Książka Rafała Księżyka rzeczywiście składa się z dwudziestu trzech krótkich rozdziałów. Ich formą autor oddaje hołd pisarstwu Williama S. Burroughsa. Poniższy fragment to rozdział siódmy pt. „Rutyny”. Przedstawia on pokrótce postać artysty, jego styl życia, jego towarzyszy i „rutyny”, czyli zainspirowaną sesjami hipnotycznymi metodę pracy polegającą na odgrywaniu szalonych skeczy, które – rozwijając się i łącząc – tworzyły ostatecznie kolejne książki pisarza.
„23 cięcia dla Williama S. Burroughsa” Rafała Księżyka zostały wydane przez Wydawnictwo w Podwórku. Dziękujemy wydawnictwu za możliwość publikacji fragmentu książki.
***
„Kreatywność bierze się z serii szoków, które zmuszają cię, byś spojrzał na siebie. Zewnętrzne staje się wewnętrznym i vice versa” – mówił Victorowi Bockrisowi, mając siedemdziesiąt siedem lat. Burroughs zaczął aplikować sobie szok w latach czterdziestych, gdy wszedł w hipsterskie życie Times Square, i miało to trwać przez kolejne trzydzieści parę lat. Szok odnajdywał nie tylko w ekscesie, ale też w improwizowanej grze rutyn. W tym samym czasie, kiedy rozpoczynał dryf poprzez nowojorskie podziemie, spotkał się z paczką skupioną wokół studentów Columbia University. Najważniejszym doświadczeniem tej znajomości było dla Billa wspólne odgrywanie skeczy, których uczestnicy przyjmowali nowe tożsamości i improwizowali zwariowane historie, mające odkrywać i eksplorować różne wymiary ich osobowości. Nazywał je rutynami. Oto sposób na wyjście z siebie i uczynienie wewnętrznego zewnętrznym.
Inspiracją były seanse hipnozy, którym poddawał go wówczas kolejny psychoanalityk. W ich trakcie Burroughs odkrywał swe ukryte tożsamości: chichoczącą angielską guwernantkę, szeryfa twardziela, stoickiego starego Murzyna, mistycznego Chińczyka, plantatora tytoniu z Południa, skutego w łańcuchy, wściekłego wariata. Razem z Jackiem Kerouakiem i Halem Chase’em zaczęli od odgrywania scen z „Fałszerzy” André Gide’a. Potem Bill najchętniej wcielał się w postać guwernantki lesbijki. Jego popisową rolą była dystyngowana partnerka granego przez Allena Ginsberga węgierskiego arystokraty, który chciał oszukać naiwnego Amerykanina, Kerouaca. Bill przywdziewał na tę okazję suknię Joan Vollmer, przepowiadając z dziesięcioletnim wyprzedzeniem loftowe queer fantazje Jacka Smitha.
14 sierpnia 1945 roku tłum świętował na ulicach Nowego Jorku dzień zwycięstwa ogłoszony przez prezydenta Harry’ego Trumana. Kerouac i Burroughs wypuścili się do miasta, by wykorzystać tę okazję do poderwania dziewczyn. Nic z tego nie wyszło. Kerouac obwiniał za to Billa, który wyglądał jak chargé d’affaires de l’Enfer. Pierwszy biograf Burroughsa, Ted Morgan, przytaczając tę anegdotę, komentuje, że Bill przeżywał eksplozje, które kilka dni wcześniej zniszczyły Hiroszimę i Nagasaki. Cóż znaczył koniec wojny, skoro dla Burroughsa wybuch bomby atomowej był jak koniec świata. Jak sobie poradzić z tym szokiem, podpowiadała ulubiona lektura tamtych dni, „Zmierzch Zachodu” Oswalda Spenglera. Niemiecki myśliciel, choć dowodził wyczerpania naszej cywilizacji, daleki był od dekadenckiego pesymizmu, głosił nietzscheańskie amor fati i zalecał postawę tyleż heroiczną, co praktyczną.
Burroughs pomieszkiwał wtedy przy 419 West 115th Street, razem z Ginsbergiem, Kerouakiem, jego dziewczyną Edie Parker i Joan Vollmer. Joan była jedyną kobietą, z którą związał się Bill. Przyjaciele twierdzili, że jeśli chodzi o błyskotliwą inteligencję i sarkastyczne poczucie humoru, to są dla siebie stworzeni. Joan obawiała się homoseksualizmu Burroughsa, ale komplementowała go, że kocha się jak alfons. Z seksem i narkotykami poczynała sobie ostrzej niż przyszli prorocy beat. Pociągał ją mroczny świat Billa. Gdy on grzązł w heroinie, ona uzależniła się od benzedryny. Speedowy ciąg wpędzał ją w halucynacje.
Towarzystwo zgromadzone w mieszkaniu wynajmowanym przez Joan żyło jak w gorączce, studenckie lokum zamieniło się w bohemiarską melinę. Rozpalał ich seks, narkotyki, intelektualne dyskusje, wspólne psychodramy i kontakty z półświatkiem. Adres 419 West 115th Street przeszedł do historii jako wylęgarnia ruchu beatników. I choć Burroughs bywa wymieniany jako pisarz beat generation, był w tym gronie przede wszystkim nauczycielem. Należał do innego pokolenia. Gdy mieszkali razem w Teksasie, Huncke chciał słuchać płyt Billie Holiday, ale Burroughs wolał wiedeńskie walce.
Nosił się niczym anarchiczny konserwatysta, kultywował nostalgię za starą Ameryką, idealizując ją jako krainę nieposłusznych obywateli, indywidualistów dbających o własny interes i operujących w strefach, gdzie nie sięgała kontrola władzy. Kerouac okrzyknął go kaznodzieją z Kansas. „W drodze” portretuje Billa pod szamańskim imieniem Starego Byka Lee: „Był nauczycielem, można by też dodać, że miał wszelkie prawo uczyć innych, bo cały swój czas poświęcał nauce; a uczył czegoś, co nazywał «faktami życia», których nauczył się nie tylko z konieczności, ale również z własnej woli”.
Burroughs raczył chłopaków wytycznymi Korzybskiego, Spenglera, Reicha, jako lekturę obowiązkową wskazywał Rimbauda, Kafkę, Céline’a i dorzucał jeszcze modernistyczną poezję Audena, Crane’a i Eliota. Jakież to były fakty życia, których nauczał? Ginsberg wspominał Burroughsa jako mistrza, który oderwał go od egzaltowanych rojeń i skonfrontował z rzeczywistością. Z przenikliwą inteligencją potrafił przenicowywać każdą ideę, wychwytywać niekonsekwencje wywodu i wygrywać niuanse języka, dociekając, co tak właściwie kryje się za konkretnymi słowami. Był pomysłowy i praktyczny niczym słynny dziadek, wynalazca maszyny liczącej.
W końcu 1946 roku Burroughs postanowił uciec z miasta. Miał już za sobą areszt za fałszowanie recept na morfinę, a Vollmer była z nim w ciąży. Rodzice kupili mu żyzną ziemię w dolinie Rio Grande i Bill przeprowadził się do Teksasu. Jego doniesienia z farmy utrzymane były w tonie skrajnie odległym od „Walden”: „Moja etyczna pozycja, teraz, gdy jestem szanowanym farmerem, jest prawdopodobnie zachwiana bardziej, niż kiedy ćpałem”. Jeśli farmer chciał przetrwać, musiał szukać najtańszej siły roboczej. Polityka związków zawodowych sprawiała, że zatrudniał Meksykanów. Ich nielegalny przerzut organizowali „przewodnicy”, którzy przetrzymywali robotników w obozach pracy i nie wahali się strzelać do co bardziej opornych jednostek. Burroughs szybko się przekonał, że farmerstwo to zajęcie nie dla niego. Wezwał do pomocy Hunckego i postanowił hodować marihuanę na sprzedaż w Nowym Jorku. Nie zrobił jednak dobrego interesu.
W tym samym czasie w liście do Ginsberga deklarował: „Właśnie miałem zwiastować filozofię zwaną «faktualizmem». Wszystkie argumenty, wszystkie nonsensowne rozważania, jak ludzie powinni postępować, są nieistotne. Ostatecznie liczy się tylko fakt, a im więcej ktoś argumentuje, werbalizuje, moralizuje, tym mniej widzi i czuje fakt. Nie ma o czym mówić. Nie napiszę żadnego oficjalnego oświadczenia na ten temat. Mówienie jest niezgodne z faktualizmem”. Faktualizm wiedzie do milczenia i wojny ze słowem. Ustanawia też „jedyną możliwą etykę”: całkowitą swobodę postępowania. Rzeczywistość miała drastycznie zweryfikować te wnioski.
Bill wciąż rozbijał się o granice prawa i uciekał coraz dalej na Południe. W Teksasie został aresztowany za uprawianie seksu w zaparkowanym przy drodze samochodzie i jazdę po pijanemu. W Nowym Orleanie, gdzie osiadł w 1948 roku po sprzedaniu farmy, kroiła się grubsza sprawa: posiadanie niezarejestrowanej broni, narkotyków i podejrzanego listu z Nowego Jorku, w którym Ginsberg informował go o cenach marihuany. Prawnik załatwił, że Burroughs zamiast do więzienia poszedł do kliniki odwykowej, i polecił mu, aby przed rozprawą opuścił kraj.
W 1949 roku Burroughs wyjechał do Meksyku. Uzależniony od heroiny, przeżywał homoseksualny romans i odizolował się od Vollmer, nie był w stanie nawiązać emocjonalnego kontaktu z otoczeniem. Joan wciąż brała speedy. Ich syn William Seward Burroughs III urodził się uzależniony od amfetaminy i tuż po przyjściu na świat musiał przejść detoks. W 1951 roku w Mexico City Burroughs przypadkiem zastrzelił Joan podczas pijackiej zabawy w Wilhelma Tella. Kolejny obrotny prawnik załatwił mu zeznania świadków, z których wynikało, że doszło do wypadku podczas czyszczenia broni, i zwolnienie za kaucją. Bill opuścił więzienie po trzynastu dniach. Jednak wcale nie czuł, że odzyskał wolność. Gdy spojrzał na siebie, zobaczył Złego Ducha.
„Gdyby nie śmierć Joan, nigdy nie zostałbym pisarzem” – wyznawał Burroughs w napisanym w 1985 roku wstępie do powieści «Pedał». „Jest we mnie coś, co nie jest mną i co nie podlega mojej kontroli. (…) Żyję w ciągłym zagrożeniu opętaniem i z ciągłą potrzebą ucieczki przed nim, przed kontrolą. W ten sposób śmierć Joan sprawiła, że wszedłem w kontakt z napastnikiem, ze Złym Duchem. Wmanewrowała mnie też w trwającą całe życie walkę, z której jedynym wyjściem było dla mnie pisanie.” Wspominał, że starał się uciec od zła za pomocą gorączkowych wzlotów fantazji. Niezawodną pomocą okazały się rutyny.
Rutyny stanowią odpowiedź na niemożność kontrolowania sytuacji, służą jako wyjście awaryjne. Mogą być grą pobudzającą umysł, wojennym manewrem. „Rutyny jak nałóg?? Bez rutyn moje życie jest chronicznym koszmarem, szarym horrorem przedmieść Środkowego Zachodu” – pisał do Ginsberga z Tangeru, kiedy był w najostrzejszym momencie narkotycznego ciągu.
Książka:
Rafał Księżyk „23 cięcia dla Williama S. Burroughsa”, Wydawnictwo w Podwórku, Gdańsk 2013.
* Rafał Księżyk, dziennikarz i krytyk muzyczny, autor-rozmówca gorąco przyjętej przez czytelników i krytyków autobiografii Tomasza Stańki, a także autobiografii Roberta Brylewskiego i Tymona Tymańskiego. Pracuje jako zastępca redaktora naczelnego „Playboya”, a jako krytyk muzyczny współpracuje z „Machiną” i kanałem TVP Kultura.
** Portret Williama S. Burroughsa ilustrujący tekst: Christiaan Tonnis. Źródło: Wikimedia Commons.
„Kultura Liberalna” nr 254 (46/2013) z 19 listopada 2013 r.