0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Felietony > [Marionetki, kukiełki, ludzie]...

[Marionetki, kukiełki, ludzie] Mały film Jana Jakuba Kolskiego

Jacek Wakar

„Na «Serce, serduszko» szedłem bez większych oczekiwań, po prawdzie – trochę z duszą na ramieniu. Postanowiłem jednak sprawdzić. No i przeżyłem zaskoczenie”. O najnowszym filmie Jana Jakuba Kolskiego pisze Jacek Wakar.

Wielokrotnie zwierzałem się w tych felietonach z dziwnej masochistycznej przypadłości, która każe mi gnać niemal w dniu premiery na wszystkie polskie filmy nawet wtedy, gdy wiadomo, czego się spodziewać i ryzyko pomyłki – niestety – jest niemal zerowe. Nawet ta niewytłumaczalna dla nikogo przy zdrowych zmysłach skłonność nie pozbawiła mnie przeświadczenia, że od poprzedniego filmu Jana Jakuba Kolskiego powinienem trzymać się jak najdalej. „Zabić bobra” przemknęło przez ekrany kin, minął tydzień i już go nie było. Potem pojawiło się na płytach DVD i tu pokusa była już silniejsza. Chodziłem dookoła, brałem do ręki, a jednak się nie zdecydowałem. Być może przeważyło wspomnienie innego filmu autora „Pograbka” – „Afonii i pszczół”. Ktoś mi to dał na płycie, przez wzgląd na dawne obrazy Kolskiego czułem się w obowiązku obejrzeć, zaczynałem chyba ze trzy razy i… nic. Nieodmiennie uciekałem od grafomańskiego bełkotu zagubionego, a przecież jakże zachwyconego sobą reżysera. Szkoda mi było czasu na te pretensjonalności. Wolałem przełączyć na piłkę nożną.

Zazwyczaj daleko mi było do kina Jana Jakuba Kolskiego. To prawda, zakochałem się jak wielu innych w „Jańciu Wodniku”, ale w Jańcioland nie wsiąkłem. Inne utwory Kolskiego, nawet z wczesnego okresu, zdały mi się jedynie powtórką z Jańcia, odcinaniem kuponów, mityczne Popielawy nigdy nie stały się dla mnie nowym Macondo. Kolski natomiast starał się uciekać od swej estetyki w „Daleko od okna”, ale popadał w nieznośną manierę. Próbował poprawiać Gombrowicza w „Pornografii”, dopisując mu Holocaust i obozy. Tyle że w tamtym sprawnie nakręconym filmie byli dodatkowo fenomenalni aktorzy, choćby Krzysztof Majchrzak. Majchrzak rozsadzał ekran – kiedy wreszcie zobaczymy go w kolejnej takiej roli? Ponoć w Wenecji otarł się o nagrodę. Gdyby ją dostał, zasługa przypadłaby też Kolskiemu. Nie dostał jednak. Szkoda.

Po tym doświadczeniu próbował – jak sądzę – reżyser znaleźć nową widownię, pokazać kino jaśniejsze, mocno po stronie dobra. „Jasminum” raczej się powszechnie podobało, więc czułem, że jestem w mniejszości. Zdało mi się bowiem wysilonym kaligraficznym ćwiczeniem, konceptem boleśnie pustym, zastosowaniem w praktyce światła i cienia. A cała pozytywność tego filmu, jego celowa naiwność i poczciwość zadziałały na mnie jak płachta na byka, gdyż odebrałem je wyłącznie jako kalkulację. Nagromadzenie słońca i słodyczy sprawiało, że widz mógł poczuć się emocjonalnie zaszantażowany. Nie wypadało wprost się tym filmem nie przejąć, nie wzruszyć. A zirytować? Do tego wstyd się było przyznać.

Późniejszą „Wenecję” zapamiętałem jako zmarnowaną szansę na role dla świetnych aktorek (m.in. Magdaleny Cieleckiej), o „Afonii i pszczołach” oraz „Zabić bobra” już wspominałem. Podkreślam, Kolski nigdy nie był mi szczególnie bliski, a jednak czułem ciekawość względem jego filmów, nie pozwalałem sobie na ich omijanie. A teraz wydał mi się artystą obojętnym, mało wierzyłem, że po latach znów odnajdzie własny, całkiem osobny ton. Przestałem być go ciekaw, dodatkowo zniechęcony wywiadami, gdzie z powalanymi smołą bicepsami pozował na tle wiejskiego pieca na twardziela, co własnymi rękami zdobywa strawę na wieczerzę i rozbija wigwam dla siebie i swojej rodziny. Marna wydała mi się to kreacja.

Na „Serce, serduszko”, najnowszy film JJK, szedłem więc bez większych oczekiwań, po prawdzie – trochę z duszą na ramieniu. Słyszałem o nim różnie, częściej jednak źle – że Kolski wciąż bez formy, historia naiwnie familijna, zbyt schematyczna. Postanowiłem jednak sprawdzić.

No i przeżyłem zaskoczenie. „Serce, serduszko” to nie żadne wielkie kino, ale potrafi wzruszyć. Opowieść może i schematyczna, a przecież działa. Oto dziewczynka i jej opiekunka z domu dziecka podczas wędrówki przez całą Polskę zamieniają się de facto rolami. Dziewczynka zmierza na egzamin baletowy, opiekunka jej towarzyszy. Wytwarza się więź, która zmieni obie bohaterki. Mała Maszeńka zarazi Kordulę akceptacją świata, przekonaniem, że nawet kiedy jest ciężko, warto walczyć. Kordula pokona własne demony i na koniec zacznie się śmiać. Ojciec pijak uwierzy, że z pomocą takiej „fighterki” jak Masza może wygrać sam ze sobą. Łykną maślanki, a nie wódki. Będzie dobrze.

Proste to i naiwne. Zbyt natrętnie chce się podobać. Niepotrzebne są niby urocze rysunkowe wstawki. W dodatku niektórym sekwencjom ewidentnie brakuje reżysera. A jednak nowy film Kolskiego ma w sobie urok bajki i fantastycznych bohaterów. Przede wszystkim Marysia Blandzi jako Masza jest objawieniem nie tylko w skali roku. Dzieci na ekranie to niby zawsze samograje, a jednak Blandzi ma niebywałą siłę ekranowej obecności. Jest zadziorna, bezczelna i liryczna jednocześnie. Znajdując ją, Kolski wygrał los na loterii.

Obok Julia Kijowska w niewdzięcznej roli pokiereszowanej przez życie opiekunki. Przez większą część filmu patrzy spode łba, czasem coś odburknie. A potem zmienia się jej twarz, przechodzi przez nią światło, a wreszcie i upragniony uśmiech. W scenie, gdy wyrzuca ojcu pijakowi, jak wspaniałą ma córkę, miałem łzy w oczach – dzięki Kijowskiej. Owym ojcem jest Marcin Dorociński. Lekko uwodzicielski, bezradny i łobuzerski zarazem – rzadki przykład zawodowca, specjalisty od zadań wszelkich.

Gra jeszcze w „Sercu, serduszku” Franciszek Pieczka i gra Maja Komorowska. Wielka aktorka jest na ekranie, nie wiem, może z dziesięć minut i to wystarczy, aby wynieść film na inny poziom. W kluczowej scenie madame Lisiecka Komorowskiej tańczy z Maszą, niemal unosząc się nad ziemią. Przypominają się wszystkie tańce Komorowskiej, choćby słynne flamenco ze „Sztuki hiszpańskiej” Yasminy Rezy w reżyserii Krystiana Lupy. Wspaniałe, że u Kolskiego Maja Komorowska znów tańczy i jest jej taniec kolejnym ofiarowaniem, podzieleniem się sobą z małą Blandzi i z nami – widzami. Dziwnie się składa, że kolejne sceny filmu, już bez Komorowskiej, ogląda się inaczej, jakby aktorka dała im swą energię. Być może tajemnicze dotknięcie Komorowskiej jakoś naznaczyło nowy obraz autora „Jańcia Wodnika” – chyba tak, bo mamy do czynienia z czymś więcej niż jedną etiudą. Tak czy inaczej, „Serce, serduszko” przy wszystkich niedoskonałościach ma oczyszczającą siłę. Choć trzeba pamiętać, że to zdarzenie jednorazowe, próba powtórki musi skończyć się klęską.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 307

(47/2014)
25 listopada 2014

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE

NAJPOPULARNIEJSZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj