„Paul Celan to największy poeta języka niemieckiego po Rilkem” – takimi słowami na początku lat siedemdziesiątych otworzył swój wykład poświęcony współczesnej literaturze obcej prof. Jan Błoński. Słowa te przytoczył niedawno reżyser teatralny Bogdan Tosza w audycji radiowej Dwójki, podczas rozmowy o nowym, obszernym przekładzie wierszy Celana, autorstwa innego wybitnego poety – Ryszarda Krynickiego. „Śmiem twierdzić – dodał Tosza – że nikt na sali nie zrozumiał tych słów”. Przychodzi tu na myśl pierwsze zdanie „Głównych nurtów marksizmu” Leszka Kołakowskiego: „Karol Marks był filozofem niemieckim”. Bez tego odniesienia nie zrozumiemy poezji Paula Celana.
On sam nie znosił, gdy jego twórczość nazywano hermetyczną, niezrozumiałą. Uważał, że pisze klarownie, a każde słowo odnosi się do rzeczywistości bardzo konkretnej i namacalnej. Zapewne tutaj właśnie napotykamy na trudność. Należy najpierw tę rzeczywistość poznać. Ryszard Krynicki mówiąc podczas spotkania w Żydowskim Instytucie Historycznym o słynnym wierszu „Zürich. Zum Storchen”, nie mógł nie wspomnieć o Nelly Sachs, poetce żydowskiego pochodzenia, z którą Celan się przyjaźnił, wymieniał listy, aż w końcu spotkał w tytułowej gospodzie Pod Bocianem w Zurychu. Mało tego, Krynicki urządził prawdziwy pokaz multimedialny i mogliśmy zobaczyć na dużym ekranie zdjęcia zarówno samej gospody na brzegu rzeki Limmat, jak i katedry, która „stała po drugiej stronie, szła / w nikłej pozłocie, po wodzie”.
Bez znajomości biografii autora słynnej „Fugi śmierci”, którą przybliżył nam Ryszard Krynicki, nie zrozumiemy, na czym polega klarowność jego twórczości. Wszystko ma tu bowiem znaczenie. Na naszym rynku wydawniczym pojawiły się ostatnio książki, które czynią nam postać poety z Czerniowiec bliższą. Biografia, a właściwie analiza twórczości, autorstwa Johna Felstinera czy korespondencja z Ingeborg Bachmann – to tylko niektóre z nich. Wciąż jednak Celan pozostaje dla nas „niedoczytany”, zagadkowy.
Tworzył w języku niemieckim, języku swoich oprawców, choć przecież z łatwością posługiwał się rumuńskim, francuskim, angielskim, rosyjskim, hebrajskim. W swoich wierszach doszedł do granic języka. Ostatecznie jednak, wbrew słynnemu dictum Adorna, zaufał słowu. Często słyszę, że wiersze Celana są nieprzetłumaczalne. On sam jednak tłumaczył i lista utworów w jego przekładzie jest imponująca nie tylko pod względem długości, ale i „obszerności”. Są wśród nich dzieła Apollinaire’a, Ciorana, Dickinson, Szekspira, Ungarettiego, Chlebnikowa czy Mandelsztama – by wymienić tylko kilka z jego literackich fascynacji.
Paul Celan pochodził ze świata, który zniknął. Niemiecki to język jego matki, jego jedyne miejsce zaczepienia, jego tożsamość. Poprzez słowo dociera do Innego, Drugiego, do „ty”, jak często zwraca się wprost w swoich wierszach, które są niematerialnym nośnikiem prowadzącym do spotkania, jak sam wyznał w słynnej mowie „Południk”.
Mam wrażenie, że Celan chciał znaleźć grunt za pomocą słowa, które mógłby przekazać dalej, by zostać zrozumianym. Stąd jego nieustająca ciekawość i zgłębianie wszelkich słowników, encyklopedii, książek botanicznych czy mineralogicznych. Jego poezja pełna jest różnych gatunków kwiatów i drzew. Topole, osiki, olchy musiały otaczać go w rodzinnej Bukowinie. Wiele jest też kwiatów o czerwonych płatkach: róże, malwy, maki. Oczywiście znajdziemy tu całą historię kultury; sam migdał, pojawiający się wielokrotnie w twórczości Celana, jest przecież żydowskim gorzkim orzechem. Ale wiele jest też odniesień do jego własnych doświadczeń. Potrzeba takiego tłumacza, jak Ryszard Krynicki, który tropi Celanowską dokumentarną precyzję zapisu swoich wierszy.
Znamy Paula Celana od ciemnej strony, strony śmierci, strony Zagłady. Mam jednak wrażenie, że poeta za wszelką cenę chciał wierzyć, że za ciemną stroną kryje się jasna, zielona. Ten kolor często występuje w jego wierszach. Zielony jest groszek cukrowy w wierszu „Wieczność”.
WIECZNOŚĆ ma swoje granice:
w jej potężnych
pomiarowych mackach, lekko,
ostrożnie,
obraca się przeświecający przez
paznokcie groszek
cukru we krwi.
Groszek cukrowy to rodzaj roślin zielonych, pnących, którego liście to wąsy czepne, dzięki którym może zawisnąć na innej rośliny. Nasiona niektórych gatunków zawierają trujący alkaloid. Ta dwubiegunowość u Celana jest bardzo częsta. Niektóre rośliny leczą, jak świetlik ze znanego wiersza „Todtnauberg”, inne trują. Groszek cukrowy jest jadalny – małe ziarenka są słodkie i twarde jak grudka cukru. Grudka powinna rozpuścić się we krwi, lecz tego nie czyni. Roślina zaś wije się, wypuszcza macki, oplata, zagarnia.
Wieczność w wierszu Celana ma swoje granice i specjalne macki elektrokardiograficzne, przypominające te groszkowe. Jakby można było wieczność zmierzyć. Albo choć wyobrazić sobie taką możliwość. Jakbyśmy byli na granicy wieczności albo wewnątrz jej ciała, krążąc niczym mały groszek, który się nie rozpuszcza. A może to tylko pobożne życzenie? Jakby w człowieku miały się te sprzeczności jednoczyć, albo w świecie, ale nie jest nam dane to zmierzyć, choć tak bardzo chcielibyśmy oswoić wieczność. Posadzić ją w doniczce na oknie. Bo wieczność nas przerasta, przeraża. Może jest rośliną, a my krążymy w jej krwi?
Nelly Sachs „odpowiada” w swoim wierszu: „Dokąd o dokąd, / wszechświecie tęsknoty, / ze światami utraconych snów / i rozdartym krwiobiegiem ciała, / gdy dusza skulona w kłębek / czeka na swoje nowe narodziny / pod lodem maski pośmiertnej”.
Ile tu zbieżności, połączeń. Kłębek i groszek. Lód maski i przeświecający paznokieć. Krwiobieg. A na końcu: „głębiny wód (…), które / jedno tylko serce / może wymierzyć…”.
Paul Celan spotykał się z Nelly Sachs wielokrotnie poprzez słowo, niemieckie słowo, poprzez poezję. Spotykali się na „południku” łączącym dwa bieguny w jedno.