowicz), Kazimierz Głaz. Wszystko, aby przełamać młodszego autora, aby kazać mu wreszcie mówić. Bez skutku. Nie oznacza to jednak, że siły układają się u Wojtyszki przewidywalnie. Milczący Mrożek wcale nie przegrywa. Sytuacja przywodzi na myśl „Silniejszą” Strindberga, gdzie też milczenie było górą.
Maciej Wojtyszko otwarcie pokazuje ustępy dzieł, jakie wykorzystał do konstruowania poszczególnych scen. Większość pochodzi z „Dziennika” Mrożka, który czerpał z życia, a wyrzekał się literatury. Tak koło się zamyka – literatura przechodzi w życie, a ono na powrót przybiera literacki kształt.