Mogłoby się wydawać, że pędząca chińska gospodarka powinna bez problemu wchłonąć te kilka milionów wykształconej młodzieży. Teoretycznie. Niestety, występuje nierównowaga popytu i podaży. Poszukujący pracy dostępnych stanowisk nie chcą, a posad pożądanych zdecydowanie nie wystarcza dla wszystkich chętnych.

Chiny chlubią się, że odniosły sukces edukacyjny. Obecnie w kraju studiuje ok. 30 milionów studentów – zaledwie w ciągu dekady uczelnie czterokrotnie zwiększyły nabór na studia wyższe. Począwszy od roczników urodzonych w latach 80. ubiegłego wieku, liczba młodzieży kończącej studia utrzymuje się na stabilnym poziomie 19 proc. Chińskie władze co rusz podkreślają, że gospodarkę trzeba przestawić na inne tory – odejść od taniej i prostej produkcji na rzecz zaawansowanych i pionierskich technologii. Kształćmy młodzież! Nowoczesna gospodarka potrzebuje wykształconych pracowników! Wbrew buńczucznym zapowiedziom chińska gospodarka wciąż nie jest nowoczesna i w tym momencie nie jest w stanie wchłonąć tylu ludzi z wyższym wykształceniem. Dyplom coraz częściej gwarantuje głównie satysfakcję własną i rodziny, a przy okazji zadłużenie i frustrację ze źle ulokowanej inwestycji. Przeprowadzone w zeszłym roku przez profesora Li Gana z M&A Texas University badania dotyczące poziomu zamożności społeczeństwa chińskiego pokazały przy okazji ciekawą zależność pomiędzy wykształceniem a bezrobociem. Wśród osób w wieku 21-25 lat po szkole podstawowej pracy nie miało jedynie 4 proc., podczas gdy w grupie absolwentów bezrobocie wynosiło 16,4 proc.

Chińskie władze, zdając sobie sprawę, że od niezadowolonego człowieka znacznie gorszy jest wykształcony niezadowolony człowiek, starają się zniwelować narastającą górę bezrobotnych absolwentów. W maju prezydent Xi Jinping znienacka wpadł na targi pracy w Tianjinie, gdzie podnosił na duchu studentów i zachęcał do wytrwałości. Premier Li Keqiang zwołał posiedzenie gabinetu, po czym wydano dyrektywę nakazującą szkołom, instytucjom państwowym i firmom państwowym zatrudnianie absolwentów. Dla większości młodych ludzi zapewnienie pracy, zgodnej z wykształceniem i oczekiwaniami, będzie jednak niemożliwe. Kurczy się rynek ofert, globalne spowolnienie nie omija także Chin, co nie nastraja większości firm do inwestowania w niedoświadczonych pracowników. Okazuje się, że studia nie przygotowują do pracy, a studenci mają roszczenia, a nie umiejętności.

Gdzie bowiem chcą pracować młodzi wykształceni Chińczycy? Przede wszystkim w administracji i dużych firmach państwowych. Usadowienie się na takim stanowisku oznacza bezpieczną i stabilną pracę, mnogość dodatków, premii i nagród, pełen pakiet socjalno-emerytalny i stałe godziny pracy. Zarobki co prawda są niższe niż w sektorze prywatnym, ale bonusy i wyższy prestiż społeczny wynagradzają tę niewielką niedogodność. Zresztą powszechnie wiadomo, że status urzędnika oznacza dostęp do mocniej bijących niż pensja źródeł dochodów. Dlatego egzaminy na urzędnika państwowego stały się największą imprezą masową Chin. W tym roku uczestniczyło w niej rekordowe 12 milionów chętnych, co oznacza, że tylko jeden szczęśliwiec na pięćdziesięciu trzech wdrapie się na rządowy stołek.

Niestety, nie dla wszystkich starczy urzędniczych posad. Większość ofert pracy pochodzi od małych i średnich firm prywatnych, na które absolwenci patrzą z góry. Często na dodatek są to prace przy taśmie czy w usługach, które posiadacz dyplomu ukończenia studiów uważa za zajęcia poniżej swojej godności. Ponieważ w efekcie kontroli urodzin cały czas kurczy się pula młodych ludzi, coraz częściej brakuje pracowników fizycznych. Doszło już do tego, że pracując w fabryce, można zarobić znacznie więcej niż za biurkiem, w ciągu ostatnich czterech lat pensje niebieskich kołnierzyków wzrosły bowiem o 70 proc., podczas gdy pobory zaczynających pracę za biurkiem stanęły w miejscu, a nawet nieznacznie spadły. Nawet to nie przekonuje chińskich jedynaków, przeświadczonych, że są stworzeni do wyższych celów niż montowanie zabawek. W postanowieniu wspierają ich rodziny, często utrzymujące bezrobotnego absolwenta dotąd, aż nie znajdzie odpowiedniej pracy. Ścieżka życiowa została starannie wytyczona przez rodzinę, która oczekuje, że ich oczko w głowie w końcu dostanie posadę marzeń, w przyszłości będzie utrzymywało starzejących się rodziców i doda splendoru całej bliższej i dalszej rodzinie. A tego robotnik nie dostarczy. Basta.

Do tegorocznych absolwentów, którzy mają problemy ze znalezieniem pracy, należy jeszcze doliczyć ponad 700 tys. wciąż bezrobotnych z poprzedniego rocznika. Do danych liczbowych, jak to w Chinach, należy jednak podchodzić z dystansem, i prawdopodobnie jest znacznie gorzej. Ponieważ dotacje z budżetu dla uczelni są m.in. uzależnione od liczby zatrudnionych absolwentów, uniwersytety często wydają dyplomy ukończenia jedynie tym, którzy pokażą podpisany kontrakt o pracę, czym oczywiście łamią prawo. Studenci radzą sobie z tą kwestią, bo już za 50 juanów (25 zł) można kupić pięknie opieczętowany i podpisany fałszywy kontrakt.

W chińskich mediach co rusz pojawia się fraza „najtrudniejszy okres na szukanie pracy”, mająca oddać bezmiar niedoli absolwentów z bieżącego rocznika. Tym razem prasa nie wyolbrzymia, a wręcz pociesza. Yin Weiming, minister zasobów ludzkich i bezpieczeństwa społecznego, stwierdził, że taka sytuacja utrzyma się przez najbliższe pięć lat. Co będzie potem? Może skończy się kryzys…