„Głos Pana” przypomina splątany kłąb. Raczej nie da się udzielić odpowiedzi na pytanie, o czym właściwie mówi się w tej powieści – o poszukiwaniu obcej cywilizacji, o mitologii kulturowej, o psychologii nauki, o zarządzaniu nauką czy może o meandrach osobowości uczonego. Jeśli wielka literatura to ta, która najwierniej oddaje zapętlenia kondycji ludzkiej (niekoniecznie poprzez komplikację losów bohaterów), „Głos Pana” jest nią bezdyskusyjnie. Jest to również jedyna powieść Stanisława Lema, w której porusza on wprost tematykę żydowską i wojenną (jeśli nie liczyć drugiego tomu trylogii „Czas nieutracony”, który należy do utworów skazanych przez autora na zapomnienie), ale czyni to w sposób tak szokujący, że mało kto poważył się – jak dotąd – na analizę tego motywu. W żadnym innym z jego utworów fabularnych wątki „fantastyczne” nie są aż tak pretekstowe. Również niejasność, rozmyta niekonkluzywność zakończenia jest tu odczuwalna silniej niż w „Solaris”, „Edenie” czy „Fiasku”.

Pozornie „Głos Pana” to opowieść o próbie odczytania „listu z gwiazd”. Ta informacja wystarczy, by każdy miłośnik „wielkiej prozy” ominął tę powieść z daleka. Cała albo prawie cała twórczość Lema jest skazana na to nieporozumienie. „Literatura” jest bowiem w zbiorowej świadomości kulturowej wciąż jeszcze zbyt mocno związana z „duchowością”, aby można było powszechnie uznać, że utwory „fantastyczno-naukowe” mogą być czymś więcej niż tandetnymi zapełniaczami czasu dla niewymagających konsumentów. Nawet jeśli wiele z nich w istocie nimi jest, można równie słusznie orzec tak o całej masie tekstów zmontowanych ze „szlachetniejszych” prefabrykatów.

Lem uciekał od ludzi do maszyn, od ich świata w świat nieskończonych przestrzeni Kosmosu, których „wiekuista cisza” nie przerażała go, jak kiedyś Pascala, lecz przeciwnie, napełniała spokojem. Nie mógł jednak wyzbyć się własnej pamięci, której treści przemycał w pisanej przez siebie prozie. Akt twórczy porównał kiedyś do spłukiwania muszli klozetowej, co znaczy, że pisanie musiało mu się kojarzyć z usuwaniem z umysłu jakichś nieczystości. Chyba jednak mniej mu chodziło o abiekt, a więcej o traumę – jeśli mielibyśmy stosować modne pojęcia. Powiedzenie, że twórczość Lema jest świadectwem Holocaustu, byłoby mniej niedorzeczne, niż może się na pierwszy rzut oka wydawać.

Tytułowy „głos Pana” to strumień emisji neutrinowej o intrygującej regularności, której wykrycie uczeni zawdzięczają nie sobie samym, lecz kilku hochsztaplerom, krętaczom i szaleńcom. W grupie badawczej, która próbuje odczytać i zrozumieć ów przekaz, znajdują się ludzie o bogatych, trudnych osobowościach, mający za sobą dramatyczną przeszłość osobistą i historyczną, a sam projekt poddawany jest naciskom politycznym i militarnym w epoce zimnej wojny. Lem prowadzi narrację w taki sposób, że wszystkie te czynniki nakładają się na siebie i wzmacniają wzajemnie swoje wpływy, a zagadka kosmicznego przekazu gubi się w labiryncie spraw ludzkich, bardziej nierozwikłanym od niej samej.

„Głos Pana” jest w tej powieści nieobecnym centrum ludzkiej kondycji, elementem radykalnie zewnętrznym, wokół którego koncentrują się nasze wewnętrzne problemy. Nadaje im strukturę wyższego rzędu, łączy ból historii i bóle zmiażdżonych przez nią jednostek. Jego przemożna obecność pozostaje jednak obecnością fantomową, jak gdyby badacze umieszczali swoje nieziszczone nadzieje w pustym naczyniu, podatnym na wypełnienie każdą treścią. Widać to w samym tytule powieści, odsyłającym zarówno do kontekstów religijno-mistycznych, jak i do nazwy amerykańskiej wytwórni płytowej, której logo przedstawia psa przysłuchującego się tubie gramofonowej. Brak zaimka dzierżawczego – „Master’s Voice” zamiast „His Master’s Voice” – dodatkowo potwierdza tu oderwanie tego przekazu od wspólnoty człowieczej. (W przekładzie angielskim brak ten został jednak zapobiegliwie uzupełniony.)

Wszystkie dążenia do symbolicznej czy semantycznej interpretacji kosmicznego szumu neutrinowego grzęzną w sprzecznościach ludzkiej semiozy. Jedynym materialnym efektem badań tego przekazu jest natomiast substancja nazwana „Żabim Skrzekiem” lub „Panem Much” – otrzymana przez dwie grupy eksperymentujące, przybiera dwie nieco odmienne formy i otrzymuje dwie niezależne nazwy. Jako „Żabi Skrzek” umożliwia zdalne wywoływanie wybuchów nuklearnych – czyli przyczynia się do zwiększenia potencjału autodestrukcyjnego naszego gatunku. Jako „Pan Much” (jest to znaczenie imienia „Belzebub” w języku hebrajskim) stanowi garść pulsującej czerwonej materii, którą narrator powieści ogląda przez małą pancerną szybkę, w asyście licznych strażników przybranych w kombinezony ochronne, w głębokiej studni… Substancja ta doprowadza do szaleńczej aktywności muchy i inne owady, kiedy zostaną umieszczone w jej pobliżu.

Taki jest materialny wymiar Wielkiej Tajemnicy. Narzędzie zbrodni albo wstydliwie, a może przezornie, utajony kawałek mięsa wijący się w konwulsjach w odizolowanej komorze, wśród fachowego personelu.

 

Książka:

Stanisław Lem, „Głos Pana”, pierwodruk: Warszawa 1968; kilkadziesiąt wydań polskich i obcojęzycznych.

** Na zdjęciu Stanisław Lem w 1966 r. (zdjęcie udostępnione dzięki uprzejmości jego sekretarza, Wojciecha Zemka). Źródło: Wikimedia Commons.