Życie w świecie wyobraźni
Biografia Zdzisława i Tomasza Beksińskich jest opowieścią o samotności, toksycznych związkach, fascynacji śmiercią, niedojrzałości emocjonalnej i ogromnym pędzie ku autodestrukcji. Ale także o pasji, talencie, geniuszu i artystycznej nadwrażliwości. Ojciec – światowej sławy malarz, eksperymentujący z rzeźbą, fotografią i grafiką komputerową. Syn – dziennikarz muzyczny, tłumacz filmów o Bondzie, Monthy Pythonie i horrorów.
Co ich tak naprawdę łączyło? Na to, wydawać by się mogło podstawowe pytanie, czytelnik w fascynującej książce autorstwa Magdaleny Grzebałkowskiej nie znajdzie prostej odpowiedzi. Reporterka „Gazety Wyborczej” dokonała pracy iście benedyktyńskiej, przekopując się przez tonę archiwaliów, listów (na szczęście dla autorki Beksińscy byli maniakami epistolografii), notatek i nagrań. Przeprowadziła dziesiątki rozmów (jedynie kobiety, z którymi związany był Tomasz Beksiński w większości odmówiły wywiadu). Z fragmentów różnych narracji stworzyła obraz spójny i intrygujący – nie tylko miłośników obrazów Zdzisława i audycji Tomka. „Beksińscy” to przykład książki przełamującej schematy: biografii równoległej, sagi rodzinnej, reportażu historycznego, tragicznej opowieści o pasjach, namiętnościach i życiu na peryferiach.
Zdzisława i Tomasza łączył podobny stosunek do wysokiej sztuki i kultury masowej: pozorna niechęć, ciekawość charakterystyczna dla każdego samouka i infantylny brak asertywności. Każdy z nich był skrajnym indywidualistą, zdaniem wielu obaj byli również egocentrykami. Z determinacją realizowali swoje pasje, zarówno te znane powszechnie, jak i bardziej prywatne, nie związane z zawodem czy powołaniem. Obaj kochali muzykę. Zdzisław chętnie zamieniłby wszystkie swoje obrazy na płyty gramofonowe. Obrazami wielokrotnie w życiu płacił, traktując je jak walutę w sprawach wagi szczególnej (np. załatwiając synowi studia). Malował różnej jakości obrazy, ale nie potrafił negocjować ceny. Bardziej niż syn fascynował się komputerowymi i audiowizualnymi nowinkami. Do tego stopnia, że kilkudniową agonię matki uwiecznił na filmie, którego bał się potem obejrzeć. Tomasz z kolei zapisał się do międzynarodowej organizacji zrzeszającej miłośników wampiryzmu. Namiętnie oglądał ze znajomymi horrory. Sprowadzał płyty z całego świata, wydając na nie ostatni grosz. Tłumaczył tylko te filmy, w których przekaz wierzył.
Radio i malarstwo przenosiły obu Beksińskich w świat fikcji, gdzie czuli się dobrze, bezpiecznie. Podróże te odbywali jednak równolegle, osobno. Kontakt ze światem kultury i sztuki pełnił dla nich funkcję kompensacyjną, działał jako antydepresant. Potrzebowali radia nie do komunikacji ze światem, czy ze słuchaczami, lecz z samymi sobą. Za to z trudem budowali związki. Mimo sławy, odeszli w samotności.
Kronika peryferii
W książce odmalowano barwną panoramę życia artystycznego PRL. Nie ukazano jej jednak z perspektywy centrum – stolicy kraju czy województw – lecz prowincji. Do Warszawy Beksińscy przenieśli się dopiero w połowie lat 70., gdy ich dom w Sanoku zaczął się dosłownie rozpadać. Ale to właśnie na Podkarpaciu Zdzisław rozwinął się artystycznie, a Tomek odkrywał swoją pasję. Tu wykuwały się ich warsztaty pracy, tu też ostatecznie trafiła największa kolekcja obrazów Zdzisława. To w „Polsce B” kształtowały się nawyki artysty, choćby niechęć wobec wernisaży i krytyków.
Peryferie to także specyficzne doświadczenie niedoboru – w przypadku braku środków, materiałów, artysta szybko orientuje się, że musi radzić sobie sam. Jest skazany na własną kreatywność, co wielokroć zmusza go do zamazywania granic między sztuką a rzemiosłem użytkowym. Tomek w ten sposób tworzył składanki i kompilacje utworów, które rozdawał znajomym. Zdzisława z kolei uznać można za jednego z pionierów wolnego dostępu, idei darmowego kolportowania plików online – tak właśnie dystrybuował część swoich grafik komputerowych.
Obaj Beksińscy cenili wolność i autonomię artysty. Wyśmiewali opinie krytyków sztuki, walczyli z wszelkimi przejawami cenzury – tak obyczajowej, jak i politycznej. Wydawać by się mogło, że sztuka Zdzisława, tak mocno symboliczna, nie powinna rodzić specjalnych zastrzeżeń stróżów poprawności partyjnej. W PRL-u Beksiński – jak wszyscy artyści zyskujący międzynarodową sławę – poddany był jednak inwigilacji. Czytano jego korespondencję, nakłaniano do zmian tytułów dzieł. Przykładowo, gdy malarz nazwał jeden ze swoich obrazów „Obserwator”, cenzura nakazała zmianę na „Viet-nam”, nawiązując do zaangażowania USA w wojnę w Indochinach. Poirytowany artysta jako alternatywę zaproponował „Tytuł usunięty przez cenzurę”. Ostatecznie cenzor i Beksiński wypracowali kompromis przy butelce wódki.
Beksińscy w Sanoku żyli skromnie, a przez długie okresy po prostu biednie. Zdzisław chałturzył, projektując autobusy dla Autosanu. Z fabryki tej wiele razy kradł niezbędną do projektów artystycznych cynę. Zdarzały się miesiące, kiedy Beksińscy odżywiali się jedynie jarzynami i owocami wyhodowanymi w przydomowym ogródku. Ubrania dla Tomka szyła Zofia. Ramy dla swoich dzieł Zdzisław kupował w zakładzie pogrzebowym. Nie było go stać na gazety – chętnie pożyczał używane egzemplarze od znajomych. Namiętnie czytał przysyłane mu przez znajomych książki o filozofii zen, psychoanalizie, a także „bibułę”, literaturę zakazaną w obozie wschodnim. Nie angażował się w politykę. Wynikało to po prostu z ciekawości świata, o którego istnieniu wiedział, ale nie chciał go oglądać na własne oczy. Gdy w głębokim PRL-u dostał ofertę wyjazdu do USA, zrezygnował. Wolał spokój, który odnalazł na Podkarpaciu, częściowo w Małopolsce i w stolicy. Nazwać go można „antycelebrytą”: sukces i sława, które naznaczyły go w połowie lat 70., nie zmieniły jego podejścia do świata.
***
W swoim testamencie Tomasz przekazał wszystkie obrazy ojca, które posiadał, do Muzeum Historycznego w Sanoku. Zdzisław uczynił tak samo kilka lat później. Beksińscy inspirowali się wzajemnie przez całe życie, choć nie potrafili tego wyrazić słowami. Z trudnością ze sobą rozmawiali. Jak można przeczytać w książce Grzebałkowskiej, Zdzisław nigdy nie uderzył, ale też i nie przytulił Tomka. Do historii polskiej kultury przeszedł ojciec, jego dzieła osiągają nadal zawrotne sumy na aukcjach światowych. O audycjach syna pamiętają już tylko nieliczni. Szkoda, bo poświęcając kilka godzin na posłuchanie głosu Tomka, łatwiej zrozumiemy przekaz dzieł malarskich Zdzisława.
Książka:
Magdalena Grzebałkowska, „Beksińscy. Portret podwójny”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2014.