Jacek Głażewski

Toksyczne dzieje świata

1.

28 sierpnia 1990 roku na międzynarodowej konferencji „Przezwyciężanie konfliktów przez dialog i demokrację”, która obradowała w Oslo, przemówienie wygłosił Václav Havel. Wybitny czeski dramaturg i opozycjonista, jeden z sygnatariuszy Karty 77, zaledwie dwa miesiące wcześniej – 5 lipca 1990 roku – po raz drugi został wybrany prezydentem Czechosłowacji. Po krótkiej, bo zaledwie sześciomiesięcznej kadencji – obfitującej w wiele decyzji, które uznawano podówczas za kMarc Ferro_Resentyment w historiiontrowersyjne [1] – Zgromadzenie Narodowe, wyłonione już w wolnych wyborach, zdecydowało o ponownym wyborze Václava Havla, głosami posłów Forum Obywatelskiego i słowackiego ruchu VPN. Dla społeczeństwa czechosłowackiego zbliżał się bardzo trudny czas. Na scenie politycznej właśnie wtedy dało się zauważyć pierwsze, bardzo poważne podziały – swoje wyborcze sukcesy odnotują wkrótce Václav Klaus i Vladimír Mečiar. Podziały te ostatecznie doprowadzą do rozłączenia Czech i Słowacji. We wspomnianym wyżej przemówieniu prezydent Havel podkreślał:

„W podświadomości nienawidzących istnieje poczucie, że są oni jedynymi prawdziwymi posiadaczami całej prawdy, a więc jakimiś nadludźmi czy wręcz bogami, i że z tego tytułu zasługują na powszechne uznanie ze strony świata, na jego lojalność czy nawet ślepe posłuszeństwo. Chcą być pępkiem świata i są nieustannie sfrustrowani, rozdrażnieni, bo świat ich nie uznaje i nie przyjmuje, bo ich nie zauważa czy może nawet się z nich śmieje” [2].

Nienawiść – ta pragmatyczna forma resentymentu – dominuje zwłaszcza w zbiorowych reakcjach społeczeństw, które z poczucia własnej krzywdy uczyniły fundament wspólnotowego doświadczenia rzeczywistości. Indywidualne uprzedzenia będące pochodną temperamentu czy charakteru bardzo często znajdują ujście w zachowaniach grupowych. Te z kolei – jeśli są podatne na propagandowe manipulacje – mogą stać się zaczynem ukierunkowanych działań odwetowych. Jednak wówczas przegrywa zarówno całe społeczeństwo, jak i każdy uczestnik takich zdarzeń. Nienawiść jest trucizną uniwersalną.

2.

Podobno naprawdę wielka literatura mówi wyłącznie o dwóch zasadniczych problemach ludzkiej egzystencji – miłości i śmierci. Jakkolwiek banalnie brzmiałoby to stwierdzenie, oba zagadnienia stanowią klucz do zrozumienia oraz interpretacji wielu tekstów literackich, nawet oddalonych w czasie i przestrzeni kulturowej od naszych współczesnych doświadczeń. Jeśli można zaryzykować pewnego rodzaju metodologiczne porównanie, to analogiczne znaczenie w dziedzinie historiografii mogłoby odegrać właśnie pojęcie resentymentu jako motoru działań zbiorowych oraz indywidualnych, składających się na całość dziejów powszechnych.

Naturalnie poszukiwanie uniwersalnego klucza obarczone jest dużą dozą ryzyka, zwłaszcza jeśli tego typu kategoria zamieni się pod zręcznym piórem interpretatora w wytrych otwierający każdy zaryglowany zamek. Podówczas bowiem złudna wizja ostatecznego poznania praw rządzących historią może wypaczyć jej sens. Potrzebna jest więc odrobina intelektualnego sceptycyzmu, który nie pozwoli opowieści o dziejach świata zamienić się w festiwal makabry, grozy i koszmaru lub wręcz przeciwnie – wiecznego optymizmu, szczęścia i beztroski.

Jeden z najwybitniejszych myślicieli społeczno-politycznych ubiegłego stulecia pisał przed laty:

„Wiele przyczyn składa się na to, że jakiś wstrząs historyczny jest ponad siły i wytrzymałość danej wspólnoty: wielkość wstrząsu i jego nieoczekiwany charakter, niezawinione cierpienia, jakich dostarcza, niesprawiedliwość bądź niewspółmierność, ogrom przysporzonych przezeń problemów, niedojrzałość duchowa wspólnoty, fałsz uprzednich doświadczeń historycznych, które wzbudziły we wspólnocie nadmiernie duże nadzieje czy bezpodstawny optymizm. Tego rodzaju katastrofa w życiu wspólnoty łączy się z paraliżem jej politycznego myślenia, jej uczuć i intencji. (…) Tak więc myśl, uczucie, działanie skupia się chorobliwie wokół interpretacji jednego jedynego przeżycia. W takim stanie, obłędnym i paralitycznym, aktualne problemy okazują się nierozwiązywalne, jeśli tylko są w jakiś sposób połączone z owym punktem newralgicznym” [3].

Trudno o bardziej wymowne wyobrażenie repertuaru społecznych konsekwencji, które przynieść może skrywany przez lata resentyment. Pewne jest natomiast, że mechanizm rządzący tym zjawiskiem jest niezmienny od setek lat. Warunek niezbędny to poczucie krzywdy, jakiś rodzaj traumatycznego przeżycia – wstrząsu, o którym pisał István Bibó. Wyimaginowana bądź rzeczywista rana jest tak głęboka, że wskutek poczucia bezsilności prowadzi do dręczącego „przeżuwania zemsty”, a potem eksplozji, która znosi odwieczną granicę pomiędzy historią a teraźniejszością. Zawiść jako źródło resentymentu dysponuje – według Marca Ferro – miażdżącą mocą:

„Odnowione stare rany mają większą siłę niż wola zapomnienia. Istnienie resentymentu pokazuje tym samym jak sztuczny jest podział na przeszłość i teraźniejszość, które żyją w sobie wzajemnie. Przeszłość staje się teraźniejszością bardziej aktualną niż sama teraźniejszość. Historia dostarcza wielu dowodów na potwierdzenie tej tezy” [4].

Wskazane przez autora eseju zawieszenie czasu winno pozwolić – poprzez skupienie na kontekście oraz istocie wydarzeń historycznych – na zrozumienie potencjalnego zagrożenia, które niesie współczesna rzeczywistość. Kłopot polega jednak na tym, że efektowny mechanizm interpretacyjny odbiera wszelaką nadzieję na możliwą lekcję pokory i mądrości. Jeśli bowiem – wolny od przynależności [5] – resentyment jest stałym elementem dziejów świata, zaś jego oddziaływanie dostrzec można w równym stopniu w czasach Spartakusa, Katyliny, cesarza Konstantyna, co i Marata, Lenina czy Moczara, oznacza to, że historia jest bardzo złą nauczycielka życia, zaś toksyna zbiorowej nienawiści zatruwać będzie kolejne pokolenia aż do nadejścia Sądu Ostatecznego… Żadną miarą nie sposób więc zrozumieć naszych czasów.

Imponujący rozmachem przegląd historycznych przypadków, który składa się na książkę Marca Ferro – narrator jednego z opowiadań Jana Parandowskiego mawiał, że tego typu rozprawa posiada „wszystkie ujemne cechy nauki niemieckiej”, przede wszystkim zaś brak umiaru [6] – jest odwrotnie proporcjonalny do głębi niektórych interpretacji. Porządek dyskursu wymagałby raczej analitycznej precyzji niż spektakularnej akrybii.

Francuski historyk – związany ze szkołą i czasopismem „Annales”, wykładowca L’École des hautes études en sciences sociales (EHESS) w Paryżu – najbardziej przekonujący jest wówczas, gdy pozwala sobie na rozróżnienia, próbując wyprowadzić z materiału źródłowego dodatkowe wnioski. Dobrym przykładem jest tu skondensowana analiza mowy Saint-Justa w czasie procesu Ludwika XVI, kiedy to interes strategii politycznej zwycięża nad doraźnym „przypływem litości” wobec znienawidzonego monarchy. Marc Ferro zaznacza:

„Nie chodzi już tylko o położenie kresu bezprawiu, o ulżenie doli nieszczęśliwego ludu, o odwołanie się do zasad elementarnej sprawiedliwości. Chodzi o akt o charakterze politycznym, który nada sens zwycięstwu i pozwoli poczynić dalsze kroki. Nie chodzi o to, by być sprawiedliwym, lecz o to, by być skutecznym. Usuwać przeszkody stojące na drodze rewolucji” [7].

Uchwycenie momentu, w którym instynkt resentymentu ulega reorientacji i staje się siłą współkształtującą rewolucyjną świadomość decyzji politycznych, wydaje się operacją bardziej wysublimowaną niż wskazywanie na resentyment jako mechanizm interpretacyjny antysemityzmu Josepha Goebbelsa czy podświadomego usprawiedliwienia kolaboracji rządów Vichy.

3.         

Przy wszelkich zastrzeżeniach wobec propozycji Marca Ferro, które z jednej strony usprawiedliwić można metodologiczną inspiracją szkoły Annales, z drugiej zaś tradycją francuskiej eseistyki historiograficznej, „Resentyment w historii” to książka interesująca. Uznać ją trzeba za efekt procesu, który przed laty analizował Hayden White, pisząc:

„Na współczesnym historyku ciąży zadanie przywrócenia badaniom historycznym ich godności na podstawach, które pogodzą jego cele z celami intelektualnej społeczności, tzn. które przekształcą studia historyczne tak, iż pozwoli to historykowi wnieść pozytywny wkład w uwalnianie teraźniejszości od brzemienia historii” [8].

Portret człowieka „upokorzonego, mściwego, układającego bez przerwy nowe plany na przyszłość” [9] posiada – niestety – swoją aktualną wymowę. Wystarczy przyjrzeć się obchodom kolejnych rocznic wszelakich rodzimych katastrof czy rzezi.

Wówczas wnioski Marca Ferro brzmią pospołu jak rozsądna diagnoza i posępne ostrzeżenie.

Przypisy:

[1] Por. V. Havel, „Letnie rozmyślania”, przeł. A. S. Jagodziński, Warszawa 2012, passim.
[2] Idem, „Anatomia nienawiści” [w:] „Siła bezsilnych i inne eseje”, oprac. A. S. Jagodziński, Warszawa 2011, s. 238.
[3] I. Bibó, „Przyczyny i dzieje niemieckiej histerii politycznej” [w:] idem, „Eseje polityczne”, przeł. i oprac. J. Snopek, Kraków 2012, s. 111.
[4] M. Ferro, „Resentyment w historii. Zrozumieć nasze czasy”, przeł. W. Prażuch, Warszawa 2013, s. 14.
[5] Por. ibidem, s. 10.
[6] Por. J. Parandowski, „Max von Trott” [w:] idem, „Godzina śródziemnomorska”, Warszawa 1965, s. 81.
[7] M. Ferro, op. cit., s. 53.
[8] H. White, „Brzemię historii”, przeł. E. Domańska [w:] idem, „Poetyka pisarstwa historycznego”, red. E. Domańska, M. Wilczyński, Kraków 2000, s. 60.
[9] Por. M. Ferro, op. cit., s. 101.

Książka:

Marc Ferro, „Resentyment w historii. Zrozumieć nasze czasy”, przeł. W. Prażuch, Warszawa 2013.

* Jacek Głażewski, historyk literatury, krytyk, tłumacz. Pracuje w Instytucie Literatury Polskiej UW oraz w Fundacji Centrum im. Profesora Bronisława Geremka.

„Kultura Liberalna” nr 237 (30/2013) z 23 lipca 2013 r.