O ile dwa południowe landy Niemiec, Bawaria i Badenia-Wirtembergia, zasłużenie cieszą się opinią „Czarnych” (tj. konserwatywnych, od barw niemieckiej chadecji), to w przypadku tej drugiej czerń bywa w niektórych rejonach upstrzona zielenią i czerwienią (od barw niemieckich zielonych oraz socjaldemokratów). Bez wyjątku są to obwody wyborcze miast uniwersyteckich: Tybinga, Fryburg Bryzgowijski i Heidelberg to ostoja Zielonych.
Ze względu na swoją skrajność szczególnie ciekawy jest przypadek Tybingi. W tym mieście „zieloność” nie oznacza kontestacji, lecz przeciwnie − zadowolenie istniejącym stanem rzeczy.
Młodzi, wykształceni, elitarni
19 października Tybinga wybierała swojego burmistrza i już w pierwszej turze wygrał je (po raz kolejny z rzędu po 2007 r.) Boris Palmer, przypieczętowując tym samym wygraną Zielonych w wyborach lokalnych z maja tego roku. Skąd tutejsza popularność partii rewolucji kulturalnej i roku ‘68?
Pierwszym narzucającym się wyjaśnieniem jest fakt, iż Tybinga to Universitätstadt, miasto uniwersyteckie. Miasto liczy 85 tys. mieszkańców, zaś na Eberhard Karls Universität Tübingen uczy się prawie 30 tys. studentów. Uniwersytet jest tym samym największym pracodawcą w okolicy − sam wydział medycyny zatrudnia prawie 10 tys. pracowników.
Tybinga jest więc miastem młodym, wykształconym, a dzięki uniwersytetowi i wymianom studenckim – także wielokulturowym. Miasto jest nieduże, czyste i bezpieczne. Być może właśnie te cechy decydują o tym, że tutejsza „zieloność” wydaje się tak specyficzna, tak obsesyjnie skoncentrowana na stylu życia, a z drugiej strony – tak pragmatycznie rezygnująca z „wielkiej” polityki. Tą zajmują się… chadecy. W zeszłorocznych wyborach do Bundestagu wygrała w Tybindze CDU, aczkolwiek jej wygrana nie była tak miażdżąca, jak w reszcie landu.
Segregacja? Tylko śmieci
O ile cześć proekologicznych rozwiązań może być przykładem, że dbanie o środowisko bywa efektywne, a przy tym bardzo proste (vide drakońska kaucja 0,25 euro za butelki plastikowe, dzięki której w całych Niemczech zwyczajnie nie ma problemu plastikowych butelek na ulicach), to niektóre z lokalnych przepisów zdają się wynikać mniej z troski o środowisko, a bardziej z głębokiej potrzeby porządku i segregacji wszystkiego wokół. Najprostszy przykład − śmieci. W każdym śmietniku stoją przynajmniej dwa kontenery, na odpadki biologiczne oraz na tzw. „resztki”. Osobno zbierane są wszelkie opakowania, głównie puszki i plastiki. Szkło „bez kaucji” ląduje w specjalnych kontenerach, zaś „wystawka” papieru odbywa się raz (!) w miesiącu – w nocy podjeżdża ciężarówka i zbiera pozostawione na chodnikach papierowe odpadki z całego osiedla. Oficjalny internetowy poradnik wyszczególnia dodatkowo, kiedy i w jakich miejscach można oddawać do utylizacji m.in. starą elektronikę, zużyte ubrania i buty, garnki i patelnie, płyty CD, a nawet drewniane zrębki.
System jest zatem skomplikowany, ale mimo to funkcjonuje bez większych zgrzytów. Być może dlatego, że temat jest cały czas obecny w przestrzeni publicznej: plakaty i ulotki przypominające o konieczności segregacji (a także podpowiadające, co wrzucać do którego kontenera) można znaleźć w każdym budynku użytku publicznego. Przyjeżdżający do Tybingi na wymianę studenci, podczas tzw. dni orientacyjnych, zostają przeszkoleni, jak segreguje się śmieci. Jeśli przed rozpoczęciem semestru uczęszczali na kurs językowy z elementami wiedzy o regionie (Landeskunde), pytanie o śmieci najprawdopodobniej pojawi się na egzaminie końcowym.
Julian Tuwim słusznie zauważył, że „straszne mieszczaństwo” charakteryzuje strach przed utratą tego, co „swoje, wyłączne, zapracowane”. Bardzo wiele z inicjatyw ekologicznych ma właśnie taki zachowawczy charakter. | Aleksandra Konarzewska
Nic więc dziwnego, że miasto podaje się niekiedy jako modelowy przykład nowoczesnego niemieckiego „zielonego kołtuństwa” (grüne Spießerei). Zakłada ono wprawdzie liberalizm światopoglądowy, ale także miłość do „małej ojczyzny” (narodowe święto Zjednoczenia Niemiec obchodzi mało kogo, natomiast do świąt lokalnych mieszkańcy Tybingi potrafią szykować się tygodniami), której niekiedy blisko do zaściankowego pragmatyzmu. Nic dziwnego, że reporter „Die Zeit” określił Tybingę jako ucieleśnione marzenie współczesnych Niemców o samych sobie: młodzi, progresywni, wykształceni, zdrowi, bogaci, lokalni, samowystarczalni. A w tym wszystkim: skrajnie zachowawczy.
Julian Tuwim słusznie zauważył, że „straszne mieszczaństwo”, prócz ograniczonych horyzontów, charakteryzuje przede wszystkim strach przed utratą tego, co „swoje, wyłączne, zapracowane”. Bardzo wiele z inicjatyw ekologicznych ma właśnie taki zachowawczy charakter: „nie” dla wszystkiego, co mogłoby naruszyć istniejący porządek rzeczy. Na poziomie indywidualnym postawę tę dobrze oddaje analogia religijna: troska o Naturę przypomina w skrajnych przypadkach troskę o to, by nie obrazić jakiegoś bóstwa. Pedantyczna dbałość o ciało przywodzi zaś na myśl iście średniowieczną dbałość o zbawienie duszy. Wegetarianizm i weganizm to nie sposoby odżywiania, tylko asceza gwarantująca zsekularyzowane niebo, czyli zdrowie, dobry humor i sprawność fizyczną. Złe samopoczucie? Na prawie każdym rogu znajduje się poradnia psychologiczna. Choroba, w tym także depresja, to oznaka grzechu zaniedbania, choć oczywiście staromodne słowo „grzech” nie pada. Patrząc na tę zieloną teologię ciała, trudno nie przyznać racji uwagom Maxa Webera o sile zsekularyzowanego protestantyzmu i jego etyki.
Atmosfera zielonego kołtuństwa nie oszczędziła nawet grup typowo kontestujących. W Tybindze funkcjonuje kilka „alternatywnych” projektów lokalowych, które najczęściej funkcjonują w „ekologicznie odremontowanych” (cytat z oficjalnej strony internetowej) kamieniczkach, uprzednio zakupionych w majestacie prawa od miasta lub uniwersytetu. Największy z projektów, Projekt 4 Domów sp. z o.o., definiuje się jako grupa „97 osób, w tym 37 dzieci”. Na stronie internetowej przeczytać można o ekologiczności, odpowiedzialności społecznej, wspólnotowości i prorodzinności projektu, a wszystko okraszone jest zdjęciami kilkuletnich szkrabów, które dają pojęcie o niemieckiej Gemütlichkeit.
Zielone status quo
Kolejna bezapelacyjna wygrana Borisa Palmera nie zmienia jednak faktu, że część mieszkańców narzeka (najczęściej po cichu) na panującą w mieście politykę „ekoterroryzmu”. Nie każdy jest studentem mieszkającym w ścisłym centrum miasta w akademiku za bezcen lub emerytem z możliwością kupna biletu miesięcznego na całą okolicę za symboliczne 40 euro. Najdoskonalsza infrastruktura rowerowa nie zmieni faktu, że Tybinga nie jest miastem płaskim i niektóre stromizny są wyzwaniem nawet dla względnie wysportowanych osób, zaś dzielnice leżące poza właściwym obrębem miasta to de facto osobne wsie (do dzielnicy Pfrondorf jedzie się ostro pod górkę ponad 3 kilometry). Mobilność i szybkość w Tybindze wymagają albo tężyzny fizycznej, albo pieniędzy na taksówki, bo parkingów brakuje w całym mieście.
Troska o Naturę przypomina tu w skrajnych przypadkach troskę o to, by nie obrazić jakiegoś bóstwa. Pedantyczna dbałość o ciało przywodzi zaś na myśl iście średniowieczną dbałość o zbawienie duszy. | Aleksandra Konarzewska
Z drugiej jednak strony – z faktami nie można się spierać. Miejsc w żłobkach i przedszkolach nie brakuje, co na południu Niemiec jest ewenementem. Dla młodych małżeństw są dostępne doskonale zaprojektowane osiedla, a wokół nich niemało sklepików-komisów, gdzie za 3-5 euro można dostać używane ubranka dla dziecka. Ograniczenie ruchu samochodowego oraz niska dopuszczalna prędkość (30 km/h) sprawia, że rodzice nie boją się puszczać pociech samopas. W efekcie przyrost naturalny jest wysoki, zaś „pracujący, dzieciaci, ukredytowani” są najwierniejszym elektoratem Zielonych.
Zatem: zielony wspaniały świat? Raczej dowód na to, że „zieloność” to niekiedy rozwinięcie, a nie zaprzeczenie tego, co powszechnie kojarzone jest z konserwatyzmem.