Książę określił ten w sumie dość wstrzemięźliwy projekt rozbudowy muzeum jako „pryszcz na twarzy ukochanej”. Prasa Zjednoczonego Królestwa miała na początku lat 90. używanie – zestawiano zdjęcia budynku i fizys Kamili Parker Bowles, wtedy kochanki, a obecnie żony księcia Walii.
Historia z Karolem, Kamilą i londyńskim muzeum przypomniała mi się w warszawskich Łazienkach Królewskich, gdy ganiając dzieci biegające za wiewiórkami zobaczyłem gigantyczną narośl – budynek wyrastający nad Belwederem – na położonym nieopodal placu Unii Lubelskiej wzniesiono biurowiec przytłaczający swą skalą otoczenie, niszcząc jednocześnie jedną z ważniejszych i ładniejszych panoram w mieście, którą podziwiać można np. z mostku w samym środku alei przecinającej Park Łazienkowski. Wcześniej przy placu Unii stała lekka, zdecydowanie niższa i architektonicznie udana bryła Supersamu z lat 60. Władze Warszawy najpierw wydały zgodę na zniszczenie Supersamu, następnie zaś zezwoliły na wzniesienie budynku o ogromnej kubaturze, kilkukrotnie przewyższającego okoliczne kamienice.
Architektura samego budynku nie jest wprawdzie zła, szczególnie na tle ogromnego i przyciężkiego sześcianu postawionego 200 metrów dalej w miejscu dawnego kina „Moskwa”. Jednak widziany z perspektywy Łazienek i Belwederu nowy biurowiec stanowi dobrą metaforę tego, czym jest w wielu aspektach III RP. Jest systemem narośli powstałych przy braku reguł albo wbrew nim. Tymczasem wolny rynek, na którym działają również deweloperzy, wymaga regulacji, instytucji, reguł, które m.in. uwzględniłyby takie dobra i wartości jak panorama z Łazienek Królewskich w kierunku Belwederu. Za stworzenie takich reguł oraz ich przestrzeganie odpowiedzialne jest państwo. Nawet gdy w dany projekt zaangażowane zostały poważne pieniądze, a samo zamierzenie jest ciekawe, ucieczka władz (państwowych i miejskich) od odpowiedzialności za sferę publiczną powoduje, że tak jak II RP była przemyślanym wielkim projektem budowy państwa i jego materialnej oraz niematerialnej infrastruktury, tak III Rzeczpospolita, pomimo funduszy unijnych i całego wysiłku modernizacyjnego, często jest co najwyżej zbiorem mniej lub bardziej udanych narośli. Dotyczy to nie tylko urbanistyki, choć ten przypadek najbarwniej to demonstruje.
Skoro więc nie mamy kompetentnych architektów miejskich albo mamy skorumpowane i uciekające od odpowiedzialności władze, które każdą inwestycję dopuszczą (trzeciej opcji nie widzę), szkoda, że nie mamy choć księcia – domorosłego krytyka architektury. Gdyby bowiem Belweder był tytularną siedzibą księcia Walii, być może udałoby się nam uniknąć tego monstrualnego pryszcza.