Czy istnieje lekarstwo, które nawet jeśli uzależnia, jest zbawienne dla zdrowia? Tak. Są nim „Polskie pigułki” Fanny Vaucher. Ich zażywanie poprawia humor, wyostrza zmysł obserwacji, pozwala spojrzeć na siebie z ciepłą ironią i co najważniejsze – otwiera oczy na wady i zalety Polaków, ich przyzwyczajenia, obsesje i namiętności, z których często nie zdają sobie sprawy. Zalecane dawkowanie? Bez limitu. Śmiało możemy je połknąć wszystkie na raz, bez obawy o skutki uboczne. Stosowanie w ciąży i podczas karmienia piersią? Bez żadnych przeciwwskazań. I ważna wiadomość dla zmotoryzowanych: nie wpływają ujemnie na prowadzenie pojazdów oraz obsługę maszyn.
Sceptyczny czytelnik zapewne skrzywi się na tę „nachalną propagandę”, uprawianą od pierwszych linijek tego tekstu. Jednak prawdziwość informacji na temat „Polskich pigułek” można sprawdzić w łatwy i szybki sposób. Tytułowy medykament to bowiem nic innego, jak zbiór krótkich rysunkowych komentarzy ilustrujących nadwiślańską rzeczywistość, które Fanny Vaucher od ponad roku umieszcza na swoim francuskojęzycznym blogu. Z powodu bariery językowej, do niedawna wpisy szwajcarskiej artystki śledziła w Polsce jedynie grupa zapalonych frankofonów. Dzięki staraniom Fundacji Bęc Zmiana i Wydawnictwa Noir sur Blanc oraz przy wsparciu Szwajcarskiej Fundacji dla Kultury Pro Helvetia i Instytutu Polskiego w Paryżu, światło dzienne ujrzał w grudniu 2013 r. trójjęzyczny (francusko-polsko-angielski) album, zawierający część z prezentowanych na blogu prac.
Co znajdziemy w tym starannie wydanym tomie? Wszystkiego po trochu. A więc nasze kulinarne gusta (barszcz, pierogi, grzyby i kiszone ogórki), szeleszczący język i osobliwe znaki diakrytyczne, polską melancholię i romantyzm, historię, pogodę, a nawet rodzimych dresiarzy i przyodziane w moherowe berety polskie staruszki, które uparcie próbują sobie dać radę z coraz szybciej zmieniającą się rzeczywistością.
Można by powiedzieć, że wszystko to już znamy. Stanowi to część doskonale rozpoznanego przez nas ojczyźnianego krajobrazu. Wiemy, że jesteśmy romantyczni i mieliśmy trudną historię. Doceniamy – zwłaszcza przy mocniejszych trunkach – naszą znakomitą kuchnię. Jednak w albumie Fanny Vaucher podobne opisy stanowią tylko niewielki fragment całości. Najciekawsze dla polskiego czytelnika będą zapewne te komentarze, których się nie spodziewał, a które zrodziły się z autentycznego, choć dla nas niezrozumiałego, zaskoczenia autorki. Czemu tu się bowiem dziwić? Przecież wiadomo, że kółko na drzwiach toalety oznacza panie, a trójkąt – panów, że Lech Wałęsa to było „zło konieczne” i że żaden z niego bohater, że kto może, kupuje mieszkanie na własność, że w Wiśle się nie pływa, że obchodzimy nie tylko urodziny, ale i imieniny, że w barze mlecznym dań mlecznych jak na lekarstwo i że latem są komary.
A jednak, Fanny Vaucher uparcie pyta o te „oczywiste oczywistości”. Mnożące się w książce znaki zapytania pokazują zresztą wyraźnie, jak bardzo różnią się nadal poszczególne kraje Starego Kontynentu, a raczej Wschód Europy od jej Zachodu. Koniec końców, artystka nie przyjechała do Polski z drugiego końca świata. Studiowała nauki o literaturze na Uniwersytecie Lozańskim oraz ilustrację i komiks w Szkole Sztuk Stosowanych w Genewie. W linii prostej szwajcarskie miasta dzieli od stolicy Polski jedynie 1200 kilometrów. Kulturowo – znacznie więcej. Owszem, Polacy, tak jak Szwajcarzy, korzystają z tej samej globalnej cywilizacyjnej oferty. Słuchają mniej więcej tej samej muzyki, kupują ten sam sprzęt grający, oglądają te same filmy. A jednak, diabeł tkwi w szczegółach, bo przecież to, co wywołuje u Vaucher zdumienie, to nie sam film, a fakt, że nad Wisłą oglądamy go z lektorem, a nie z dubbingiem. To właśnie z takich detali składa się „mentalne trzęsienie ziemi”, jakim, według słów samej autorki, był dla niej przyjazd do Warszawy.
Warto dodać, że ta ostatnia jest jedną z ważniejszych bohaterek książki. Artystka mieszka i tworzy właśnie w stolicy, w zwykłym bloku na Woli. Z tego powodu Warszawa pojawia się na większości ilustracji. Nie spodziewajmy się jednak tradycyjnych obrazków. Co prawda gdzieś ukradkiem w jednym z wpisów przemknie nam znana z bedekerów syrenka, ale już inne „warszawskie” komentarze Fanny Vaucher odkryją nam szczegóły, których często nie potrafimy dostrzec lub docenić. Zieleń w Warszawie? Ależ jest jej ponoć mnóstwo. Tak samo jak wegetariańskich restauracyjek, których w Genewie, jak twierdzi Vaucher, nie ma wcale. Z książki możemy się również dowiedzieć, jak ważnym dla tożsamości mieszkańców stolicy są środki transportu. Któż by pomyślał, że dla postronnego obserwatora ich rozmowy toczą się głównie wokół tego właśnie zagadnienia i że z grubsza da się ich podzielić na trzy kategorie: szczęśliwców mieszkających koło stacji metra, „tramwajowców”, którzy „dziękują bogom, że nie muszą jeździć autobusem” oraz „nieszczęśników skazanych na autobusy, (…) wiecznie stojące w korkach”.
Wszystkie te skrzętnie notowane obserwacje nie byłyby jednak tak ciekawe, gdyby nie ich słowno-rysunkowa forma. Gdy w kwietniu zeszłego roku, odwiedziłem blog Fanny Vaucher po raz pierwszy, mój wzrok przykuły właśnie ilustracje. Szkicowane piórkiem i podkolorowywane akwarelą, przypominają w swoim czułym i pełnym humoru ujęciu świata rysunki Sempégo. Są odręczne, publikowane bez komputerowej obróbki, co w dzisiejszych czasach nie jest ani takie oczywiste, ani łatwe. I przede wszystkim, są to obrazki dobrze skomponowane, co jest szczególnie widoczne wówczas, gdy przybierają postać komiksu lub krótkiego stripa.
Talent artystki do tworzenia graficznych historii nie dziwi zresztą tych, którzy tak jak ja mieli okazję osobiście poznać Fanny i uczestniczyć we współprowadzonych przez nią warsztatach fanzinowych. Jak sama wielokrotnie mówiła, Polska nie jest krajem, a tym bardziej rajem dla młodych artystów, którym niezwykle ciężko jest się tu utrzymać tylko z działalności artystycznej. W Szwajcarii – z wiadomych względów – sytuacja jest o niebo lepsza. Jednak szczęśliwie dla wszystkich wielbicieli jej twórczości, Fanny nie kończy na razie z dobrowolną emigracją i nadal wspólnie z nami przemierza warszawskie ulice. Tym samym na jej „biało-czerwonym” blogu wciąż pojawiają się nowe teksty i lustracje. Owe „polskie pigułki”, które mnie i zapewne wielu czytelnikom „Pilules polonaises” mieszkającym nad Wisłą pomogły odpowiedzieć na pytanie zapisane przez Fanny Vaucher w jej pierwszym wpisie: „Où suis-je?”, „Gdzie ja jestem?”.
Książka:
Fanny Vaucher „Polskie pigułki”, przeł. na jęz. polski Olga Mysłowska, Fundacja Bęc Zmiana, Wydawnictwo Noir sur Blanc, Warszawa 2013.