zrobmy_sobie_arcydzielkoWakacyjną anginę dostałam korespondencyjnie od Magdy C. ze stolicy. Prawdopodobnie los pokarał mnie nocną pobudką obok rozgrzanych do 40 stopni dzieci za naigrawanie się z cudzego nieszczęścia.

Po potwierdzeniu przez lekarza diagnozy, odwiedzinach w aptece, z której wyniosłam tobołki pełne medykamentów, i dotarciu do domu usiadałam i zaczęłam się zastanawiać, jak – do pioruna – mam utrzymać swoje potomstwo, 8-letniego Bartka i 7-letnią Alicję w domu. W końcu to pierwsze dni wakacji, a ja muszę zapewnić im rozrywkę adekwatną do stanu zdrowia z równoczesnym zachowaniem pełni władz umysłowych. Nie było łatwo. Przy moich dzieciach salomonowe rozwiązania nie istnieją. „Mamo, bo ona…!!!” przeplatało się z „Mamo, bo Bartek…!!!”, a ja czułam, że ich angina przybliża mnie wielkimi krokami do porażki wychowawczej. Kładką nad przepaścią okazała się być książeczka „Zróbmy sobie arcydziełko” Marion Deuchars. Niepozorna błękitna okładka kryje w sobie przechadzkę labiryntem sztuki. Można poczuć się odrobinę jak na objazdowej wycieczce po największych muzeach – otrzeć się o Picassa, Van Gogha, Mondriana, by za chwilę podziwiać pierwotne jaskiniowe malunki.

Żadne merytoryczne przygotowanie nie jest wymagane. Autorka zamieszcza króciutkie, kilkuwersowe notki biograficzne lub opisy technik plastycznych, skupiając się na nauce praktycznej.

Niezbędne jest za to –  jeśli miejsce pracy małoletnich artystów nie jest hangarem przeznaczonym do gruntownego remontu – wygospodarowanie przestrzeni i solidny zapas porządnego mydła i wybielacza. Pomysły bowiem, które podsuwa dzieciakom autorka, pozwalają na rozpostarcie skrzydeł wyobraźni i wymagają jednocześnie rozpostarcia folii, kartonów, farb, wody, rozstawienia kredek i ołówków. Ale nie powinniśmy się czuć zaskoczeni – spis pożądanych akcesoriów umieszczony jest na samym początku opracowania. Nie należy jednak wpadać w panikę – fantazja pozwoli zastąpić to, czego nie ma na podorędziu, tym, co jest dostępne: np. kredki akwarelowe – farbkami, sztyft grafitowy – trzymanym płasko rysikiem z ołówka.

vangogh2

A kiedy już mamy to, co uważamy za niezbędne, możemy zacząć długą zabawę w arcydziełka. W książeczce znajdują się porady z serii „jak narysować/namalować…” twarz, ptaka, rower, ale te są przeznaczone raczej dla cierpliwych adeptów, chcących szkolić już posiadane umiejętności. Tutaj mistrzem zabawy okazała się moja 10-letnia bratanica Julka, która najpierw z przerażaniem spojrzała na instrukcję rysowania roweru, a po trzech minutach przybiegła z równiutko zaszkicowaną kartką i prychnięciem, że to „łatwizna”.

Kreatywne maluchy, traktujące precyzję jako kwestię względną, odnajdą radość w zadaniach, gdzie wyobraźnia łączy się z twórczością – odciski palców, z których tworzy się postaci, zwierzątka z odbitych na kartonie dłoni, wymyślanie komiksów, dla których autorka zawczasu przygotowała ramki i dymki, resztę zostawiając odbiorcy. Projektowanie torebek, koszulek i pocztówek to idealne zajęcia dla małych dziewczynek, które gotowe są – czym zaskoczyła mnie Alicja – dla tej rozrywki porzucić świat Barbie i kucyków Pony, tak serdecznie znienawidzony przez ich matki. Bartosz z pasją „zaklepywał” dla siebie strony z tangramami, tworząc kompozycje na kolejnych arkuszach i niemal wszystkie zadania-zagadki typu „narysuj za tymi drzwiami coś, czego nikt nie spodziewałby się tam zobaczyć”, „narysuj, co widzisz przez dziurkę od klucza” czy „narysuj, co wychodzi z pudełka”.

Najmłodsi, niezbyt pewni swoich umiejętności, dodadzą sobie animuszu przy niby-zwyczajnych kolorowankach. Niby-zwyczajnych, dlatego, że zanim wezmą do ręki kredki, aby pokolorować motylka Morpho menelaus (autorka zaskoczyła mnie tego typu szczegółami niejednokrotnie), mogą posłuchać opowiastki o lapis lazuli, dodając kolorków głowie Kleopatry, dowiedzieć się, że purpurę tyryjską pozyskiwano ze ślimaków, czy „złapać tęczę” na kartkę papieru.

Mnóstwo radości po żmudnym zaczernianiu brystolu daje „rysowanie” gumką – dotychczas wykorzystywaną w celu zgoła odmiennym…

matisse1

Artystą poczuć się może nawet w miarę sprawny manualnie półroczny bobas – żałowałam, że nie da się cofnąć czasu. Polecam wszystkim rodzicom dzieci w tym wieku „zrobienia sobie własnego Jacksona Pollocka”. Wyciągnięta z szafy po dwudziestu latach pamiątka sprawi, że nasza latorośl nabierze przekonania, iż od kołyski obdarzona została niezwykłym talentem, a toczenie umoczonych w farbie kulek po tekturowym pudełku grozi co najwyżej koniecznością pozbycia się z garderoby jednego wdzianka. Ale czymże to jest w obliczu sztuki?

Oprócz eksperymentów kolorystycznych i zadań plastycznych sensu stricto książeczka obłaskawia też zagadki zmysłu wzroku, przybliża znaczenie perspektywy, złudzeń wzrokowych i w ciekawy sposób zwraca uwagę na paradoksy umysłu. „Powidok” stał się pokazowym występem magicznym mojego synka, wypróbowanym na każdym dostępnym członku rodziny. Wstęga Möbiusa, na której linia kreślona pojedynczo ukazuje się po obydwu jej stronach, fascynuje także mnie, mimo że logika nie jest mi obca. To, że szkicowany różnorako cień zmienia dla naszych oczu położenie butelki, sprawiając np. wrażenie, że na rysunku unosi się ona w powietrzu, jest dla dzieciaków niczym rozwiązanie zagadki zniknięcia Davida Copperfielda.

Nie da się opisać wszystkich możliwości, jakie daje praca z „Arcydziełkiem”, choćby z tej prostej przyczyny, że każde z dzieci ma swoje wyobrażenie tego, jak zrealizować wskazówki w nim zawarte. Książeczka sprawi dużo kłopotu rodzicom, którzy względem swoich dzieci mają bardzo konkretne wymagania, czują presję sterowania i ukierunkowania pociechy – wtedy próba zabawy będzie prawdziwym koszmarem – dlatego choćby, że z trójki dzieciaków zaproszonych do kolorowania rybki Zebrasomy żółtej żadne nie wybrało takiego samego odcienia, a dopytywani, odpowiedzieli zgodnie, że właśnie wybrany przez nich kolor najbardziej pasuje do rybki, której żadne z nich nie widziało. Dobierali kolorystykę, mając na względzie tylko brzmienie słowa i to, co podsunęła im fantazja.

picasso1

Za to Marion Deuchars zapewni miło spędzony czas i miliony wzruszeń tym, którzy pozwalają progeniturze na swobodę twórczą, nie oczekując wystawowych widoczków pszczółki na kwiatku. Nie wiem, czy zamierzonym, czy zupełnie przypadkowym efektem pracy jest możliwość dowiedzenia się o nieletnim artyście rzeczy, o które prawdopodobnie nie przyszłoby nam do głowy zapytać wprost – dorysowując do umieszczonych przez autorkę na stronach wydawnictwa postaci brakujące elementy odzwierciedla się przecież to, co siedzi w ich główkach. Możemy więc poznać senne marzenia i obrazy, które są odbiciem strachów, zobaczyć, co jest zamknięte we wnętrzu góry, ale też jak wygląda idealna koszulka czy torebeczka. Rzucając hasło „zabierz ołówek na spacer”, będziemy wiedzieć, czy nasze dziecko bierze nasze polecenia dosłownie, czy pozwala sobie na ich  swobodną interpretację, co może pomóc w codziennym żmudnym dniu, w którym przekonani, że wyrażamy się jasno, czujemy się przez pociechy ignorowani. Może się jednak okazać, że wypowiadane przez nas słowa, przetworzone przez kilkuletnie mózgi, niekoniecznie są zbieżne.

„Arcydziełko” jest dziełem nieskończonym, bo finał tworzą odbiorcy, ale też dlatego, że otwierając je tydzień później po nowych doświadczeniach – choćby górskiej wycieczce czy burzy – stworzą coś zupełnie nowego. Jest dziełem nieograniczonym – nie ma przecież granic wyobraźni, fascynującym – jak umysł każdego dziecka, wzruszającym – bo nic tak nie wzrusza rodziców jak przekonanie o wyjątkowości dziecka.

Z pomocą Marion Deuchars dzieciaki zamalowały gorączkę, ból gardła i deszczowy tydzień wakacji. Nie ukrywam, że także fragment dywanu, firankę i pół kanapy. Jednak bilans zysków i strat stanowczo wypada na korzyść książki. Upaćkana tuszem podłoga to niewielka cena za odkrycie talentu.

 

Książka:

Marion Deuchars (tekst i ilustracje), „Zróbmy sobie arcydziełko”, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2013.