Moda na reportaże i wspomnienia z egzotycznych ziem rodzi pokusy i często prowadzi do nadużyć, a ofiarą grafomanów padają łatwowierni czytelnicy. Warto przeto ostrzec przed lekturą reportażu Wiesława Olszewskiego „Przez Afrykę Środkową. Angola, Republika Środkowoafrykańska i Czad”. Autor to historyk, wykładowca uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, Przewodniczący Rady Programowej Muzeum Azji i Pacyfiku w Warszawie (strona prywatna podróżnika). Mnogość tytułów, pasji i profesji nie jest jednak gwarancją sukcesu pisarskiego.
„Oniryczność podkręcana lariamem”
Najpierw o pozytywach. Krótko, bo inaczej się nie da. Najbardziej intrygująca i zaskakująca – mimo wszystko korzystnie – wydaje się nietuzinkowa marszruta obrana przez autora. Angola, Republika Środkowoafrykańska, Czad – trudno znaleźć przewodniki po tych krajach, zwłaszcza w jednym, luzofońsko-frankofońskim pakiecie. Reportaże, a nawet opracowania stricte naukowe poświęcone tym państwom, a dostępne w Polsce, należą do nielicznych. Zatem samą trasę Olszewskiego uznać można za niebanalną.
Czemu jednak nasz bohater wybrał właśnie Angolę, Republikę Środkowoafrykańską i Czad? Niestety z książki dowiemy się jedynie, że autor „zawsze wielbił wszystko to, co nieznane, niewyjaśnione, nieujęte w jakieś ramy”. „Kocham tajemnice i jakąś niedookreśloność. (…) Potrzebuję tej specyficznej adrenaliny” – pisał dalej. W impresjach tych nie ma jednak za grosz refleksji merytorycznej, której można byłoby spodziewać się po wykładowcy akademickim. Jego podróż to kolejna w dziejach relacji Europy i Afryki wyprawa w nieznane, na obrzeża cywilizacji, hic sunt leones.
Olszewski nie omawia miejsc odwiedzonych (bo nazwanie ich poznanymi, a nawet zwiedzonymi byłoby ewidentnym nadużyciem) komparatystycznie ani z jakąkolwiek myślą przewodnią. Najczęściej poprzestaje na opisie kolejnych fenomenów Afryki, które – jak sam stwierdza – „zalicza”.
Osobną kwestią widoczną w sposobie narracji globtrotera, który co kilka stron narzeka na uboczne skutki połykania antymalaryków, jest jego (nad)wrażliwość na piękno natury. Uwiecznienie na zdjęciu ginących goryli i słoni oraz wysychającego Jeziora Czad staje się dla Olszewskiego probierzem oceny sukcesu wyprawy. Uchwycić to, co ulotne, przemienić w obiekt muzealny to, co przynależy do przedkolonialnej przeszłości – oto najważniejszy cel.
Opisy piękna i imperatyw ochrony przyrody odtwarzają sentymentalno-romantyczny stereotyp Afryki – świata natury z minimalną dozą kultury. Nieodłącznym elementem takiego właśnie pejzażu Czarnego Lądu są… kobiety. Dyskurs ten przywodzić może na myśl reportaże Arkadego Fiedlera, w których opowieści o motylach czy lemurach przeplatały się z anegdotami o pięknie płci niewieściej. W przypadku Olszewskiego opisy kobiet są jednak o wiele mniej skomplikowane, a miejscami wręcz prostackie i obleśno-perwersyjne. Przykładowo: „Kobitki. Jest ich bardzo dużo i są bardzo chętne. Co zrobisz, to twoje, czego nie zrobisz, to potem nie marudź. Wszelako pamiętaj, że to zawsze może być martwa natura z AIDS w tle. Tak czy inaczej, zawsze w «kaloszkach». Żadne tam «w porannem słońcu się bagnet lśnił»”. Kolejny przykład: „Zwierzam się pani konsul Małgorzacie Wasilewskiej ze swojej osobistej tragedii. Afrykanki mnie nie chcą!”. Cóż… Granice między paternalistyczną rubasznością frustrata a fallocentrycznym bezguściem bywają – jak widać – dość płynne.
Próbując rozgrzeszyć nieco autora, warto dodać, że w „Przez Afrykę Środkową…” pojawiają się także opisy mniej powierzchowne, np.: towarzyszące „tropikalnej sraczce”, „alkoholizowaniu się do woli”, kryptozoologii i poszukiwaniu dinozaurów w afrykańskim interiorze, przekupywaniu policjantów, którzy „przypieprzają się po łapówkę”, targowaniu się z „misiami” (tak autor nazywa lokalnych kierowców), suszeniu butów, które „śmierdzą niczym murzyńska chata” czy długości penisów Kongijczyków! Anegdot bez liku – o wszystkim i o niczym.
Nadmienić warto, że Olszewski darzy także widoczną estymą polskich misjonarzy – podziwia ich pracę, docenia trud, czasem dostrzega nawet działalność ewangelizacyjną. Trudno się temu dziwić, skoro znaczną część noclegów Olszewski znajdował na misjach. Niestety Afryka Centralna to – jak kilkukrotnie podkreśla sam autor – bardzo drogie hotele…
„Radosne rozbrykanie”
Czytelnika drażnić mogą niepotrzebnie rozbudowane passusy historyczne wypełniające znaczną część książki. Zawarty w nich przekaz o atrakcyjności intelektualnej artykułu z Wikipedii burzy główną narrację. Opisy historyczne są zupełnie niewkomponowanymi częściami, w minimalnym stopniu związanymi z danym etapem podróży.
Fragmenty te ujawniają nie tylko profesję autora, lecz także uzmysławiają niemożność opisu Afryki subsaharyjskiej przy zastosowaniu klisz poznawczych z zachodnioeuropejskiej historiografii. Sfera polityki afrykańskiej potraktowana tu została – zwłaszcza przy charakterystyce współczesnej Angoli – jako całkowicie niezależna od etniczności. Ta ostatnia z kolei zredukowana jest do folkloru tudzież opisów świadczących o prymitywizmie i atawizmie autochtonów.
Często odnieść można wrażenie, że Olszewski przed wyjazdem wydrukował sobie kilka artykułów popularnonaukowych, a podczas podróży streszczał je, wklejając do swego reportażu. Inna możliwość, jeszcze bardziej dyletancka, to dopisanie tych wszystkich „zapchajdziur” post factum w zaciszu gabinetowym. Mechanizm ten najłatwiej zauważyć w przypadku rozdziału poświęconemu kryzysowi politycznemu w Republice Środkowoafrykańskiej. Ewidentnie napisano go już w Polsce krótko przed publikacją książki na podstawie doniesień prasowych.
Zdjęcia z wakacji
Warto dodać, że rozdział „Czyżby druga Rwanda?” wyróżniają zamieszczone w nim fotografie, i to z dwóch względów. Po pierwsze, są to, obiektywnie rzecz ujmując, zdjęcia lepszej od pozostałych jakości. Ich autorami są zawodowi fotografowie, korespondenci, którzy obserwowali wojnę domową w Republice. Po drugie, szokująco niefrasobliwa wydaje się decyzja wydawcy o umieszczeniu w reportażu pisanym „z przymrużeniem oka” makabrycznych zdjęć Afrykanów poszlachtowanych maczetami, płonących ciał na drogach oraz słoni wybebeszonych przez kłusowników (zestawienie to uzmysławia jaki jest dla Olszewskiego dystans między zwierzętami a ludźmi zamieszkującymi Czarny Ląd).
O ile można mieć słuszne zastrzeżenie do wypełnienia fotografiami autorstwa Olszewskiego – amatorskimi, często nieostrymi, źle wykadrowanymi, o minimalnej wartości dokumentacyjnej, a jeszcze mniejszej estetycznej – nieomal połowy (sic!) książki, o tyle epatowanie okrucieństwem w ilustracjach rozdziału o wojnie domowej stanowi przykład rażącego niedopatrzenia edytorsko-wydawniczego. Zdjęcia autorstwa Olszewskiego mogą nudzić, śmieszyć, rozczarowywać estetycznie, ale fotografie ilustrujące skrajne okrucieństwo podczas walk balaka (muzułmańskie bojówki, tzw. maczety) z anti-balaka (oddziały chrześcijańskie, tzw. anty-maczety) powinny jak najszybciej zniknąć z tej książki.
Na osłodę analizy ikonograficznej mogę dodać, że w książce znajduje się kilkanaście zdjęć oręża afrykańskiego i fetyszy religijnych, dobranych wedle klucza: im fikuśniej wygięte, bardziej nieludzkie i abstrakcyjne, tym lepiej. Fotografie te, całkowicie oderwane od narracji reportersko-wspomnieniowej, jedynie potęgują wrażenie, że Afryka to rezerwuar dziwactw i gabinet osobliwości. Autorowi „Przez Afrykę Środkową…” życzyć można, by wyznawana przeze niego zasada „jeśli w Afryce coś się zmienia, to raczej na gorsze niż na lepsze”, nie sprawdziła się przy kolejnych reportażach przez niego popełnianych.
Książka:
Wiesław Olszewski, „Przez Afrykę Środkową. Angola, Republika Środkowoafrykańska i Czad”, Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2014.