SPIEGEL: Czy pociąga pana zło?

Jacques Vergès: Natura jest dzika, nieprzewidywalna i bezsensownie makabryczna. Ludzi od zwierząt odróżnia jedynie zdolność mówienia w imieniu zła. Zbrodnia jest symbolem naszej wolności.
SPIEGEL: To cyniczny pogląd na świat.
Jacques Vergès: Realistyczny.

„Nie ma czegoś takiego jak absolutne zło”, wywiad z J. Vergèsem, „Der Spiegel” 2008

***

Jeszcze solenniej brzmią słowa inneJacques Vergés w swoim algierskim biurze_1go paryskiego prawnika i zarazem byłego ministra sprawiedliwości, Georges’a Kiejmana: „Nie ma zbyt wielu gigantów palestry, lecz on niezaprzeczalnie jest jednym z nich”.

Z powyższymi opiniami idealnie współgra aparycja Vergèsa, uwieczniona na zdjęciach i filmach. Na twarzy powaga rzymskiego senatora, uważne spojrzenie zza grubych okularów w cienkich, drucianych oprawkach, krótko przystrzyżone, zaczesane do tyłu włosy, eleganckie garnitury, białe koszule i ulubione cygaro Robusto w kąciku ust. Tak powinien wyglądać szanowany paryski adwokat. A jednak po śmierci Vergèsa obok pochlebstw na stronach gazet przypomniano również inne epitety, którymi prasa obdarzała go za życia: „adwokat terroru”, „prowokator”, „człowiek demoniczny”. Aurę grozy i niesamowitości wokół siebie podsycał zresztą sam Vergès. Jedną ze swoich wspomnieniowych książek zatytułował „Światły łajdak” (Le salaud lumineux), wykorzystując w tytule określenie pewnego dziennikarza.

Ta literacka prowokacja była w gruncie rzeczy tylko dodatkiem. By nazwać Vergèsa „adwokatem diabła” wystarczyło wymienić osoby, których bronił w procesach, dodajmy – procesach pilnie śledzonych na całym świecie. Pierwszą sprawą, która przyniosła mu rozgłos, był słynny proces Djamili Bouhired, członkini algierskiego Frontu Wyzwolenia Narodowego (FLN). W 1957 roku Djamila została skazana na śmierć za zamachy bombowe w kawiarniach Algieru. Z prawnego punktu widzenia sprawa była przegrana, lecz Vergèsowi udało się przekonać opinię publiczną, że jego klientka walczy o słuszną sprawę. Do Francji spłynęły setki listów z całego świata z prośbą o ułaskawienie. Ostatecznie kara śmierci dla Djamili została zamieniona na karę więzienia, a ona sama została uwolniona w 1962 roku.

Sam proces Djamili to jednak za mało, by Vergès zyskał miano obrońcy terrorystów. Tym bardziej, że na kwestię walki z algierskim ruchem wyzwoleńczym kładły się cieniem kolonialna przeszłość i nadużycia popełnione przez francuską armię, przede wszystkim tortury stosowane wobec członków FLN. W jego karierze nie brakowało jednak wystąpień w innych kontrowersyjnych procesach. W 1987 roku został obrońcą Klausa Barbiego, słynnego „Rzeźnika z Lyonu”, SS-Haupsturmführera i szefa tamtejszego Gestapo w czasie II wojny światowej, którego w ręce Francuzów wydały boliwijskie władze. Vergès był jedynym prawnikiem, który zgodził się bronić nazistowskiego zbrodniarza. Naprzeciw adwokata zasiadło… 39 oskarżycieli. Jego mowa obrończa przerodziła się w wielkie oskarżenie Francuzów o kolaborację z reżimem i kolonializm, nie przeszkodziło to jednak sędziemu w wydaniu wyroku skazującego Barbiego na dożywocie.

Do klientów Vergèsa należał też cały wachlarz mniejszych i większych autorytarnych przywódców afrykańskich państw: Omar Bongo z Gabonu, Idriss Déby z Czadu, Denis Sassou-Nguesso z Konga-Brazzaville, Gnassingbé Eyadéma z Togo, Blaise Compaoré z Burkina Faso czy Moïse Tschombé z Konga. Vergès bronił również Ilicha Ramíreza Sáncheza, czyli Carlosa zwanego „Szakalem”, wenezuelskiego terrorysty powiązanego z Palestyńczykiem Wadim Haddadem, ojcem współczesnego terroryzmu, a także Niemki Magdaleny Kopp, żony Carlosa oskarżonej o zorganizowanie zamachu bombowego w Paryżu. Kolejni znani klienci paryskiego adwokata to między innymi Charles Sobhraj, grasujący w Azji Południowo-Wschodniej seryjny morderca, zwany potocznie „Wężem” lub „Bikini Killerem”, Tariq Aziz, premier Iraku w okresie rządów Saddama Husajna, Slobodan Milošević i Khieu Samphan, jeden z przywódców Czerwonych Khmerów i były prezydent Demokratycznej Kampuczy, sądzony za zbrodnie przeciwko ludzkości przez międzynarodowy trybunał w Phnom Penh. To lista tylko najbardziej znanych nazwisk.

Adwokat terroru

Dlaczego Vergès decydował się pełnić funkcję adwokata w tego typu sprawach? W grę wchodził tu z pewnością etos obrońcy. W państwie prawa każdy, nawet największy zbrodniarz ma prawo do obrony, a adwokat powinien ze wszystkich sił działać na rzecz oskarżonego. W nagrodzonym Cezarem filmie dokumentalnym Barbeta Schroedera pt. „Adwokat terroru”, poświęconym Vergèsowi, ten ostatni mówił o tym w taki sposób: „Jako adwokaci jesteśmy w uprzywilejowanej pozycji w stosunku do lekarzy. Możemy komuś powiedzieć: «Nie mam ochoty cię bronić». Lecz jeśli się zgodzimy, zaufanie, którym zostaliśmy obdarzeni, zobowiązuje nas. Wówczas musimy walczyć za pomocą kłów i pazurów, by taką osobę wybronić. Musimy użyć wszelkich narzędzi, jakich prawo i obyczaj pozwala nam użyć. Nigdy jednak nie możemy przekroczyć białej linii. Gdy to się raz zdarzy, od tej pory łatwo będzie nas dosięgnąć”. Dlaczego jednak Vergès, nie będąc ze swoimi klientami – jak sam mówił – w relacji lekarz-pacjent, decydował się reprezentować przed sądem terrorystów, despotów i zbrodniarzy?

Sam w wielu publicznych wypowiedziach podkreślał, że potępia każdą formę linczu, a atmosfera linczu towarzyszy wszystkim procesom, które są przekształcone w wielkie medialne widowisko. We wspomnianym wywiadzie dla „Spiegla” wyrok na Miloševicia podsumował krótko: „Tego typu zabiegi zawsze pachną sprawiedliwością zwycięzców”. Jednak w przypadku Klausa Barbiego nawet najbliżsi przyjaciele adwokata mieli wątpliwości, czy należy przyjmować zlecenie. Przecież Vergès nie był obrońcą z urzędu. Za obronę Barbiego zapłacił mu François Genoud, szwajcarski finansista, w latach 30. i 40. zwolennik Hitlera, wykonawca testamentu Josepha Goebbelsa, osoba zaangażowana w ochronę nazistowskich zbrodniarzy wojennych i podejrzewana o bliskie związki z na poły legendarną Organisation der ehemaligen SS-Angehörigen ODESSA (Organizacja Byłych Członków SS).

Można by powiedzieć, że nie powinno to mieć żadnego znaczenia. Najważniejsza jest bezstronność wymiaru sprawiedliwości. Sam Vergès nie był jednak bezosobową maszyną zaprogramowaną do bronienia Bóg wie kogo. Miał swoje poglądy, których nie wahał się wyrażać na sali sądowej. Miał również swoją biografię – bogatą i tajemniczą. I politycznie zaangażowaną. Jej prześledzenie pozwala przynajmniej częściowo wyjaśnić jego zawodowe wybory.

Życiorys antykolonialisty

Vergès urodził się w Indochinach. Jego ojcem był Raymond Vergès, francuski lekarz i polityk, pełniący przed wojną funkcję konsula w Syjamie, matką – Wietnamka. Mezalians zakończył karierę Raymonda, który przeniósł się wraz z dziećmi na leżącą na Oceanie Indyjskim wyspę Réunion, będącą departamentem zamorskim Francji. To właśnie tam młody Jacques poznał, czym jest kolonialna dominacja. „Znam dyskryminację od dzieciństwa – mówił po latach „Spieglowi” – Pewnego dnia na Madagaskarze zobaczyłem niewiarygodnie grubą europejską parę obwożoną w rikszy przez wychudzonego autochtona. Gdy chcieli się zatrzymać, po prostu kopali mężczyznę. W taki sposób nie potraktowaliby nawet osła”. W czasie wojny Vergès przyłączył się do Wolnych Francuzów de Gaulle’a, jednak w przeciwieństwie do podziwianego Malraux nie stał się gaullistą. Walka u boku generała wynikała z innych pobudek niż podziw dla męża stanu. Vergès nie mógł po prostu pogodzić się z tym, że Francja Montaigne’a i Diderota, Francja rewolucji, Robespierre’a i Saint-Juste’a mogłaby przestać istnieć. Po wojnie krótko studiował literaturę francuską i języki orientalne. Następnie zapisał się na wydział prawa i w 1955 roku w wieku trzydziestu lat został adwokatem.

Lata 50. to jednak dla Vergèsa nie tylko studia. To również czas wzmożonej politycznej działalności. Młody Jacques wstępuje do Komunistycznej Partii Francji (PCF) i przewodniczy stowarzyszeniu studentów pochodzących z wyspy Réunion – komunistycznemu i antykolonialnemu, rzecz jasna. Bliźniaczemu stowarzyszeniu zrzeszającemu studentów z Kambodży przewodniczy Saloth Sar, późniejszy Pol Pot. To wówczas, na początku lat 50., obaj panowie się poznają. „Był młodzieńcem, który kochał Rimbauda i którego głęboko wzruszały jego wiersze. Nie był również pozbawiony poczucia humoru”, będzie wspominał przyjaciela Vergès, który w tym samym czasie zaprzyjaźnia się też ze zdolnym studentem ekonomii, Khieu Samphanem.

Nic więc dziwnego, że antykolonialista Vergès postanawia później pomóc oskarżonej Djamili Bouhired. Jest w tym geście sprzeciw dla zachodniej polityki wobec podbitych państw Afryki i Azji. Antykolonializm jest zresztą w Vergèsie silniejszy od komunistycznych przekonań. W 1957 roku rezygnuje z partyjnej legitymacji, gdy dochodzi do wniosku, że PCF jest zbyt słabo zaangażowana w pomoc dla algierskiego ruchu niepodległościowego, co nie przeszkodzi mu w latach 60. odwiedzić wraz z Djamilą, którą później poślubi, Chin Mao Zedonga i spotkać się z samym Przewodniczącym.

Zagadkowe osiem lat

Niemal wszystkie kolejne sprawy, w których Vergès bierze udział jako adwokat, da się wytłumaczyć antykolonialnym kluczem. Zarówno obronę palestyńskich i irańskich zamachowców oraz niemieckich lewicowych radykałów w stylu Magdaleny Kopp, jak i Khieu Samphana oraz afrykańskich dyktatorów. Nawet obronę Barbiego można zinterpretować jako prztyczek w nos obłudnej Francji, która nie rozliczyła się ze swoich przewinień. Zresztą wspomniany François Genoud, który sfinansował obronę Barbiego, co najmniej od lat 50. pomagał arabskim narodowym i lewicowym organizacjom wyzwoleńczym. W 1958 roku założył Arab Commercial Bank, dokładał się też do zakupu broni dla FNL oraz Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny. Vergèsa poznał dosyć wcześnie dzięki arabskim znajomym. Gdy w latach 80. Genoud dzwonił do niego z prośbą o reprezentowanie Barbiego, rozmawiał z nim jak ze starym przyjacielem. Jeśli wszystko podlejemy przy tym antyamerykańskim i antyizraelskim sosem, polityczny i zawodowy profil Vergèsa będzie gotowy.

Jacques Vergès w Théâtre de la Madeleine w Paryżu_2Czy na pewno? Problem z Vergèsem polega na tym, że za każdym razem, gdy chcemy go zamknąć w precyzyjnie skonstruowanej ideowej szufladce, wymyka się nam niczym Proteusz. Dobrze uchwycił to adwokat, polityk i były minister w rządzie Chiraca Hervé de Charette. We wstępie do hagiograficznej książki o Vergèsie pióra znanego prawnika o alterglobalistycznym zacięciu Roberta Charvina pisał: „Vergès z pewnością jest zagadką. Jest jak wiatr pustyni: nie wiadomo za bardzo, skąd nadchodzi. Nie wiadomo też, dokąd pędzi. W pewnym momencie pojawia się w świetle, wystawia na widok publiczny, oddaje się czemuś z zapamiętaniem. Nagle wycofuje się, chowa, znika. To osobowość, którą trudno pojąć, inteligencja w ciągłym ruchu, przyjaźń szczera, lecz nieprzewidywalna. Jacques Vergès w liczbie mnogiej, wielokształtny, wielowartościowy. To dzięki temu przyciąga i uwodzi” [1].

Vergès skrzętnie pielęgnował swój wizerunek tajemniczego adwokata „od spraw beznadziejnych”. W 1970 roku znika na osiem lat. Zostawia rodzinę, przyjaciół, zaciera ślady. Nikt nie wie, gdzie się podziewa. Niektórzy podejrzewają, że przebywa w Demokratycznej Kampuczy u Pol Pota, inni, że żyje wśród Palestyńczyków, jeszcze inni stawiają na Kongo rządzone przez Mobutu. Jiři Pelikán, szef czeskiej telewizji w 1968 roku, utrzymuje, że widział go w Paryżu. Po ośmiu latach Vergès pojawia się z powrotem. Maurice Sinet, rysownik i twórca komiksów, wieloletni przyjaciel Vergèsa wspominał w filmie Schroedera: „Kiedy Jacques mnie zobaczył, wykrzyknął: «Cześć, Bob! Jak leci? Dobrze cię widzieć», tak jakbyśmy się spotkali tydzień temu”. Żadnego komentarza, wyjaśnień. Znacznie później Vergès powie tylko, że przebywał daleko na wschód od Francji, a w wywiadzie dla „Spiegla” zacytuje Malraux: „Prawda o człowieku leży przede wszystkim w tym, czego nie mówi”.

Szekspir w todze

Jest w tym coś z teatralnej pozy, ale Vergès uwielbiał teatr. W 2008 roku pojawił się nawet na jego deskach, grając samego siebie w spektaklu „Seryjny obrońca” (Serial plaideur) w paryskim Théâtre de la Madeleine. Często porównywał proces sądowy do dramatu. W zbiorze tekstów pt. „Justice et littérature” pisał: „Akta sądowe są zawsze streszczeniem pewnej powieści, tematem tragedii, synopsis pewnego filmu. Lecz owa tragedia, owa powieść lub film pozostają nieukończone: brakuje im odpowiednio piątego aktu, epilogu, rozwiązania akcji – krótko mówiąc, ukoronowania, niech by nawet przykrego, by dramat stał się całością. Tylko adwokaci mają ten przywilej, że mogą być jednocześnie widzami takiego dramatu, zaufanymi głównego bohatera i współautorami, ponieważ towarzyszą oskarżonemu przez cały czas trwania procesu i pomagają mu zmierzyć się z piątym aktem jego tragedii, epilogiem jego powieści, rozwiązaniem akcji jego filmu. Sędziom pozostaje rola ślepego przeznaczenia” [2]. W wywiadzie dla „Spiegla” ujął to jeszcze krócej: „Dobra rozprawa sądowa jest niczym Szekspirowski dramat – dziełem sztuki”.

Szekspir nie pojawia się tu zapewne przypadkowo. „Świat jest teatrem, aktorami ludzie” mówi Jakub w „Jak wam się podoba”. To cytat tak znany, że stał się komunałem, pozwala jednak – przynajmniej w pewnym stopniu – zrozumieć kontrowersyjne stwierdzenia Vergèsa, których pełno w jego książkach i publicznych wypowiedziach. Jak pogodzić bowiem nietzscheańskie z ducha hasło: „Jedną z moich zasad jest nie mieć żadnych zasad” z troską o najsłabszych, wykluczonych i cierpiących? Jak pogodzić wizerunek zamożnego paryskiego adwokata odbierającego walizkę pieniędzy od Moïse Tschombé czy gażę wypłaconą przez François Genoud z wizerunkiem zaangażowanego ideowo, bezinteresownego antykolonialisty? Który Vergès jest prawdziwy? Ten, który publikuje książki w szacownym wydawnictwie Minuit u Jérôme’a Lindona, występuje w Théâtre de la Madeleine i redaguje „Słownik dla miłośników prawa” w prestiżowej serii Dictionnaires amoureux Plona, czy ten, który znika na osiem lat niczym Fantomas i figuruje w aktach Stasi jako bliski przyjaciel Carlosa?

Jeśli jednak świat jest teatrem, a zatem grą, w której zawsze jedna ze stron jest reżyserem, ustalającym, jaki zestaw zasad obowiązuje, dlaczegóż mamy się dziwić Vergèsowi? Zastosował po prostu wszystkie dopuszczalne reguły zachodniego państwa prawa po to, by pokazać jego hipokryzję. Okazał się genialnym prowokatorem.

A może Vergès – jak chcą niektórzy – był po prostu tajnym agentem francuskich lub NRD-owskich służb specjalnych, zamieszanym w terrorystyczne spiski? Trudno jednoznacznie orzec. Pewne jest natomiast, że jego postać zmusza do zastanowienia się nad kwestiami fundamentalnymi: Czym jest prawo? Jak pogodzić bezstronność z politycznym i moralnym zaangażowaniem? I wreszcie – czym jest zło, o którym Vergès tyle mówił i z którym stykał się tak często na sali sądowej?

Przypisy:

[1] Robert Charvin, „Jacques Vergès. Un aristocrate du refus”, Édition L’Harmattan 2013, s. 10.
[2] Jacques Vergès „Justice et littérature”, Presses Universitaires de France – PUF, 2011, s. 1.

* Na zdjęciach Jacques Vergès w swoim biurze w Algierii oraz na deskach paryskiego Théâtre de la Madeleine. Źródło: Wikimedia Commons.