Mimo wagi wyborów do Parlamentu Europejskiego oraz ich wpływu na życie ponad 500 milinów mieszkańców UE, frekwencja jest jednak zadziwiająco niska. Na swoisty paradoks zakrawa fakt, że wraz z coraz większą demokratyzacją Unii oraz przyrostem kompetencji PE cieszy się ona coraz mniejszym zainteresowaniem wyborców. Ideowy projekt Schumana i Monneta kruszy się u swoich podstaw.

Poza zniechęceniem do Unii, czego wyrazem jest wzrost poparcia dla nacjonalistycznych i skrajnie prawicowych sympatii w Europie, a w efekcie prognozowana niemal 200 osobowa reprezentacji tych partii w PE, świadectwem obojętności może być również niemal zupełny brak zainteresowania pierwszą ogólnoeuropejską debatą kandydatów na przewodniczącego Komisji Europejskiej – najważniejszego w końcu stanowiska w UE. Zgodnie bowiem z zapisami Traktatu z Lizbony walka o fotel przewodniczącego Komisji Europejskiej rozegra się między największymi partiami w PE, którymi będą Europejska Partia Ludowa oraz Postępowy Sojusz Socjalistów i Demokratów (zob. www.ueobserver.com) Kandydatem centroprawicy jest były premier Luksemburga, Jean-Claude Juncker, zaś kandydatem centrolewicy jest obecny przewodniczący PE, Martin Schultz. Choć obaj kandydaci są sympatykami federalizacji Unii, to Juncker będzie bronił obecnego status quo, zachowując proporcje między wpływami Rady Europejskiej i PE. Z kolei Schultz będzie dążył do dalszego zmarginalizowania Rady.

Głosowanie na kandydatów z list PO jest głosowaniem na Europejską Partię Ludową i twarz tej partii — Jean-Claude’a Junckera, a więc na politykę braku radykalnych zmian. | Rafał Wonicki

Warto przy tej okazji pokazać polskim wyborcom jak krajowe wybory przekładają się na przyszłe kierunki polityki całej Unii. Głosowanie na kandydatów z list PO jest bowiem de facto głosowaniem na Europejską Partię Ludową i twarz tej partii — Junckera, a więc na politykę braku radykalnych zmian. Wyborca oddający głos na SLD poprze zaś centrolewicę z Schultzem i jego koncepcję walki z rajami podatkowymi. Wszystko to oczywiście przy założeniu, że szefowie rządów państw członkowskich poprą któregoś z kandydatów zaproponowanych przez partie europejskie. Nie muszą oni bowiem tego robić. Mogą wybrać swojego kandydata i przedłożyć PE do zatwierdzenia. W takiej sytuacji PE raczej odrzuci propozycję Rady, co może doprowadzić do patowej sytuacji.

Jak widać rozgrywa się ważna, choć niekoniecznie widoczna, próba sił między Radą Europejską i Parlamentem Europejskim. Stawką są kompetencje oraz wizja Europy i jej funkcjonowania. Innymi słowy Parlament chce dalszej federalizacji, integracji i demokratyzacji, a szefowie rządów chcą zachować swoje wpływy i bardziej konfederacyjny kształt Unii. Zaakceptowanie przez nich kandydatów wytypowanych przez PE osłabi ich pozycję, mają więc przed sobą trudną decyzję do podjęcia. Chcąc zachować swoją pozycję, woleliby zapewne odebrać kompetencje PE, zatrzymując władzę na poziomie uzgodnień międzyrządowych, jednak spadek poparcia dla Unii oraz silny wzrost poparcia dla partii eurosceptycznych może być dla nich problemem trudnym do zlekceważenia.

Wyborca oddający głos na SLD poprze centrolewicę z Martinem Schultzem i jego koncepcję walki z rajami podatkowymi. | Rafał Wonicki

Z jednej strony bowiem ograniczenie roli PE i danie mu przysłowiowego „prztyczka w nos” może zachęcić partie eurosceptyczne, spowodować jeszcze większy wzrost populizmu i radykalizmu oraz przełożyć się na odsunięcie od władzy obecnych partii głównego nurtu w krajach Unii. Nie jest to scenariusz, który liderzy krajowych rządów chcieliby realizować. Niestety wpadli we własną pułapkę. Nie chcąc tracić poparcia elektoratów krajowych, radykalizowali ostatnio swoje poglądy, choć nie są w większości eurosceptykami jak ich konkurenci z prawicy, jak brytyjska UKIP, francuski Front Narodowy czy holenderska Partia Wolności. Ta strategia doprowadziła do sytuacji, której konsekwencji zapewne liderzy dominujących partii chcieliby uniknąć, wystarczy spojrzeć na przypadek Wielkiej Brytanii i obietnicy referendum w sprawie wyjścia z Unii złożonej przez Camerona. Jeśli tak się faktycznie stanie i Anglia wystąpi z UE, to raczej na tym straci niż zyska. Politycy większości zachodnioeuropejskich partii rządzących zapracowali sobie zresztą solennie na reprymendę od wyborców. Mając największy wpływ na prawo Unijne, a jednocześnie powtarzając do znudzenia, że wszystkie złe rzeczy dziejące się w ich krajach to przyczyna ustaleń w Brukseli, wmówili obywatelom, że Unia jest niepotrzebna. Stało się to pożywką dla ruchów populistycznych, którą kraje UE same sobie wyhodowały, nie mogąc uporać się z lokalnymi problemami takimi jak imigracja oraz przenosząc odpowiedzialność za swoje zaniedbania na Unię.

Aby odbudować zaufanie do Unii politycy krajowych partii rządzących i europosłowie powinni współpracować, podejmując praktyczne rozstrzygnięcia ułatwiające życie obywatelom UE, oraz podkreślając rolę idei, które stanowiły podwaliny UE. | Rafał Wonicki

Z drugiej strony wzmocnienie roli PE i dalsza polityczna integracja spowoduje, że władza szefów państw członkowskich będzie malała. PE ma coraz większe kompetencje kontrolne: nie tylko współtworzy prawo unijne, ale również współdecyduje o budżecie unijnym. Bez jego zgody Rada Europejska często nie może dalej procedować. To także w PE będzie się rozstrzygał ostateczny kształt umowy o wolnym handlu między UE i USA, i tam zdecydują się losy tego, czy prawa obywateli Unii, państw członkowskich i firm europejskich zostaną wystarczająco zabezpieczone przed neoliberalnymi rozwiązaniami. Jednak wzmocnienie PE bez jednoczesnego skutecznego wykazania obywatelom Unii jego pozytywnej roli w kształtowaniu dla nich przyjaznego prawa będzie znów jedynie pretekstem dla eurosceptyków pokazujących jak ich państwa narodowe tracą suwerenność. Aby odbudować zaufanie do Unii politycy krajowych partii rządzących i europosłowie powinni współpracować, podejmując jednocześnie praktyczne rozstrzygnięcia ułatwiające życie obywatelom UE, jak choćby obniżenie cen roamingu we wszystkich państwach Wspólnoty oraz podkreślać rolę idei, takich jak prawa człowieka czy solidarność, które stanowiły podwaliny UE i stanowią ważny element harmonijnej współpracy w ramach Unii. Nie ma bowiem możliwości rozwoju gospodarczego i wzrostu konkurencyjności UE w zglobalizowanej gospodarce bez ściślejszej integracji politycznej. Ta zaś jest niemożliwa bez uzgodnienia wspólnych ram aksjologicznych i zbioru wartości, które podzielają wszystkie kraje członkowskie, a z tym dziś mamy największy problem.

Po problemach przy uchwalaniu „Konstytucji dla Europy”, po trudach uzgodnień związanych ze sposobem naprawiania skutków kryzysu ekonomicznego z 2008 roku, wciąż nie możemy poradzić sobie z odpowiedzią na podstawowe pytania: jaka Unia i po co nam Unia? Brak wspólnych rozwiązań w polityce wewnętrznej (zwłaszcza w kwestiach polityki energetyczno-klimatycznej) oraz w polityce zagranicznej (obnażonej głównie dzięki konfliktowi ukraińsko-rosyjskiemu) jest więc przede wszystkim pokłosiem naszych aksjologicznych sporów o Unię. Można więc powiedzieć, że UE jako projekt i jako instytucja znalazła się po raz kolejny na rozstaju dróg i tylko od nas zależy jako kształt dalej przybierze. Zatem obywatele do Unii, decydujcie o jej przyszłym kształcie!