Druga rewolucja ukraińska i osiągnięcia Euromajdanu miały szansę odczarować topos Wschodu jako barbarzyńskiego Orientu, kolebki zagrożeń dla przedmurza chrześcijańskiej Europy. Na Majdanie wykuwało się wszak społeczeństwo obywatelskie, obalono dyktatora – jutrzenka demokratyzacji jaśniała nad nieboskłonem. Tragiczne wydarzenia z ostatnich tygodni, zwłaszcza destabilizacja geopolityczna Ukrainy na skutek agresji rosyjskiej, oddalają perspektywę pokojowej koegzystencji społeczeństw Europy Środkowo-Wschodniej.
Rozpalona wyobraźnia tłumów
Europejczycy mają z ideologią nacjonalistyczną poważny kłopot. W szeregu krajów od długich dekad relacje między narodem a społeczeństwem pozostają w nieustannym napięciu, a pamięć o okrucieństwach totalitaryzmu jest nadal żywa. Od kilku tygodni postzimnowojenna wizja starcia „imperiów dobra i zła” na nowo rozpala wyobraźnię tłumów. Zbitka trzech dyskursów – nacjonalistycznego, totalitarnego i imperialnego – jest niebezpieczna. Utrudnia obiektywną ocenę przemian politycznych, zmniejsza wrażliwość społeczną i tworzy sztuczny dystans kulturowy między Rosjanami, Ukraińcami, a resztą Europy.
Porównywanie prorosyjskich oddziałów paramilitarnych do polityków walczących o głosy przed wyborami do Europarlamentu jest przekłamywaniem rzeczywistości na modłę Moskwy | Łukasz Jasina
Opowieść o kryzysie ukraińskim w kategoriach wyjątkowości, szaleństwa, anarchii nie ma sensu i dowodzić może jedynie „west-europocentryzmu”. Trudno przecież odmówić decyzjom Władimira Putina spójności. Angażując się na Ukrainie od samego początku celowo grał na nastrojach narodowych i imperialnych, podsycał mowę nienawiści. Robił to z pełną świadomością tego, że Bruksela będzie miała trudności w zrozumieniu specyfiki kremlowskiej dyplomacji. I że unijni włodarze nie będą potrafić skutecznie reagować.
Wielu analitykom umykał dość istotny fakt. Wzrost znaczenia ugrupowań radykalnych w Europie Zachodniej dokonuje się, mimo wszystko, w obrębie demokratycznych reguł państwa prawa. Obecne w zachodnioeuropejskich mediach porównywanie prorosyjskich oddziałów paramilitarnych zajmujących ukraińskie urzędy do eurosceptycznych polityków walczących o głosy w wyborach do Europarlamentu jest katastrofalnym błędem, przekłamywaniem rzeczywistości na modłę Moskwy.
Czy sukcesy nacjonalistów, upodmiotowienie ugrupowań radykalnych w Europie Zachodniej może zatem stanowić jakąkolwiek wskazówkę do zrozumienia przemian politycznych na Ukrainie? Czy skupianie się na pierwiastku narodowym wystarcza do diagnozy wydarzeń z Sewastopola i Doniecka?
Laboratorium polityczne w Kijowie
Niepodległa Ukraina po 1991 r. nie konstruowała swej tożsamości w oparciu o ideologię nacjonalistyczną. Mit założycielski nowego państwa opierał się na przemieszaniu wzorców obcych, postradzieckich i rdzennie ukraińskich. Na głównych placach miast (z wyjątkiem obszarów Galicji i Wołynia) w dalszym ciągu stały pomniki Lenina i Armii Czerwonej. Biało-niebieska flaga, Trójząb czy zawołanie „Sława Ukrainie” – kojarzone przez wielu Polaków z UPA – funkcjonowały jako element dekoracyjny, ozdobnik oparty na szacunku wobec ukraińskiej tradycji państwowej. Wybierając te symbole, Ukraińcy nie myśleli o wrogach narodu, lecz o wartościach historycznych, które mogą być społecznie rozpoznawalne i akceptowalne.
Putin przyszedł w sukurs ukraińskim nacjonalistom. Zyskali wyśmienitą okazję, by zyskać rzesze zwolenników. Zawłaszczyli koncepcję wroga. I uczynili nim prezydenta Rosji | Łukasz Jasina
Owszem, nacjonalizm na Ukrainie zawsze był obecny – lecz zasadniczo tylko na zachodzie kraju. Poglądy nacjonalistyczne wygłaszali także przedstawiciele diaspory ukraińskiej w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. Kolejne wybory parlamentarne wskazywały jednak, że głosy narodowców nie przekonały społeczeństwa. Żadna z partii skrajnych nie uzyskała nigdy znaczącej liczby miejsc w Radzie Najwyższej Ukrainy. Sukces ten przypadł w udziale dopiero Swobodzie Ołeha Tiahnyboka – do tego potrzebny był jednak znaczny „lifting” wizerunku tego ugrupowania, zmiana tonu wypowiedzi, zwłaszcza w tematyce relacji z Polską i Polakami. Czas rewolucji obfitował we wszelkiego rodzaju skrajności, ale poza Prawym Sektorem żadne z tych zjawisk nie jest szerzej znane. Sam Prawy Sektor jest organizacją podejrzaną: wyjaśnienia domagają się choćby jego początki, źródła finansowania i związki z Rosją. Trudno jednak określić go, jak chciałaby propaganda kremlowska, „złem wcielonym”. Dlaczego?
Ukraińscy nacjonaliści, w przeciwieństwie do podobnych ugrupowań z Europy Zachodniej, takich jak choćby Partia Prawdziwych Finów, czy francuski Front Narodowy, nigdy nie tworzyli ruchu sprzeciwu wobec dojrzałych demokracji. Ich dyskurs był w najgorszym wypadku otumaniający. Ukraińskim nacjonalistom udało się, co prawda, chwilowo uwieść wielu uczestników Majdanu. Nie było to jednak dowodem na trwałą ewolucję postaw politycznych całego społeczeństwa, a świadczyło raczej o wyjątkowości doświadczenia rewolucyjnego, o tym, jak laboratorium polityczne w Kijowie inspirowało ludzi do poszukiwań nowej tożsamości. W tym wymiarze Putin, być może nieświadomie, przyszedł nacjonalistom ukraińskim w sukurs. Narodowcy zyskali wyśmienitą okazję, by zyskać rzesze zwolenników. Zawłaszczyli koncepcję wroga, jakim stał się prezydent Rosji.
To właśnie zjawisko, polegające na antagonizowaniu Rosjan i Ukraińców, stać się może prawdziwą pożywką dla ruchów skrajnych i narodowych. Retoryka narodowości imperialnej, którą świetnie posługuje się Putin, budzi upiory przeszłości Ukrainy – dyskursy nacjonalistyczne, miejscami etniczne, a nawet totalitarne.
Współpraca: Błażej Popławski